czwartek, 6 lutego 2014

Epizod 110. Rozterki Bartka /17/.

Długi weekend dobiegł końca. Przetrwałem go, mogę śmiało rzec, że wręcz rola, w którą się wcieliłem, wyszła mi wprost perfekcyjnie. Michał nie zdradził się nawet najmniejszym gestem, mimiką, czy słowem, że zna prawdę o moim kochanku, że zna Filipa i razem konfabulują przeciwko mnie. Zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie stało. Dało mi to do myślenia. Facet musi być niezłym aparatem, skoro potrafi tak trzymać kłamać bez mrugnięcia okiem, uśmiechać się szczerze i mówić bez zająknięcia. A próbowałem go podejść. Na przykład w niedzielę, leżąc pod kocem i oglądając film w telewizji, podjąłem temat Filipa. Zasugerowałem, że może by tak zaprosić go do nas na któryś z weekendów. Patrzyłem mu w oczy, on w moje, kiedy mówił, że to mój przyjaciel, że on go nie zna, ale z przyjemnością może go poznać, jeśli tylko zdecyduję się go zaprosić. Dobrze kłamie, pomyślałem wówczas. Ale podjąłem rywalizację. Tak chce to rozegrać, to okej, przyjmuję wyzwanie.
Jednak już we wtorek, kiedy usiadłem za biurkiem w firmie, dopadły mnie wątpliwości. Zacząłem analizować całą sytuację po raz kolejny. Michał zna Filipa. Tego Filipa, którego ja znam, a którego poznałem przez Karola. Mimo to żaden z nich nie przyznał się do faktu, że się znają, a z ostatniej ich telefonicznej rozmowy, którą miałem przyjemność podsłuchać wnioskowałem, że ich znajomość trwa już od dłuższego czasu. Czyli na pewno nie skumplowali się podczas naszego, mojego i Michała, wyjazdu do Zakopanego, do pensjonatu, gdzie pracował Filip.
A może poznali się w Warszawie, w tym samym momencie, kiedy Michał zdradzał Karola, tylko Filip znów nie raczył się przyznać. Pamiętam, że zachowywał się wówczas bardzo obojętnie, kiedy go zobaczył. Też potrafił dobrze oszukiwać. Nie mogłem tylko zrozumieć, dlaczego zrobili z tego taką tajemnicę? Dlaczego ukrywają swoją znajomość? Może mają coś na sumieniu.
Głowienie się i roztrząsanie tej sprawy na dziesiątą stronę nic nie da. Najlepiej, żeby już się tak nie męczyć, zapytać u źródła. A to źródło wypływało spod "samiuśkich Tater". Miałem jednak wątpliwości, czy Filip zechce rozmawiać. Z drugiej jednak strony przyprzeć go do muru i powiedzieć, że znam jego słodką tajemnicę o ukrywanej znajomości z moim facetem, mogło zaowocować poznaniem prawdy.
Zanurzyłem twarz w dłoniach. Ogarnęły mnie ciemności. Musiałem uporządkować myśli. Po pracy wracam do domu, wieczorem spotykam się z Michałem na kolacji. I znowu będę musiał udawać, że wszystko jest w porządku. Jak długo to potrwa? Będę wytrwały, dopóki jedno z nich wreszcie się nie złamie. Zobaczymy kto jest silniejszy i wytrwalszy.
- Dzień dobry.
Otworzyłem szybko oczy, przecierając jednocześnie twarz dłońmi. W progu stał Mirek z plikiem dokumentów. Zerknął na Karolinę, która wyprostowała się energicznie w fotelu.
- Dzień dobry - skinęła głową.
- Gdzie Andrzej? - zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Przyjdzie dzisiaj trochę później - odparłem spokojnie. Widziałem, jak Karolina reaguje zdenerwowaniem na szefa, więc przejąłem rozmówcę. - Ma jakąś wizytę u lekarza i trochę mu to zajmie.
- Aha - rzekł niezbyt zainteresowany faktem przebywania jego pracownika. Raczej zapytał tylko po to, by zapytać. - Pusto tu trochę po Agacie.
Wzruszyłem ramionami, zerkając na opróżnione biurko, którego od początku roku nikt nie używał.
