czwartek, 13 lutego 2014

Epizod 111.

Zakopane.
Szczelnie otulony puchową kurtką, stałem na werandzie i paliłem już trzeciego papierosa z rzędu. Drżącymi palcami podnosiłem go do ust, by zaciągnąć się przyjemnym dymem papierosowym. Gdzieś przez głowę przeleciała myśl, by rzucić to świństwo, ten cholerny i paskudny nałóg, ale, no przecież i tak nie paliłem rzadko. Jedna fajka mnie uspokajała i koiła nerwy, stres mijał, złość przechodziła. Choć nie rozwiązywała moich problemów, to jednak w jakimś tam stopniu działała cuda, niczym dobra tabletka ziołowa na uspokojenie. I jeszcze ten przecudny widok na szczyty gór, których czubki pokrywała delikatna warstewka białego puchu. Że też kiedyś nienawidziłem Zakopanego i tych krajobrazów. A dzisiaj? A dzisiaj ładowałem baterie, by potem stawiać czoła zmartwieniom i problemom.
Wiktor był moim problemem, a raczej przyczyną podłego nastroju. Tak naprawdę miałem wrażenie, że stoję na rozdrożu i zastanawiam się, w którą stronę pójść. Jeśli się poddam i odstąpię Wiktora Konradowi, zwrócę mu go - a cały czas właśnie do tego zmierzałem - ta decyzja będzie mnie gryźć i trawić od środka. Z kolei jeśli dam szansę Wiktorowi, powiedzmy że spróbujemy być ze sobą, skrzywdzę Konrada, który nie przestał go kochać. Jakąkolwiek bym nie podjął decyzję, to i tak będzie źle. Choć właściwie już podjąłem. Czy słuszną? Skoro wciąż mnie gryzie, skoro wciąż myślę o Wiktorze i tęsknię za nim, to chyba nie była taka dobra.
Od soboty Wiktor już nie pojawił się w pensjonacie. Nie nachodził, nie dzwonił. Pogodził się z utratą? Z moją decyzją? Dotarło wreszcie do niego, że nie będziemy razem? Że jego miejsce jest przy Konradzie, który nie potrafi bez niego żyć, a z którym spędził już kilka dobrych lat?
Drzwi do pensjonatu zaskrzypiały. Odgłos taszczonej walizki doleciał do mnie. Obok przystanął Oskar. Kątem oka widziałem, jak tęsknym wzrokiem patrzy na Śpiącego Rycerza.
- Zazdroszczę ci takich widoków - rzekł po dłuższej chwili milczenia. - Cieszę się, że przynajmniej przez kilka dni mogłem ich uświadczyć. Nie żałuję, że tu przyjechałem, choć nie zrealizowałem swojego zamierzenia.
Po sobotniej wizycie Wiktora w pensjonacie, Oskar wyciągnął mnie do Siklawy, karczmy przy Krupówkach, gdzie przyznał się do celu wizyty w Zakopanem. Jak się okazało, chciał żebym wrócił do Krakowa i razem z nim zrealizował jego słodki plan zemsty odegrania się na Arturze vel Krzysztofie. Na nim i jego podwójnym życiu. A plan był całkiem prosty. Zakładał, że ja i Oskar jesteśmy razem, robimy dużo szumu, tak by wiadomość o tym dotarła do uszu naszego wspólnego byłego faceta. Początkowo myślałem, że to tylko żart, o którym wspomniał przy Wiktorze jedynie po to, by go spławić. Okazało się jednak, że to nie była zmyślona na poczekaniu bajeczka, a dobrze obmyślony zamiar. Szybko odwiodłem Oskara od tego pomysłu. Przeszłość związaną z Arturem zostawiłem już dawno za sobą. Z tym człowiekiem nie chciałem mieć już nic do czynienia. Nie chciałem o nim słyszeć, wspominać go ani o nim rozmawiać. Co prawda był jakąś częścią mojego życia, częścią, która na mnie wpłynęła, a nawet zmieniła. Bo przecież bliscy ludzie zmieniają zachowania innych, ale czasami przychodzi taki moment, takie wydarzenie, które niszczy mury i wysadza fundamenty. Człowiek chce zapomnieć, uciec od tego co boli, a grzebanie w ruinach nie pomaga.
- Po prostu, Oskar, nie mogę inaczej - wzruszyłem ramionami. Zaciągnąłem się mocno dymem papierosowym, po czym wypuściłem je przez nos. - Tak to już czasami bywa.
