czwartek, 15 maja 2014

Epizod 121.

Bar Miejsce, zlokalizowany na ulicy Estery, w samym centrum Kazimierza, bo praktycznie rzut beretem od Okrąglaka, okazał się idealną przystanią na przemyślenia dotyczące spotkania z Damianem. Usadowiłem się przy barze, tuż przy oknie i zamówiłem grzane piwo. Na takie mroźne wieczory, kiedy na zewnątrz sypnęło śniegiem, ten trunek był idealnym pomysłem. Barman łypnął na mnie okiem. Chyba dostrzegł mój kiepski nastrój, ale nie dopytywał o szczegóły. I dobrze. Podziękowałem uśmiechem za piwo i zacisnąłem usta na zielonej słomce, zanurzonej w trunku.
Dzisiejsza rozmowa z Damianem nie przebiegła tak, jak zamierzałem. To znaczy, początkowo wszystko szło dobrze. Cel wizyty został osiągnięty. Jednak koniec, kiedy już opuszczałem jego mieszkanie, wytrącił mnie z równowagi. Myślał o mnie. Wielokrotnie to robił, a mimo to nigdy nie napisał, nie zapytał co porabiam, jak się czuję. Sprawił, że nasza znajomość, że to co nas łączyło, umarło z czasem. A mimo to żadne z nas nie potrafiło do końca zapomnieć o drugim. Choć Damian zakochał się w Sebastianie i zostawił mnie dla niego, to wciąż byłem mu bliski. Cieszyła mnie ta wiadomość. Mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. Czyli nie byłem przelotną znajomością, czy ulotnym uczuciem. Liczyłem się dla niego.
Czy moglibyśmy od nowa stworzyć związek?
Pytanie zakiełkowało niespodziewanie. Już nie chciałem snuć dalej domysłów. Musiałem z tym skończyć. Nie powinienem tego robić. Przecież jest Wiktor. Więc dlaczego w głębi duszy pragnąłem puścić wodze fantazji, pozwolić wybiec myślom w niebezpieczną i nierealną przyszłość? Pewnie dlatego, że ten scenariusz nigdy się nie ziści. Zawsze lubiłem bujać w obłokach.
- Ciężki dzień?
Przede mną zmaterializował się barman. Chłopak wyglądający na oko na dwadzieścia kilka lat o brązowych włosach, niebieskich oczach z charakterystycznym zaczesaniem na prawą stronę stał za barem i spoglądał na mnie z nieśmiałym uśmiechem.
- Można tak powiedzieć - odparłem.
- Może coś mocniejszego na rozluźnienie? - zaproponował.
- Mówisz o wódce? - Uniosłem z niedowierzania brwi.
- Tylko o kieliszku. Oczywiście, jak będziesz chciał więcej, to ci naleję drugiego.
- Nie, jednak podziękuję. Piwo - wskazałem dłonią na pieniący się trunek - w zupełności wystarczy. Aż tak ciężko nie było, żeby sięgać po wódkę. Ale dzięki.
- Gdybyś zmienił zdanie, jestem w pobliżu.
Jeszcze raz podziękowałem i oddałem się degustacji złocistego płynu. Kątem oka obserwowałem prace barmana, który uwijał się przed kolorową klientelą. A panowie przy barze byli przeróżni. Z brodą i bez brody, z naciągniętą czapką, z modnym zaczesaniem włosów na prawą lub lewą stronę z charakterystycznym bocznym przedziałkiem, z pełnymi okularami, które już z daleka sugerowały orientację seksualną, w kolorowych koszulach lub swetrach i z rozbieganym wzrokiem. Ich oczy łowiły wszystko co się wokoło ruszało. Ktokolwiek wchodził lub opuszczał Miejsce - wystarczyło zaledwie skrzypnięcie drzwi, odsuwanie krzesła - ich głowy przekręcały się automatycznie w tamtą stronę.
Gestem ręki przywołałem barmana.
- Czym mogę służyć? - zapytał grzecznie.
- To stali bywalcy? - wyszeptałem do ucha, wskazując delikatnie ruchem głowy na moich sąsiadów.
- Często bywają, a co?
Nie wiem czy wypadało o to zapytać, ale postanowiłem zaryzykować. I tak niedługo mnie tu nie będzie. Wrócę do Zakopanego, a mój pobyt w Krakowie odejdzie do historii i nikt już nie będzie pamiętał o pobycie niejakiego Filipa w Miejscu.