- Dasz nam tu kogoś? - zapytałem.
- Tak, dwie osoby - odparł z satysfakcją, patrząc na mnie.
- Dwie? - zapytałem zaskoczony. - A gdzie się niby zmieścimy?
- Nic się nie bój. - Mirek podszedł do mojego biurka. - Gdy przyjdą dwie nowe osoby, ciebie już tutaj nie będzie. Nie ma co czekać. Przyspieszamy twój wyjazd do Kanady. Tutaj - podniósł plik dokumentów, które trzymał w prawej dłoni, a następnie położył je przede mną - masz wszystkie zaświadczenia i wnioski, które musisz wypełnić, a które są potrzebne do otrzymania wizy. Dzisiaj masz wolne. Jedź do urzędu i wszystko pozałatwiaj.
- Tak szybko? - zapytałem zaskoczony.
- Tak, firma ruszyła z impetem od początku stycznia i nie ma zamiaru się zatrzymywać. Chcę mieć tam ciebie od marca, więc zbieraj się i załatw wszystkie formalności. Jeśli napotkasz jakieś trudności, daj mi znać.
- Okej - skinąłem głową.
Dopiero kiedy Mirek wyszedł, dotarło do mnie, co właściwie przed chwilą się stało. Mam dwa miesiące. Zegar już tyka, czas leci, jest go coraz mniej. Dwa miesiące, pomyślałem z żalem. Dwa miesiące na uporządkowanie i pozamykanie wszystkich spraw. A jest ich sporo. Muszę powiedzieć Michałowi tę przeradosną nowinę. Na pewno będzie skakał ze szczęścia razem ze mną. Choć może nawet wyjdzie mu to na dobre, jeśli z nim zerwę, kiedy będę wylatywał. Wówczas sprawa naszego tajemniczego trójkąta, czyli Michała, Filipa i mnie, zostanie rozwiązana.
- Wyjeżdżasz do Kanady? - Karolina przerwała krępującą ciszę. - Wiedziałeś o tym od dłuższego czasu i nic nie powiedziałeś. Wiedziałeś, że nas zostawiasz?
- Dowiedziałem się po parę dni temu, więc wybacz, że nie powiedziałem. Nie sądziłem, że to będzie takie ważne, żeby robić, aż takie halo.
- Wyjeżdżasz do Kanady, Bartek. To jest poważna sprawa. Przenoszą cię.
- Pięć lat temu sam tego chciałem - rzekłem bardziej do siebie.
- Co teraz z nami będzie? - zapytała Karolina.
- Z nami? - nie mogłem ukryć zdziwienia.
- No z nami, z nami - Karolina rozłożyła ręce. - Ze mną, z Jędrkiem, z tobą.
Westchnąłem głośno. Co będzie z nami? Skąd ja mam to wiedzieć, co będzie za dwa miesiące?
- Mnie nie będzie - chwyciłem dokumenty, które zostawił mi Mirek - a ty i Andrzej będziecie nadal pracować w wielkiej korporacji. W sumie nadal będziemy razem pracować, tylko że ja już za oceanem. - Schowałem papiery do teczki. - Cóż, zatem idę załatwiać formalności. Powiedz Andrzejowi, żeby przejrzał dzisiejszą skrzynkę mailową i korespondencję. Miłego dnia.
- Trzymaj się.
Założyłem ciepły płaszcz i owinąłem się szczelnie szalikiem. Choć pogoda za oknem była iście wiosenna, to chwilami mocniejszy wiatr przeszywał chłodem do szpiku kości. W tramwajach i w autobusach ludzie nie narzekali na brak zimy, jednak co niektórzy wieścili jej rychłe nadejście. Rychłe i z solidnym zapasem mrozu. Jakoś nie dawałem temu wiary, ale przecież każdy jest mądry.
W tych wszystkich okienkach odstałem swoje. Był początek roku, a kolejki już wydłużały się do kolosalnych rozmiarów. Wyszedłem stamtąd późnym popołudniem. Potrzebowałem zastrzyku energii, solidnej porcji kawy. Wsiadłem więc w tramwaj, który jechał na Kazimierz. Znalazłem miejsce w Studni Życzeń, tuż przy oknie, z widokiem na Okrąglak. Popijając małą czarną, myślami przeniosłem się za ocean.