- Szkoda, bo na pewno fajnie byśmy się bawili.
Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie. To była parapetówka na jego nowym mieszkaniu. Zaprosił Karola, a Karol zabrał ze sobą mnie i Bartka. Tam się poznaliśmy, tam mnie kokietował, tam się do mnie zalecał, tam nawet byśmy się pocałowali, gdyby nie mały nieprzyjemny incydent, do którego doszło. Wtedy to dowiedziałem się o podwójnym życiu Artura. Czy tam Krzysztofa! Boże, nawet nie wiem, jak mam go nazywać?
- Pamiętam, jak się poznaliśmy - rzekłem nieśmiało na wspomnienie tamtego wieczoru.
Dostrzegłem, jak uśmiecha się pod nosem.
- Nigdy tego nie zapomnę - wtrącił z żalem w głosie. Spojrzał na mnie, ja na niego. Dostrzegłem wówczas w jego oczach smutek. - Szkoda, że wówczas doszło do falstartu. Strasznie żałuję. Gdyby osoba Artura wtedy nam nie przeszkodziła, kto wie...
- Przestań! - przerwałem stanowczo. - Nie mów tak, bo nie wiem co powiedzieć.
- Nie będę cię namawiał do powrotu do Krakowa - wzruszył ramionami. - Chciałem po prostu spróbować znowu cię poderwać, ale... - Niewypowiedziane słowa zawisły między nami. Czułem narastające napięcie. Gdzieś w głębi wiedziałem, co chce powiedzieć, ale bałem się je usłyszeć. - Widzę co się dzieje, więc... - wzruszył ramionami. - Wygrał Wiktor.
Odwróciłem pośpiesznie wzrok i utkwiłem spojrzenie w Giewoncie. Spoczywał tam spokojnie, jako niemy świadek modlitw, myśli, cichych szeptów, niepohamowanych żalów, złorzeczeń, złożonych przyrzeczeń, a czasami ostrej wymiany zdań i przekleństw. On też jedyny wiedział, o czym tak naprawdę myślę, o czym marzę i śnię, kiedy zasypiam.
Oskar mnie przejrzał. I choć starałem się nie wyciągać na zewnątrz myśli o Wiktorze, nie analizować moich uczuć do niego zbyt często, to wystarczyło czasami uważnie mi się przyjrzeć, by odgadnąć, że ktoś intensywnie zaprząta mój umysł. To mogła być tylko jedna osoba - on, i nikt więcej.
- Kochasz go - dodał - a przynajmniej nie potrafisz przestać o nim myśleć.
- Przykro mi, Oskar. - Z gardła wydobył się nieśmiały głos. - Przepraszam. Może gdyby... No wiesz, w innych okolicznościach...
Czyli przyznałem się do ukrytego we mnie uczucia.
- Filip, nie masz za co przepraszać - przerwał Oskar. - Normalna kolej rzeczy. Jedni wygrywają, inni przegrywają. Nie rozumiem tylko jednego.
Nasze spojrzenia znów się skrzyżowały. Promienie zniżającego się słońca do postrzępionego przez górskie szczyty horyzontu rozświetliły na moment zakopiańską ziemię. Zalały ją złotym blaskiem. Ich ciepło odczułem na swojej skórze. Pociągnąłem ostatniego macha i zgasiłem papierosa.
- Czemu ty i Wiktor nie jesteście razem? - zapytał odważnie. - Przecież pałacie do siebie sympatią. Szalejecie za sobą. On zakochany po uszy, przychodzi do ciebie niczym zbity pies, a ty dajesz mu kosza. Czemu tak robisz?
- To skomplikowane - odparłem.
- Mam jeszcze czas. Zawsze mogę jechać późniejszym autobusem.
- Po prostu - wzruszyłem ramionami - mam wrażenie, że mimo iż obaj chcemy ze sobą być, codzienne problemy nas przerosną. Nie podołamy im.
- Nie dowiesz się, jeśli nie zaryzykujesz.
- Jest jeszcze jego były, Konrad, który go szalenie kocha i chce z nim być.
- Ale Wiktor chce być z tobą. Daj mu szansę, Filip. Nie zmarnuj jej. Nie pozwól, by takie ciacho przeszło ci koło nosa. Miej świadomość, że zrobiłeś wszystko, by z nim być. Nie poddawaj się tak łatwo. Zawalcz o swoje szczęście.