- Podoba ci któryś? - dodał.
Wyprostowałem się energicznie. Takiego bezpośredniego pytania się nie spodziewałem. Ale skoro ja pozwoliłem sobie na dociekanie, to barman również.
- Czy mi się któryś podoba? - powtórzyłem za nim, zerkając ukradkiem na mężczyzn, siedzących obok. Na niektórych można było dłużej oko zawiesić, ale żeby tak od razu się interesować to raczej nie. - Są... całkiem całkiem, ale nie przyszedłem tutaj na podryw.
- Oni też nie. Ale są otwarci i przyjaźnie nastawieni. Dużo znajomości się tutaj rodzi.
W tym momencie zadzwoniła komórka. Przeprosiłem barmana, a sięgając po telefon, zdałem sobie sprawę, że nie znam jego imienia. Tymczasem na wyświetlaczu ukazało się imię Szymon. Szymon? No tak, prawie zapomniałem o naszej sprawie, dotyczącej Michała. Nie namyślał się długo. Parę dni upłynęło, nim zdecydował się na kontakt. To dobrze o nim świadczy. Szkoda tylko, że na akcję unieszkodliwienia Michała było już za późno.
- Halo! - rzekłem do słuchawki.
- Cześć Filip! - Szymon przywitał się, jak zwykle niezbyt wylewnie. To był jego urok. W tle słyszałem odgłos przejeżdżających samochodów. - Cieszę się, że odebrałeś.
- Dlaczego miałbym nie odebrać? - zapytałem zaskoczony.
Szymon jednak zignorował moje pytanie. Uznał je za mało istotne, by drążyć ten temat.
- Przemyślałem naszą rozmowę - rzekł po chwili. - Trochę to trwało, ale doszedłem do wniosku, że Michał dla nas obydwóch stanowi poważne zagrożenie. Ciebie szantażuje, być może nawet śledzi. Kto wie, czy nie przyjechał za tobą do Poznania? - Chciałem go powstrzymać przed tym zapędem, ale jakakolwiek próba wtrącenia się w jego monolog, kończyła się fiaskiem. - Nie wiemy komu opowiedział o naszej tajemnicy, z kim się nią podzielił. Nie możemy zwlekać. Zależy mi na dyskrecji. Nie chcę, żeby ktokolwiek z naszych znajomych ze studiów, czy z akademika, dowiedział się, gdzie obecnie przebywam. Filip, musimy uciszyć Michała. To konieczność!
Podczas gdy Szymon snuł zamierzenia, co do Michała i nie pozwalał mi dojść do głosu, mimowolnie zerkałem na barmana. Zdążyłem się nawet przyłapać, że jest całkiem przystojny. Mordka ładna, uśmiechnięta, pełne uzębienie, no może niezbyt białe, ale jakiś tam odcień bieli posiadały. Co ja robię?, zbeształem się w myślach.
- Szymon, obawiam się, że się spóźniliśmy. - Wypiłem parę łyków grzanego piwa.
- Nie rozumiem.
- Mój kolega z Krakowa się nim zajął - odparłem, rozglądając się dyskretnie po barze, sprawdzając, czy nikt aby przypadkiem nie przysłuchuje się mojej rozmowie.
- Jak to zajął? - Usłyszałem w telefonie dociekliwe pytanie. - Co to ma znaczyć?
- No domyśl się - odparłem lekko poirytowany. - Problem został rozwiązany.
- Ktoś go zdjął? Uciszył? Na zawsze?
- Dokładnie - przytaknąłem, obejmując wargami słomkę i pociągając kolejne łyki.
- Czyli nie tylko nam zalazł za skórę.
- Można tak to ująć - przyznałem skinieniem głowy.
- A jesteś pewien, że twój znajomy pozbył się Michała? - Szymon drążył temat. Nie uwierzył na słowo. - Na pewno to zrobił? Widziałeś ciało?
- Nie, ale wierzę mu. Po co miałby kłamać?
- Ale nie widziałeś ciała - rzekł prawie szeptem, który przy dźwiękach przejeżdżających obok niego samochodów był prawie krzykiem. - Wierzysz mu?