Widziałem siebie w wielkiej korporacji, prestiżowej firmie o mocnych korzeniach. Przestronne biura, jasne pomieszczenia, wielkie okna, trzydzieste piętro wieżowca. I ja, stojący w jednym z nich i patrzący na wielkie miasto, na Ottawę. Coś zajebistego! Kim tam miałem być? Ja widziałem siebie, jako koordynatora wielkiego projektu na międzynarodową skalę. Zawsze o czymś takim marzyłem. W tym moim wielkim marzeniu o wielkim świecie w wielkiej korporacji byłem kimś szczególnym. Miałem pod sobą pracowników, którzy wykonywali moje polecenia.
I nagle biuro wypełnił przeraźliwie głośny dźwięk telefonu. Pracownicy zaczęli znikać najpierw pojedynczo, potem parami, wreszcie grupkami. Na koniec zostałem sam w pustym, nieumeblowanym biurze. Ottawa za oknem również gdzieś przepadła. Teraz przyszła pora na wieżowiec. Rozległo się wielkie bum! A ja... A ja siedziałem przy stoliku w Studni Życzeń. W spodniach wibrował telefon. Sięgnąłem po niego. Nieznany krakowski numer stacjonarny próbował się ze mną skontaktować.
- Słucham - przyjąłem połączenie.
- Cześć Bartek - usłyszałem w telefonie. - To ja, Andrzej.
Nie poznałbym go, gdyby się nie przedstawił. Jego głos był dziwnie zmieniony. Zerknąłem na wyświetlacz. To nie był żaden numer z firmy. Dzwonił z jakiejś innej części Krakowa. Spojrzałem jeszcze na zegarek. Parę minut przed trzecią. Powinien już dawno być w biurze. Musiało coś się stać, skoro nie dotarł do pracy.
- Co się stało? Skąd dzwonisz?
- Mam problem - odparł po chwili smutnym i zmęczonym głosem. - Właściwie nie miałem się do kogo zwrócić, więc pomyślałem o tobie.
- Andrzej, co się stało? - zapytałem, starając się opanować strach, który już przysiadł się do mojego stolika.
- Przepraszam, że nie dotarłem do pracy. Zostałem zatrzymany... Przyjedziesz po mnie?
- Jasne - odparłem zszokowany.
Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że Andrzej, spokojny i pracowity chłopak, który raczej nie wyglądał na takiego, co by wchodził w konflikt z prawem, nagle wylądował na komisariacie. Na pewno to było jakieś nieporozumienie. Ktoś go musiał w coś wrobić.
- Podaj tylko adres i za chwilę tam będę. Możesz mi powiedzieć, co się stało?
- Jak stąd wyjdę.
Dopiłem kawę, zebrałem się i ruszyłem na tramwaj.
Po dotarciu na miejsce i przedstawieniu sprawy, zostałem wpuszczony do poczekalni. Nim policjant wpuścił mnie do środka, przyjrzał się uważnie. Z trudem opanował śmiech. Poczułem się trochę dziwnie, bo szczerze powiedziawszy nie wiedziałem o co chodzi. Miałem jednak wrażenie, że coś się kroi poważnego.
Z pokoju, przy którym usiadłem, nos wyściubiła jakaś młoda policjantka. Blond włosy zaczesane w kucyk odsłaniały okrągłą twarz. Nie uśmiechnęła się, jedynie zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, marszcząc przy tym czoło.
- Pan po tego... - zawiesiła głos - pana?
- Po Andrzeja.
- Aha, no tak - odparła z grymasem, po czym zniknęła w biurze.
Co oni tacy dziwni i niemili? Reagują tak podejrzanie agresywnie i niemiło, jeśli wymawiam imię Andrzej. Co on przeskrobał, że narobił sobie wrogów wśród mundurowych?
Dziesięć minut później ujrzałem go, jak szedł wolnym krokiem w moją stronę, odprowadzany przez dobrze zbudowanego policjanta. Nie uśmiechał się. Miał spuszczoną głowę, w dłoni trzymał sweter. Dopiero kiedy stanął przede mną, dostrzegłem dalsze szczegóły. Niebieska koszula wystawała ze spodni, jakby została niedbale włożona, guziki miał w paru miejscach rozpięte.