Na podjazd podjechała taksówka. Granatowy opel na tatrzańskich rejestracjach zatrzymał się tuż przy poboczu.
Oskar zrobił krok w moją stronę i uścisnął dłoń. Przytrzymał ją dłużej, patrząc mi przy tym w oczy.
- A jeśli rzeczywiście się wam nie uda, jeśli zrobisz już naprawdę wszystko, by odzyskać Wiktora, a nie uda wam się być ze sobą - mrugnął okiem znacząco - zawsze możesz wrócić do Krakowa. Będę czekał. - Uśmiechnąłem się mimowolnie. - I tak nie mam zamiaru się teraz z nikim wiązać. Trzymaj się.
- Dzięki, Oskar. Będę pamiętał - odparłem. - Szerokiej drogi.
Dźwignął walizkę i zszedł do samochodu. Kierowca zapakował ją do bagażnika, a po chwili opel zaszarżował na żwirowym podjeździe i oddalił się w kierunku dworca.
Słowa Oskara trawiłem przez całą noc. Po co on mi to mówił? Po co wspominał o Wiktorze? Czemu miało służyć namawianie mnie do walki o niego? Dlaczego w ogóle napomknął o swoim zauroczeniu moją osobą? Przecież dobrze wiedział, że usilnie starałem się powrócić do normalnego życia, wymazując z pamięci wszystko co związane jest z Wiktorem. Tyle że on mnie przejrzał i poznał moją tajemnicę, dotyczącą Wiktora. Ale chyba każdy głupi by się domyślił, że coś do niego czułem, pomimo że broniłem się przed tym uczuciem rękami i nogami.
Obudziłem się następnego dnia przybity, zmiętolony, niewyspany, z huczącymi w głowie myślami. Decyzja zapadła przy skromnym śniadaniu, które postawiła przede mną Aniela, coś tam trajkocząc o zmieniającej się pogodzie. Nie słuchałem, ale z grzeczności przytakiwałem. Między jednym kęsem kanapki z szynką a popiciem dużym łykiem gorącej herbaty, usłyszałem znów w uszach głos Oskara, żebym się nie poddawał, żebym zawalczył o swoje szczęście. Raz kozie śmierć, pomyślałem, choć przez moją decyzję miał cierpieć Konrad. Nie było mi łatwo, ale jednak zdecydowałem. Może warto spróbować i dać szansę Wiktorowi. Jeśli tym razem nic z tego nie wyjdzie, dam sobie spokój.
Czysta kartka, przemknęło mi przez myśl, ale wspólnie pisana, przeze mnie i przez Wiktora. No okej, to musiałem potwierdzić, całkiem dobry pomysł.
Nie wiedziałem, gdzie mieszka Wiktor, w jakim rejonie Zakopanego, więc musiałem delikatnie wybadać sytuację. Kto może najlepiej znać miasto, jeśli nie rodowita zakopianka? Dyskretnie wypytałem Anielę o mieszkańców. Okazało się, że zna Wiktora, więc odpowiednio mnie nakierowała i późnym popołudniem dotarłem pod blok, w którym, według słów właścicielki pensjonatu, miał mieszkać chłopak. Przystanąłem na chodniku, wahając się jeszcze i zastanawiając się, czy dobrze robię. Serce waliło, jak oszalałe, żołądek zaczął się intensywnie kurczyć. Kurde, czemu ja się tak stresuję? Przecież to tylko spotkanie. Zwyczajna rozmowa, dogadanie się, nic więcej. Ale... Wspiąłem się wzrokiem po elewacji na ostatnie piętro i zatrzymał spojrzenie na uchylonym oknie. Ale to jego mieszkanie. A jeśli do czegoś dojdzie? Jeśli nie zapanujemy nad sobą? Ani on, ani ja. To całkiem prawdopodobne. Może lepiej jednak wrócę do pensjonatu i dam sobie spokój. Co mnie też naszło? Zachowuję się, jak jakiś nastolatek, który szaleje za dziewczyną i wystaje pod jej oknem godzinami.
Kiedy już zdecydowałem się na odwrót, niespodziewanie drzwi od klatki otwarły się na oścież i z bloku wyszedł Konrad, niosąc dwa puste kartony. Zdębiałem na jego widok, nie bardzo wiedząc, co mam o tym myśleć. Wyglądało to dosyć dziwnie, a co najmniej nieco podejrzanie.