- Nie widzę powodu, żeby miał kłamać - odparłem. - Szymon, to mój przyjaciel i skoro powiedział, że sprawa z Michałem jest zamknięta, to ja mu wierzę.
- To w takim razie, po co ja przyjechałem do Krakowa?
- Jesteś w Krakowie? - nie kryłem zaskoczenia. - Co tutaj robisz?
Głupie pytanie. Przecież udzielił wcześniej wyjaśnienia. No cóż, nie od razu skumałem, ale na swoje usprawiedliwienie miałem jedynie to, że dzisiaj wyszedłem ze szpitala, miałem rozmowę z Damianem, która zburzyła mój poukładany świat, a na dodatek piłem jeszcze grzane piwo.
- A jak myślisz, co robię? - W jego głosie nie było złości. - Przyjechałem w konkretnym celu. Tyle że sprawa została już zakończona. Ale skoro już tu jestem, to pozwiedzam stare miejsca. Jesteś może gdzieś w centrum?
- A ty gdzie jesteś?
- Przy dworcu. Sporo się pozmieniało od mojego ostatniego tutaj pobytu.
- Szymon, minęło kilka lat - zauważyłem. - Jestem na Kazimierzu. W takim barze, Miejsce się nazywa. To przy ulicy Estery. Wiesz gdzie? - I nie czekając na odpowiedź, wyjaśniałem dalej. - Od ulicy Miodowej, jakbyś szedł, przy synagodze, skręcasz w lewo. Właśnie w Estery. Bar jest po prawej stronie. Z pewnością zauważysz.
- Okej, będę tam za chwilę. Z chęcią się spotkam.
Dwadzieścia minut później wszedł do środka z małą walizką. Oczywiście oczy moich sąsiadów od razu zlustrowały przybysza, mojego gościa; na moment nawet rozmowy ucichły. Cóż, takie ciacho, jeśli zawita w progach skromnego baru, zawsze wywoła efekt WOW. Z dumą delektowałem się chwilą, kiedy zazdrosne spojrzenia odprowadzały przystojniaka w moją stronę. Tak, to do mnie podszedł, to ze mną się przywitał, a na was nawet nie raczył spojrzeć. Bo i po co?
- Trafiłeś - rzekłem na powitanie.
- Ach, nawet sobie nie wyobrażasz, co przeżywam, będąc w tym mieście. - Szymon rozsiadł się wygodnie obok mnie. - Wracają wspomnienia. Są takie przejrzyste, jakby w ogóle to wszystko miało miejsce zaledwie parę dni temu, a nie tyle lat wstecz. Wiesz, czego się obawiam najbardziej?
- Nie mam pojęcia - wzruszyłem ramionami.
- Że spotkam Karolinę.
- Co dla ciebie?
Barman zjawił się przed nami, jak zwykle z serdecznym uśmiechem.
Szymon rozejrzał się w prawo i w lewo, sprawdzając co piją jego sąsiedzi, po czym rzekł do barmana:
- To samo, co mój kolega.
Przy tym wskazał na mój już prawie opróżniony kufel.
- Dla ciebie jeszcze raz to samo?
- Nie, tym razem nie podgrzewane. Zwykłe Świeże, w butelce. Nie przelewaj do kufla.
Chwilę później barman postawił przed nami zamówienie. Nachyliłem się w stronę kolegi.
- Szymon, skoro ja przez tyle lat nie widziałem już Karoliny, to tobie też się uda.
- Oby. Raczej bym tego spotkania nie przeżył. - Chłopak przyssał się do rurki i wolno sączył swojego grzańca, patrząc przed siebie.
W milczeniu spoglądał na metalowe figurki siedzących kotów, które machały łapkami w naszą stronę, jakby pozdrawiały klientów Miejsca. Zerkałem od czasu do czasu na Szymona. Korciło mnie strasznie, by wreszcie rozpocząć dość drażliwy temat. Bo skoro jest w Krakowie, może zechce się z kimś spotkać. Nie, nie z Karoliną. Nie namawiałbym go nawet do tego. Rzeczywiście, mógłby nie wyjść cało z tego starcia.
- Nie chciałbyś się zobaczyć ze swoim synem? - zapytałem ostrożnie.
Milczał. Nie spojrzał na mnie. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili:
- Skąd wiedziałem, że zaczniesz wałkować ten temat?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami, po czym przechyliłem butelkę, wlewając w siebie parę solidnych łyków piwa. - Pewnie tak dobrze mnie znasz. A może dlatego, że jestem przewidywalny.