- Andrzej? - zapytałem zszokowany. - Co się stało?
- Mam rozumieć, że się pan nim zajmie? - zapytał policjant podniesionym głosem.
- Tak - odparłem nie patrząc na mundurowego. - Andrzej...
W progu biura, przy którym staliśmy znów ukazała się twarz blondynki. Zaprosiła Andrzeja do siebie. Wyglądał koszmarnie. Był tak sponiewierany, jak nigdy dotąd. Wyszedł po paru minutach z plecakiem przerzuconym na ramię, z portfelem w jednej dłoni i z kurtką w drugiej. Położył kurtkę, sweter i plecak na krześle, a portfel wręczył mi do ręki.
- Idę się ogarnąć do toalety i zaraz będę.
- Okej.
Odprowadziłem go wzrokiem, a kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim, usiadłem na krześle. Sprawa Andrzeja nie dawała mi spokoju. Nigdy nie wspominał, że miał jakieś zatargi z policją, ale teraz wynika, że jednak coś przeskrobał, skoro tak krzywo na niego patrzą. No cóż, czekała mnie zatem poważna rozmowa z moim kolegą. Mam nadzieję, że przynajmniej on nie będzie ściemniał i przyzna się, dlaczego został zatrzymany przez policję.
Mimowolnie otworzyłem portfel Andrzeja. Bardziej z czystej ciekawości. Nie miałem zamiaru szperać w jego rzeczach osobistych. Po prostu chciałem zobaczyć jaki ma porządek w środku. W tym samym momencie wypadł dowód. Sięgnąłem po niego i zerknąłem na adres zamieszkania. Pochodził z Pińczowa, był mniej więcej mojego wzrostu - zaledwie parę centymetrów niższy. Odwróciłem plakietkę. Zamiast jednak zdjęcia Andrzeja dostrzegłem zdjęcie niejakiej Joanny. Miała krótkie włosy, założone za uszy, uśmiechała się szczerze.
To jego dziewczyna?, pomyślałem zaskoczony. Ale powinien mieć jej zdjęcie, a nie dowód. Wówczas mój wzrok spoczął na nazwisku. Skoczylas. Takie samo, jak Andrzeja. Czyli że siostra. Z twarzy nieco przypominała swojego brata. Ale, ale... Po co nosi w portfelu dowód tożsamości swojej siostry? I to jeszcze tak na widoku! Spojrzałem jeszcze na datę i miejsce urodzenia - 21.05.1985 roku, Kielce. Nic mi to nie mówiło, ale sprawiło, że obudził się we mnie detektyw, który postanowił dowiedzieć się prawdy. Coś mi tu nie pasowało. Przeczucie podpowiadało mi, że nawet jeśli zabiorę teraz Andrzeja na kawę, czy jakiś obiad, na pewno wiele spraw przemilczy i nie powie całej prawdy.
Schowałem więc dowód do portfela i czekałem cierpliwie, aż wyjdzie z łazienki. Wrócił nieco odmieniony. Wyglądał już normalnie, porządnie i schludnie, ale nadal był przygaszony. Nie patrzył mi w oczy. Ilekroć nasze spojrzenia się krzyżowały, natychmiast uciekał. Zaprosiłem go więc na obiad. Sądziłem, że wówczas się otworzy, ale podziękował za zaproszenie. Stwierdził, że ma dość już dzisiejszego dnia, dość przeżyć i marzy tylko o spokoju.
- Czyli nie dowiem się, po co przyjechałem na policję? - zapytałem. - Po co mnie prosiłeś o przysługę? Nie chcesz tego wyjaśnić?
- Bartek, dziękuję bardzo za pomoc. Bez ciebie bym sobie nie dał rady, ale jestem naprawdę zmęczony. To był ciężki dzień. Wrócę na piechotę do mieszkania.
Staliśmy w niewielkiej odległości od przystanku tramwajowego. Ludzi mijali nas, nawet nie patrząc, a ja stałem i przyglądałem się twarzy Andrzeja. W jego wyglądzie zacząłem dostrzegać minimalne podobieństwo do Joanny, tej z dowodu, który miał w portfelu.