- O, cześć Filip! - zawołał radośnie na mój widok.
Coś był za wesoły. Ostatnim razem, jak go spotkałem, prawie szlochał mi na ramieniu, ukazując siebie, jako tego pokrzywdzonego przez los i porzuconego przez Wiktora. A dzisiaj pałał pełną energią i uśmiechał się. I był w bloku, w którym mieszka jego były.
- Cześć - przywitałem się ostrożnie. Spojrzałam na pudełka. - Co to?
- A! - machnął kartonem. - Przeprowadzam się. A trochę szpargałów mam. I trochę ich zabrałem ze sobą, kiedy wyprowadzałem się od Wiktora. Na całe szczęście - podszedł do stojącego na poboczu samochodu i otworzył tylne drzwi, wrzucając pudła na siedzenia - nie zabrałem wszystkich rzeczy. Wiesz ile musiałbym przewozić tego z powrotem? A tak większość ciuchów, książek czy naczyń nadal jest u Wiktora.
Zaschło mi w gardle. Nie wiedziałem co powiedzieć. Poczułem, jak drżą mi nogi, jak kolana zaczynają się uginać pod korpusem ciała. Wziąłem głęboki wdech, by jak najszybciej dotlenić komórki, a przede wszystkim pracujący na wzmożonych obrotach mózg, który analizował zaistniałą sytuację. On nie mógł się połapać w tym całym kurwidołku, który powstał, a co dopiero ja. Jeszcze nie tak dawno, bo parę dni temu, Wiktor szalał za mną, zaczepiał na parkingu przed supermarketem i obiecywał, że będzie walczył do upadłego, że się nie podda, aż wreszcie ja ulegnę, a dzisiaj? Dzisiaj już wprowadzał się Konrad, cały uchachany, bo znowu są razem.
Czego innego mogłem się spodziewać, co? Przecież to moja wina i pretensje mogę mieć sam do siebie. Sam tego chciałem. Sam popchnąłem Wiktora w ręce Konrada, mówiąc mu w minioną sobotę, żeby dał mi spokój. To i dał. Nie minęło zbyt dużo czasu, zaledwie weekend. Szybko znalazł pocieszenie. Może gdybym zawalczył wcześniej o Wiktora, gdy była ku temu okazja, to dzisiaj może ja bym się do niego wprowadzał, zamiast Konrada i wnosił pudła ze swoimi rzeczami.
- Aha - zdołałem wreszcie wykrztusić. Po dłuższej chwili dopiero dodałem: - Zatem nie przeszkadzam.
- Nie wejdziesz? - zapytał wyraźnie zaskoczony. - Wiktor się ucieszy.
- Nie - machnąłem ręką - nie będę przeszkadzał. Trzymaj się.
- Ty też.
Konrad wsiadł do samochodu, a ja zawróciłem w kierunku centrum. Obejrzałem się za siebie, patrząc na blok, w którym mieszkał Wiktor. Nie wiem w sumie po co to zrobiłem. Może liczyłem, że Wiktor wybiegnie i mnie zatrzyma? Tak, jasne. I ciekawe co jeszcze? Chyba naczytałem się za dużo bajek w dzieciństwie o tych wszystkich przeszczęśliwych zakończeniach. Niestety, chyba nie w moim życiu, a przede wszystkim nie w tym życiu.
Wlokłem się powoli przed siebie z rękami skostniałymi od zimna i wciśniętymi w kieszenie puchowej kurtki. Po raz kolejny i znowu z mojej winy okazja bycia szczęśliwym i bycia z Wiktorem przeszła mi koło nosa. Ja to zawsze w porę potrafię się obudzić. Będąc w okolicach Wielkiej Krokwi, tuż pod skocznią, zadzwoniła Eliza. Westchnąłem zrezygnowany, patrząc na wyświetlacz.
- Jeszcze jej tu brakowało. Czego może chcieć ode mnie?
Bardziej z przyzwyczajenia odbierania połączeń niż z ciekawości, przeciągnąłem palcem po ekranie, by przyjąć rozmowę.
- Halo.