- Otóż to - podłapał Szymon. - Jesteś przewidywalny. Jak już tu jechałem, wiedziałem, że poruszysz ten temat. Po prostu to czułem. Może cię nie zaskoczę swoją odpowiedzią. - Odwrócił się w moją stronę i spojrzał głęboko w oczy. - Jadąc tu, wyobrażałem sobie, co ci odpowiem. Za każdym razem moja odpowiedź była inaczej wypowiadana, to w emocjach, potem znów spokojna, ale zawsze była negatywna. I wiesz, że chciałem ci dopiec? Nie wiem dlaczego. Może po prostu drażni mnie temat Mikołaja? Dlatego wybacz, ale nie chcę go widzieć. Przyjechałem tu w innym celu.
- Tak, wiem - pokiwałem głową. - Tyle, że to twój syn.
- Którego ty potrąciłeś! - Szymon nie wytrzymał i syknął ze złości. Był wściekły, a zmarszczone czoło świadczyło, że wytrąciłem go z równowagi. I tak dobrze, że się opanował. - Możesz przestać wreszcie o nim mówić? Masz wyrzuty sumienia, rozumiem. Odwiedzaj go w szpitalu, przesyłaj mu prezenty, zabawiaj go, spędzaj z nim więcej czasu. Ale, do licha ciężkiego, przestań mnie męczyć! Mam, swoje życie, tam w Poznaniu i nie mam zamiaru tego zmieniać.
- Myślałem...
Poczułem się głupio i spuściłem wzrok.
- To źle myślałeś - skwitował Szymon.
Siedzieliśmy w milczeniu, popijając piwo, nie patrząc na siebie. Obok nas toczyły się żywiołowe dyskusje, połączone z głośnymi wybuchami śmiechu. A my, przez mój zasrany charakter, by wszystkim dogodzić, chcąc namówić ojca do spotkania się ze swoim niepełnosprawnym synem, doprowadziłem do wyczerpania tematów. Teraz, jak sądziłem, Szymon miał do mnie żal. Niepotrzebnie poruszałem rozmowę o Mikołaju. Przecież znałem jego stosunek do tej sprawy, a mimo to, nie wiem dlaczego, łudziłem się, że uda mi się namówić Szymona do odwiedzin. Tylko pogorszyłem sprawę.
- Przepraszam - powiedziałem ochrypłym głosem.
- Nie wracajmy już do tego temu, okej? - poprosił.
- Nie chcę się kłócić.
Zakończyliśmy więc temat Mikołaja.
W międzyczasie zadzwonił Bartek z zapytaniem, gdzie jestem. Powiedziałem, że siedzę przy piwie w Miejscu. Przyjął to do wiadomości i szybko się rozłączył. Zdziwiło mnie jego zachowanie, ale czasami tak miewał. W końcu to cały urok Bartka.
Wróciłem do rozmowy z Szymonem. W skrócie opowiedziałem mu o wydarzeniach po powrocie z Poznania, o moim nieplanowanym coming oucie, którego dokonał za mnie Michał. To wtedy ostatecznie postanowiłem rozwiązać z nim znajomość. I o Bartku, który był kiedyś chłopakiem Michała, ale szybko zmądrzał i rozstał się z nim. Wtedy wywiązała się rozmowa o mojej rodzinie. Dla mnie drażliwy temat, bo tak naprawdę już nie miałem rodziny. Wyrzucili mnie z domu, nie chcąc więcej widzieć. Nie miałem już tam powrotu. Może to i dobrze. Gdzieś w głębi odczułem ulgę z takiego obrotu spraw. Przynajmniej nie muszę się ukrywać, nie muszę kłamać. A to, że rodzina nie zaakceptowała mnie i mojej prawdziwej orientacji... Cóż, trudno się mówi i żyje się dalej.
- Co teraz planujesz? - zapytał Szymon. - Zostajesz w Krakowie? Przecież mówiłeś, że masz jakiegoś chłopca na oku. Ale on nie jest z Krakowa.
- Nie, nie z Krakowa - odparłem z lekkim uśmiechem. - Jest z Zakopanego. Odwiedził mnie parę dni temu w szpitalu. Wracam do niego jutro albo pojutrze.