- Chcę wiedzieć, jak się znalazłeś na posterunku? I dlaczego ci wszyscy policjanci tak krzywo na nas patrzyli? Zauważyłeś to w ogóle? Oni się z nas śmiali. Z nas albo z ciebie. Bo to ty tam siedziałeś.
Zabrzmiało ostro, ale chciałem tylko znać prawdę, co się stało. A Andrzej nie chciał nic powiedzieć. Wymigiwał się zmęczeniem. Okej, rozumiem, może być zmęczony, ma do tego prawo, ale niech chociaż coś powie, coś wyjaśni.
- No okej - przewrócił oczami. - Skoro chcesz wiedzieć, to proszę cię bardzo. Zaczęło się od głupiej rzeczy. Nie skasowałem biletu. Miałem podjechać tylko jeden przystanek. Na następnym wysiadałem. Pech chciał, że wpadły kanary. Złapali mnie. Powiedziałem, że mi się spieszy, ale nie chcieli mnie puścić. Doszło do przepychanek, poszły wyzwiska, nie chciałem dać się spisać, więc zadzwonili po policję. Przyjechała suka i zabrali mnie na komisariat, a tam zaczęło się przepytywanie. Wracałem od lekarza do pracy. Nie chcieli mnie puścić. Ot, cała historia.
- Takie hece o bilet? - nie kryłem zaskoczenia.
- To przecież Polska - Andrzej wzruszył ramionami. - Muszę już lecieć. Potrzebuję ochłonąć. Widzimy się jutro w pracy. Przepraszam za zamieszanie.
- Nic się nie stało. Do jutra.
Andrzej zniknął w tłumie ludzi na przystanku. Patrzyłem za nim jeszcze przez jakiś czas, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą powiedział? Czy mu uwierzyłem? Jakoś niespecjalnie. Może jestem zbyt nadwrażliwy, ale przebywanie z Michałem i z jego tajemnicami nauczyło mnie, by być bardziej podejrzliwym. Lepiej na tym wyjdę, jeśli okażę zaufanie, a i tak swoje będę myślał. Nie zaszkodzi przy tym trochę poszperać i dowiedzieć się prawdy.
Dlatego kiedy już Kraków został pochłonięty przez wieczorny mrok, wróciłem do firmy. O tej porze było już niewiele ludzi. Wszedłem do swojego biura, w którym panował półmrok. Zapaliłem światło i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na dłużej zatrzymałem wzrok na biurku Andrzeja. Wytężyłem słuch, czy nikt nie kręci się po korytarzu. Gdzieś tam, w innych gabinetach pracowały jeszcze komputery i drukarki. Poza tym panowała błoga cisza.
Usiadłem przy biurku Andrzeja i zastukałem palcami w blat. Od czego by tu zacząć? Mój wzrok spoczął na zdjęciu Andrzeja z jakimiś laskami. Pewnie jacyś jego przyjaciele. Rozpoznałem tylko Karolinę. No czyli tak, jak przypuszczałem - znali się już wcześniej, pewnie ze studiów. Zajrzałem do pierwszej szuflady. Nic interesującego poza statutami firmy, regulaminem pracy i obowiązkami pracownika na danym stanowisku. W drugiej szufladzie znalazłem jakieś ulotki o projektach, nad którymi pracuje lub pracowała już firma. Trzecia, najniższa była pusta.
Czyli nic ciekawego nie ma. Jednak coś wciąż nie dawało mi spokoju. Odwróciłem się w fotelu w kierunku regału z segregatorami. Wyciągnąłem jeden z nich. Oprócz komputerowych wydruków, widniały również jego ręczne zapiski na brudno. Mało miał poprawek, a to znaczyło, że już za pierwszym razem potrafił sklecać prawidłowe zdania.
W tym momencie w głowie błysnęła myśl. Data urodzenia Andrzeja! Skąd taki pomysł? Sam nie wiem, ale mógł to być jakiś trop. Przeniosłem się na swoje biurko, odpaliłem komputer i zalogowałem do bazy danych pracowników firmy. Wklikałem nazwisko Skoczylas. Na ekranie pojawiły się wszystkie informacje. Łącznie z jego datą urodzin. Już gdzieś tę datę widziałem. Przecież taka sama widniała w dowodzie Joanny Skoczylas, siostry Andrzeja - 21.05.1985 rok. Andrzej ma siostrę bliźniaczkę? Tylko, że nigdy jeszcze nie mówił o rodzinie ani o rodzeństwu.