- Cześć Filip - usłyszałem donośny głos Elizy. Odkąd dowiedziała się, że między mną a Wiktorem, jej najlepszym przyjacielem coś było, coś bardzo szczególnego, odnosiłem wrażenie, że po pierwsze chce nas połączyć ze sobą, a po drugie próbuje wkupić się w znajomość ze mną. Nie wiem czy to dobrze wróży, więc wciąż trzymałem ją nieco na dystans. - Mam do ciebie sprawę. Możemy się dzisiaj spotkać?
- Co to za sprawa? Koniecznie dzisiaj?
- Wolałabym dzisiaj - nalegała. Co ona kombinuje? Ciekawe co tym razem wpadło jej do głowy.
- Nie jestem dzisiaj najlepszym towarzyszem do rozmów. - Próbowałem ją spławić.
- Daj spokój - żachnęła przez telefon. - Karczma Siklawa, za pół godziny. Dasz radę?
Przystanąłem i rozejrzałem się po okolicy. Od Krupówek dzieliła mnie w sumie niewielka odległość. Bez problemu dotrę do karczmy.
- No dobra, niech będzie - zgodziłem się na spotkanie. - Do zobaczenia.
Karczma była mi znana. Pierwszy raz byłem w niej parę miesięcy temu po przyjeździe do Zakopanego, kiedy dopiero oswajałem się z nowym miejscem. Za drugim razem trafiłem tam zaledwie parę dni temu z Oskarem. Aż dziwne, że dzisiaj, czyli kilka dni po spotkaniu z Oskarem, do tej samej knajpy zaprosiła mnie Eliza, najlepsza przyjaciółka Wiktora.
Kiedy wszedłem, ogień wesoło trzaskał w kominku, płomienie ogrzewały salę, gdzie przy stolikach tłoczyli się turyści, a góralska kapela pogrywała do posiłku. Dostrzegłem ją po lewej stronie karczmy, w kącie, siedzącą nad filiżanką herbaty. Po wstępnym przywitaniu i zamówieniu grzanego piwa oraz ogólnej wymianie zdań, przeszedłem do sedna spotkania.
- Zaskoczył mnie twój telefon - zacząłem, kiedy kelnerka przystrojona w strój regionalny postawiła przede mną kufel podgrzanego trunku, w którym pływały goździki i inne przyprawy. Intensywny aromat alkoholu oraz soku imbirowego uderzył w nozdrza. - Na pewno jest jakiś powód tego, że teraz siedzimy tutaj razem. Chodzi o Wiktora?
- No między innymi - potwierdziła skinieniem głowy.
Pociągnąłem kilka łyków trunku, który rozszedł się przyjemnie po organizmie, rozgrzewając od środka.
- Ale już rozmawialiśmy na ten temat - upierałem się przy swoim - więc możesz sobie darować.
- Wiktor jest w tobie szaleńczo zakochany. Czemu ty tego nie możesz zrozumieć? Czemu tak to utrudniasz?
- Ja utrudniam? - zapytałem zaskoczony.
Może i utrudniałem, ale dzisiaj zdecydowałem się na desperacki krok. I co mi z tego przyszło? Tylko dostałem mocno po twarzy dla otrzeźwienia, bym przestał bujać w obłokach i wreszcie zszedł na ziemię. Przekonałem się całkiem niedawno, jak Wiktor może być szczęśliwy.
- No ty! - Eliza wskazała na mnie palcem. - Ilekroć się z nim widzę, nie przestaje o tobie mówić. Dlaczego tak to komplikujesz? Dlaczego sądzisz, że może być szczęśliwy z Konradem, skoro próbowali dwa razy i im nie wyszło?
- Może za trzecim razem im wyjdzie.
Zanurzyłem twarz w złotym napoju, który wypełniał kufel. Naszła mnie w tym momencie ochota na zapalenie papierosa i pociągnięcie dymka. Rozejrzałem się po sali, ale nie dostrzegłem w zasięgu wzroku strefy przeznaczonej dla palących.
- Nie będzie trzeciego razu.
Słowa Elizy odciągnęły mnie od myśli o fajkach.
- Czyżby? - powątpiewałem.
- Na bank - zapewniła.
- Jesteś przyjaciółką Wiktora, a chyba niedokładnie poinformowaną - zauważyłem.
- O czym mówisz? - zapytała zaciekawiona.
- A kiedy się z nim widziałaś ostatnio?
- W sobotę.
- Czyli wtedy, kiedy spotkaliśmy się pod sklepem na zakupach. - Nachyliłem się w jej stronę. - Masz niezbyt świeże informacje, a jako jego przyjaciółka powinnaś wiedzieć, co się kroi.