- Jesteś szczęśliwy?
- Czy jestem szczęśliwy? - zadałem sobie pytanie, patrząc na ciemną butelkę Świeżego. Nie wiem! Skąd to mam wiedzieć? - Chyba tak - odparłem po chwili. - Oprócz tego, że rodzina się ode mnie odwróciła, nie mam powodów do narzekań. W Zakopanem czeka na mnie Wiktor.
Ale przecież pojawił się Damian. Wrócił niespodziewanie, wygrzebując spod sterty zakurzonych obrazów, wspomnienia naszej wspólnej przeszłości.
- Mam wrażenie, że się wahasz.
- Pojawił się mój były - rzekłem, pozbywając się jednocześnie zalegającego ciężaru. Odrobinę lżej się zrobiło. - Myśli o mnie. I wiesz co jest najgorsze? Że po dzisiejszym spotkaniu obaj chcieliśmy odnowić naszą znajomość.
- Pomyślałeś o Wiktorze?
- Tak i właśnie dlatego zakończyłem szybko spotkanie. Ale tak, jak mówisz... Mam wątpliwości. Myślę, że jak wrócę pod Tatry, zakopiański halny je rozwieje.
- Oby tak było.
Szymon przeniósł wzrok na kufel z piwem. Pociągnął kilka solidnych łyków.
- Życzę ci jak najlepiej. Chciałbym, żeby ci się udało.
Mimowolnie usta uformowały się w serdeczny uśmiech.
- Myślę, że będzie okej.
Zatopiliśmy się jeszcze w rozmowie, snując wspomnienia z czasów studenckich. Te lepsze oczywiście, te milsze, te przyjemniejsze. Nie było ich wiele, bo też i nie spędziliśmy razem całych pięciu lat. Ale ten jeden rok był tak intensywny, że mogliśmy gadać bez końca.
Na nasze nieszczęście - a może i szczęście - zrobiło się późno. Szymon musiał jeszcze dotrzeć do hotelu koło dworca. Dokończyliśmy piwo, pożegnaliśmy się z barmanem i odprowadzani pożerającymi oczyma klientów, wyszliśmy z baru, prawie zderzając się z Bartkiem i... z Pawłem.
- O, nie jesteś sam - rzekł na powitanie zaskoczony Bartek, mierząc Szymona podejrzliwym wzrokiem.
- Widzę, że ty też nie - odparłem, czując jak serce przyspiesza swoją pracę.
Mój wzrok parę razy skrzyżował się ze spojrzeniem Pawła. Od czasów jego feralnego ślubu, który okazał się niewypałem, a potem przygodną nocą, z której niestety niewiele pamiętałem, minęło sporo miesięcy. Chciałem szybko przeliczyć w myślach czas, jaki upłynął, ale z tego niespodziewanego spotkania pogubiłem się. Kurde, zestresowałem się. Ile to było? Pół roku? Nie wiem. Ale od tamtej pory nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Urwało się.
- Szymon! - Paweł zwrócił się do kolegi, stojącego obok mnie. - Zniknąłeś tak nagle... I proszę! Po tylu latach znów się odnajdujesz. I to w jakim towarzystwie? - wskazał na mnie ręką. - Podejrzewałem, że w twoim zniknięciu maczał palce Filip. Gdzie się podziewałeś tyle lat? I co cię sprowadza do Krakowa?
- Wy się znacie? - zapytał Bartek.
- To Szymon, kolega z pierwszego roku studiów, mój i Filipa - rzekł z uśmiechem Paweł.
Postanowiłem ratować sytuację, by Szymon nie musiał odpowiadać na nurtujące pytanie. Wskoczyłem więc ze swoim podejrzeniem:
- A wy się znacie?
Bartek i Paweł spojrzeli na siebie. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że ich zaskoczyłem.
- Od dłuższego czasu - odparł szybko Bartek.
- Jakiś czas - dodał pośpiesznie Paweł.
- Przecież wspominałem ci o weselu Pawła i Lady Margaret - zauważyłem.
Bartek zmarszczył czoło i przygryzł dolną wargę.
- Nie skojarzyłem - odparł, jakby nigdy nic.
- Nie wspominałem mu o weselu - wtrącił Paweł. - Nie wiedział. Było mi wstyd. Wiedział tylko, że kręci się obok mnie laska.