Ta sprawa coraz bardziej zaczęła mnie intrygować. Nie mogłem sobie odpuścić. Musiałem dowiedzieć się prawdy, o co tutaj chodzi. Być może nie powinienem interesować się prywatnymi sprawami Andrzeja, bo to nie moja sprawa. Jego osobista. Jednak ja, jak głupi zacząłem grzebać w jego prywatnym życiu i, o dziwo, nie miałem zamiaru ani ochoty zrezygnować.
Patrząc w ekran monitora i analizując jego dane personalne, otworzyłem jedną z szuflad biurka. Za przeźroczystą koszulką zauważyłem kartki. Sięgnąłem po nią i wyciągnąłem z niej zawartość. Listy od tajemniczej wielbicielki. Jeden bez podpisu, drugi podpisany przez tajemniczą J. i trzeci też przez...
- O kurwa! - wymknęło mi się z ust.
Pismo tych trzech liścików od tajemniczej osoby było takie samo, tylko na jednym z nich podpisała się jako J., a na drugim jako A. Czemu dopiero teraz zauważyłem tę różnicę? Przecież to było takie znaczące! Przenosiłem spojrzenie z jednego listu na drugi, a im dłużej się wpatrywałem, tym bardziej nie mogłem się nadziwić.
I nagle mój umysł znowu doznał olśnienia. Bo kiedy tak analizowałem pismo tych liścików, coś przyszło mi do głowy. Chwyciłem je łapczywie i podszedłem do biurka Andrzeja, na którym leżał rozłożony segregator z jego ręcznymi zapiskami.
- O kurwa! - wymknęło mi się po raz drugi.
Dostrzegłem podobieństwo, nim przyłożyłem tajemnicze listy do zapisków Andrzeja. Już na pierwszy rzut oka widać było, że były pisane jedną i tą samą ręką. Tak więc poznałem tajemniczą osobę, która podrzucała mi listy. I to nie była żadna dziewczyna, tylko mój kolega z pracy. To on się we mnie podkochiwał. W życiu bym nie przypuszczał, że jest gejem.
Opadłem ciężko na fotel.
J. i A. To jedna i ta sama osoba.
J. i A., czyli Jędrek, nazywany tak przez Karolinę, i Andrzej.
J. i A.
Zmarszczyłem czoło, patrząc na inicjały imienia.
J. i A.
W głowie nadal kłębiła się niepokojąca myśl. Coś nadal nie dawało mi spokoju.
J. i A.
Patrzyłem na te litery, analizując po kolei każdą z nią, szepcząc lub wymawiając na głos.
J. i A.
- O kurwa! - Przekleństwo wyrwało się z gardła po raz trzeci, tym razem dużo głośniej. - O kurwa! - powtórzyłem już po chwili. - O ja pierdolę!
Zatkałem z wrażenia usta, żeby już żadne słowo nie wydostało się z moich ust.
J. i A.
J. - JĘDREK i... JOANNA.
A. - ANDRZEJ.
- Kim on jest, do cholery?
To trans... Transseksualista...
Siedziałem w fotelu i przerzucałem tylko wzrok z zapisków w segregatorze na listy, które otrzymywałem. Nawet kiedy zadzwoniła komórka, nie potrafiłem jej odebrać. Wciąż byłem w szoku. Wiedziałem, że to w końcu minie, ale póki co, musiałem ochłonąć i pozbierać rozbiegane myśli.
J. i A.

B l o g i   g e j ó w

2 komentarze:

  1. Hejka, absolutnie mnie to nie zaskoczyło:) Właśnie myślałam, że J i A to ta sama osoba ( czyli Andrzej) , ale co dalej? Mam nadzieje, że Bartek jest otwarty na takie sprawy.
    Pozdrawiam
    fankayaoi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Ci podpowiedziałem, kiedy pytałaś o J. i A., że to celowy zabieg ;)
      Co dalej?
      Sam nie wiem. Nie mam w głowie nawet zarysu dalszego rozwoju akcji :)

      Usuń