Spojrzała na mnie podejrzliwie, przechylając z ciekawości głowę na prawo.
- Mogłam coś przegapić - rzekła jakby na swoje usprawiedliwienie - ale wątpię.
- Eliza, chciałem dać mu szansę. Naprawdę chciałem - zapewniłem szczerze. - Poszedłem się z nim dzisiaj spotkać. Miałem ułożoną w głowie całą spowiedź. A wiesz kogo spotkałem pod blokiem?
- Konrada.
Imię wypłynęło z jej ust. Nawet nie poruszyła ustami, ale zaskoczenie z łatwością można było odczytać.
- Był przeszczęśliwy i zadowolony. Gdyby nie uszy, miałby uśmiech dookoła głowy. - Próbowałem zażartować, jednak w tej sytuacji, twarz Elizy nie drgnęła. Była kamienna. - Wprowadzał się do niego. Mówił, że miał szczęście, że nie zabrał wszystkich rzeczy, kiedy wyprowadzał się od Wiktora, że dobrze zrobił, zostawiając u niego większość rzeczy, bo teraz nie musi tego z powrotem przewozić. Więc powiedz mi, czy ja utrudniam? A może to po prostu złośliwość Losu, który nie pozwala nam być razem? Nie sądzisz?
Eliza drżącą ręką chwyciła porcelanową filiżankę i opróżniła jej zawartość. Odstawiła ją na bok, po czym chwyciła płaszcz rzucony niedbale na ławę.
- Dokąd się wybierasz? - zapytałem zaskoczony.
- Do Wiktora - odparła, zapinając guziki, a następnie otulając się wełnianym szalem. - To nie może być prawda. Coś tu nie pasuje. To do Wiktora nie jest podobne. Dowiem się prawdy.
- Dowiesz się tego samego co ja - wtrąciłem.
- Nie! - zaprzeczyła.
- Eliza! - złapałem ją za dłoń. - Spójrz na naszą znajomość inaczej. Wiem, że chcesz dla Wiktora jak najlepiej, że jesteś jego najlepszą przyjaciółką i chcesz, by był szczęśliwy. Ale przeznaczenia nie oszukasz, a my... Wiem, że to zabrzmi dziwnie, bo też mnie to boli, ale zrozum... Te wszystkie sytuacje, te przeszkody, które stają nam drodze, które ciągle przeszkadzają nam być razem, one muszą coś oznaczać. To nie jest zwykły przypadek. Może my po prostu - zawahałem się, bojąc się wypowiadać te słowa, ale skoro powiedziało się A, trzeba też powiedzieć B - nie jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Absurd! - zaprzeczyła.
Wyrwała dłoń z mojego uścisku i wybiegła w mrok, który spowijał Krupówki. Mój wzrok spoczął na niedopitym piwie. Żal było go zostawiać, bo smakowało wyjątkowo wyśmienicie. Zostałem, delektując się nie tyle trunkiem, co samotnością. Uniosłem kufel w górę.
- Twoje zdrowie, Wiktor - powiedziałem do siebie, przywołując w pamięci jego uśmiechniętą twarz.
Dopiłem do końca. Zamówiłem rachunek, zostawiając całkiem spory napiwek.


Opuściłem Siklawę niecałą godzinę po Elizie. Będąc w środku nie zauważyłem, że Krupówki nie tylko tonęły w mroku, oświetlone jedynie skąpym blaskiem latarni, ale spowiła je gęsta mgła. Otoczyła mnie ze wszystkich stron, a przenikliwy chłód i ziąb wciskał się przez grubą kurtkę, wychładzając szybko rozgrzane przez piwo ciało. Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku pensjonatu Anieli, zostawiając w karczmie wspomnienia Wiktora. Tam też zapadła decyzja, kiedy piłem za jego zdrowie, tym razem już ostateczna - koniec z nim. Koniec dawania ciągłych szans i robienia sobie czczych nadziei. Po prostu... koniec.

B l o g i   g e j ó w

2 komentarze:

  1. Nie, Nie , Konrad to dupek, pewnie odbierał swoje ostatnie rzeczy i widział Filipa pod klatką i z zazdrości tak mu powiedział!
    fankayaoi

    OdpowiedzUsuń
  2. Konrad nie wie o romansie Wiktora z Filipem ;)

    OdpowiedzUsuń