- Chajtnąłeś się? - zapytał Szymon.
- Nie, nie udało się - odparł z uśmiechem Paweł. - A co właściwie tutaj robisz?
Tym razem to Szymon i ja wymieniliśmy się spłoszonymi spojrzeniami. Mówić? Wątpiłem czy warto rozgłaszać powód wizyty Szymona w Krakowie. I kiedy już miałem odpowiadać, by ratować go z opresji, niespodziewanie odezwał się Bartek:
- To jest ten Szymon, o którym mi opowiadałeś?
- Tak - skinąłem głową.
- Przyjechałeś - Bartek rozejrzał się dyskretnie dookoła i nachylił w naszą stronę, zniżając ton głosu - uciszyć Michała? Tego Michała, który wszystkim zalazł za skórę?
Spojrzał na mnie niepewnie, po czym przeniósł wzrok na Bartka.
- Niepotrzebnie - odezwał się po chwili Paweł. - Sprawa Michała jest zamknięta.
Jak to? Paweł wiedział o akcji uciszania Michała? Wodziłem spojrzeniem od jednego na drugiego i nie wiedziałem, co mam powiedzieć, choć w głowie kotłowało się mnóstwo pytań.
- Zrobiliśmy to razem - rzekł Bartek. - Dla ciebie, Filip.
- Byś wreszcie mógł zacząć normalnie żyć - dodał Paweł. - Bez stresu. Jego obecność tylko ci w tym przeszkadzała. Ciągle się koło ciebie kręcił.
- Ale jak? - wydukałem z siebie pytanie. Byłem totalnie zaskoczony takim obrotem sprawy. Początkowo myślałem, że sprawę Michała załatwił tylko Bartek. Wrócił przecież w środku nocy, zakrwawiony. Tamto wydarzenie sprzed paru dni pamiętałem jak przez mgłę. Nie ma się czemu dziwić; miałem gorączkę. - Myślałem, że tylko ty zająłeś się Michałem.
- Zadzwoniłem po Pawła - rzekł Bartek. - Zgodził się pomóc.
- Teraz wiem, że w słusznej sprawie. Nie wiedziałem, że robię to dla ciebie. W sumie dla was - wskazał na mnie i na Szymona. - Robiłem to, bo Bartek poprosił o pomoc. Zrobiłbym to jeszcze raz... Bez wahania.
- Dziękuję - wypuściłem powietrze z płuc.
Zimne płatki śniegu opadały delikatnie na rozgrzaną skórę na policzkach. W sekundę przemieniały się w krople wody, spływając wąskim strumieniem, by spaść na chodnik.
- Widzisz, Szymon, niepotrzebnie przyjechałeś - zauważył Paweł. - Nieważne, gdzie teraz przebywasz. Pewnie jesteś tam szczęśliwy, prawda?
Szymon skinął głową w milczeniu.
- Więc wracaj tam, skąd przyjechałeś. I ciesz się szczęściem, które cię spotkało. Już nie musisz się niczym martwić. Nie interesuje mnie wasz sekret, twój i Filipa. To wasza sprawa. Ważne, że Michał już wam w niczym nie zaszkodzi. Jesteście bezpieczni. Szymon, wracaj prędko do swojego szczęścia. I ty Filip też - zwrócił się do mnie. - Masz kogoś, prawda?
- Tak - odparłem - ale nie pochodzi z Krakowa.
- Więc jedź do niego.
Słowa Pawła dodały mi otuchy. Sprawiły, że poczułem ulgę. Tego potrzebowałem. Takich słów na potwierdzenie, że jestem wreszcie wolny. Że mogę cieszyć się pełnią szczęścia. Wyobraziłem sobie Wiktora, czekającego na mnie w drewnianym, góralskim domku. Takim szałasie, podobnym do tego, w którym spędziliśmy noc, kiedy uprowadził mnie - za moim przyzwoleniem oczywiście - w góry. Tam na nowo się pojednaliśmy i zeszliśmy. Żarzące się uczucie rozpaliło się ponownie.
Chciałem już być z Wiktorem.
Póki co, staliśmy na ulicy - Szymon, Paweł, Bartek i ja - przed barem Miejsce, zerkając na siebie, nie przejmując się ani trochę coraz intensywniejszymi opadami białego puchu.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz