piątek, 24 stycznia 2014

Epizod 106. Rozterki Bartka /15/.

Kraków.
Seks sylwestrowo-noworoczny.
Tak delikatnie można określić sylwestra, którego spędziłem z Michałem. Ze względu na zaistniałą w wigilię sytuację ze Staśkiem w roli głównej, podczas której pękły wszelkie bariery i dałem się ponieść emocjom, fantazji i pożądaniu, a także wielkiej chuci, jaką dostałem na widok kolegi z liceum, starałem się unikać kontaktu wzrokowego i cielesnego z Michałem. Jednak jemu oprzeć się też nie mogłem, a nawet gdybym się opierał, mógłby domyślić się, że coś jest na rzeczy. Do tego jednak nie chciałem doprowadzić, ponieważ nie wiedziałem, jak miałbym się mu wytłumaczyć ze zdrady. Pewnie święty Mikołaj by mi wybaczył to uchybienie ze względu na radosny czas świąt. Gdyby oczywiście istniał.
Krótko mówiąc Michał zerżnął mnie zaraz po powrocie z pracy. Był tak napalony, że dopadł mnie w progu i zdarł ubranie. Jego fujara sterczała w pełnej gotowości. Nawet zastanawiałem się, czy w autobusie też był tak pobudzony. Kiedy mnie rżnął od tyłu, a ja jęczałem z rozkoszy, dostając momentami spazmów, zrozumiałem, że z dużym prawdopodobieństwem tak musiało być. Wiele razy mnie również zdarzało się, że balansujący na wybojach autobus doprowadzał do wzwodu.
Za drugim razem zerżnął mnie po powrocie z Rynku. Wyciągnąłem go na imprezę w plener. Nie chciałem przebywać z nim sam na sam całego wieczoru, bo musiałbym cały czas się pilnować, żeby przypadkiem nie domyślił się, że jest coś nie tak ze mną. Ale za każdym razem, kiedy uprawialiśmy seks, to Staśka miałem przed oczami, nie Michała. I nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłem go przepędzić. Wracał.
I teraz też wrócił.
Od ponad godziny siedziałem przy wielkim stole konferencyjnym otoczony gromadką znudzonych, lekko przymulonych i jeszcze "wczorajszych" menedżerów, kierowników zespołu i opiekunów międzynarodowych projektów, tępym wzrokiem wpatrzonych w wymachującego rękami dyrektora. Mirosław miał jakieś czterdzieści pięć lat, młody skurczybyk, ale już dorobił się już niezłej kasy. Teraz "tańczył" przed nami z bananem na ustach, jakie to zyski odniosła firma w minionym roku, ile dokonaliśmy, ile wdrożyliśmy projektów, o rozwijającej się współpracy zagranicznej, o praktykach i licznych kontraktach. Ale oczywiście na samym końcu musiał powiedzieć to, co u wszystkich wywołało natychmiastowy odruch kiwania głową, czyli wciąż jest "mało, mało, mało, mało". I trzeba jeszcze bardziej się sprężać i pracować, dawać z siebie wszystko, bo przecież nie możemy zostać w tyle za konkurencją. Musimy przeć do przodu. Dlatego właśnie otwieramy się na świat i firma podejmuje współpracę.
Dlatego kiedy Mirek tak smęcił o tych ambitnych planach na nadchodzący rok i sukcesach, które osiągnęła firma, pozwoliłem sobie na oderwanie się od rzeczywistości i chwilowy powrót do przeszłości, a dokładniej do momentu, kiedy to w ciemnej szopie dokonywała się zdrada z moim udziałem. Nawiasem mówiąc bardzo przyjemna zdrada. Aż uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Do pracy!
Ze wspomnień przywołał mnie głos Mirka. Był tak zadowolony z sukcesów, że wręcz pałał energią. Nie to co jego pracownicy, którzy prawie posnęli snem sprawiedliwym. Zebrałem puste kartki, które miały mi służyć potem, jako notatki ze spotkania organizacyjnego z nowymi zamierzeniami i planami na nowy rok i podszedłem do szefa.
- Mirek, masz chwilę? - zapytałem.
- Dla ciebie, Bartku, zawsze. Wiesz, że jesteś moim ulubionym pracownikiem. - Zgasił rzutnik i pokazał białe zęby. Skurczysyn musiał wydać naprawdę sporo kasy, żeby mu zęby tak świeciły.
- Daruj sobie. Wiem, że każdemu tak trujesz.
- Oj tam, nie przesadzaj - zaśmiał się serdecznie. - Mów o co chodzi.
- O tę współpracę z zagranicą, o której dzisiaj wspomniałeś. - Żeby nie było, że nic nie wyniosłem ze spotkania, to zapamiętałem sobie co nieco. - Wspomniałeś, że firma otwiera się na nowe kraje i podejmuje współpracę. Coś tam przebąknąłeś między innymi o Australii i Kanadzie, a także innych pomniejszych państwach. Miałeś kogoś konkretnego na myśli, mówiąc o wysłaniu tam ludzi na kontrakt?
- Parę osób - wzruszył ramionami, nie przerywając sprzątania biurka.
- Na przykład mnie? - zapytałem.
- Na przykład - potwierdził skinieniem głowy. Spojrzał mi w oczy. - Zresztą chciałeś wyjechać. Sam mi o tym mówiłeś.
- Tak, mówiłem - przyznałem, podnosząc nieco głos. Czułem jak zaczynam się denerwować. - Ale to było pięć lat temu.
- Widzisz, Bartuś, marzenia się spełniają.
- Po pięciu latach? - zakpiłem.
- Wiedziałem, że ty zawsze będziesz wierzył w swoje marzenia - poklepał mnie po ramieniu.
Mirek wrócił do porządkowania papierów. Jednym zamaszystym ruchem ułożył je w kupkę i wsadził do teczki. Widząc, że nadal stoję i niepewnie się mu przyglądam, przyjrzał mi się uważniej.
- Bartek! Tylko nie mów, że nie chcesz.
- Wiesz, że to było moim marzeniem - zacząłem się tłumaczyć - więc kiedy o tym usłyszałem, poczułem się tak, jakbyś mówił to tylko do mnie. Ale minęło pięć lat...
- Trzyma cię tu ktoś?
Czy trzyma? Jest Michał. No i teraz Stasiek. Platoniczna miłość, która w liceum była nieosiągalna i pachniała, jak zakazany owoc, teraz stała się realnym zdarzeniem.
Czy trzyma? Dżizas, do cholery, mam dwóch facetów! Oni dwaj mnie tutaj trzymają. Ale to jakieś popaprane wszystko. Ja, moje życie... Przecież nie mogę ciągnąć na dwa fronty. Z kogoś muszę zrezygnować. Tylko z kogo?
- Czyli jednak ktoś się pojawił - Mirek odpowiedział sobie sam na pytanie. - Cóż, Bartku, ja z ciebie nie zrezygnuję. Liczę na ciebie, na twoje zdolności. Wiem, że dasz sobie radę i podejmiesz słuszną decyzję. Nie zawiedź mnie. Mam względem ciebie plany, pamiętaj o tym. Na twoim miejscu już załatwiałbym sobie wizę. I pamiętaj, że to co robisz, musisz robić dobrze.
Mirek zamrugał oczami. Chwycił teczkę i opuścił salę konferencyjną.
- Ja ci dopiero mogę zrobić dobrze - mruknąłem do siebie pod nosem.
Wróciłem do swojego biura nieco przygaszony z wirującymi w głowie myślami. Wymarzony wyjazd zagraniczny był prawie na wyciągnięcie ręki. Przez pierwsze dwa lata mojej pracy w tej korporacji marzyłem o opuszczeniu kraju. Mirek wówczas zapewniał, że na pewno tak się wkrótce stanie. Ale lata mijały, a obietnice stawały się tylko czczą gadaniną. Po trzech latach dałem sobie spokój. Aż tu dzisiaj wraz z początkiem nowego roku dostaję taką niespodziankę.
- Co było na zebraniu? Jakieś zmiany? Więcej pracy? Odcinają nam premię? - Karolina zalała mnie falą pytań, ale na żadne nie byłe w stanie odpowiedzieć.
- Chyba nikogo nie wyrzucają, prawda? - zapytał zaskoczony Andrzej.
- Jest okej, spokojnie! - Usiadłem przy biurku. Od razu dostrzegłem korespondencję. - Nikogo nie zwalniają. Spotkanie dotyczyło podsumowania roku i planów na obecny rok, więc nikomu nic nie grozi.
- To czemu masz taką dziwną minę? - zainteresowała się Karolina. - Wyglądasz, jakby coś cię gryzło.
- Nic takiego. Wszystko w porządku.
Zabrałem się za przeglądanie listów. A tam oczywiście tajemnicza koperta z moim imieniem, napisanym odręcznie znanym mi pismem. Znowu ta tajemnicza A. Kim ona jest? Jakaś napalona fanka sobie upatrzyła we mnie bożyszcze. I jeszcze te głupie liściki z wyznaniami. Może i było to miłe wcześniej, ale teraz zaczęło się robić nudne.
- Jezusie! - jęknąłem zniesmaczony. - Znowu od niej liścik. Ja pierdzielę.
- Co tym razem pisze? - zaśmiała się Karolina.
Przeleciałem oczami po kilku zdaniach.
- Nic konkretnego. Nadal we mnie zabujana, ma nadzieję, że dobrze się bawiłem na sylwestrze, gdziekolwiek byłem i że życzy mi wszystkiego dobrego w nowym roku. Takie pierdoły.
Rzuciłem list w kąt biurka.
- Zakochana jest. Dziwisz się? - Andrzej stanął w obronie tajemniczej A.
- Tak, dziwię się. Nie jesteśmy w przedszkolu, żeby pisać sobie takie liściki. To znaczy ona pisze, bo ja nawet nie wiem kim jest ani jak wygląda.
- Dzieciaki w przedszkolu nie potrafią pisać - zauważył Andrzej.
- No nieważne!
Byłem poirytowany. Bo i ten wyjazd wymarzony się szykował, i miałem Michała. Zaczęło mi się szczęścić i dobrze powodzić, to masz ci los - trzeba wybrać. Albo Michał, albo wyjazd. I jeszcze zerwany zakazany owoc w postaci Stasia. W życiu nie miałem takiego mętliku w głowie. Ktoś na górze urządził sobie całkiem dobrą zabawę moim kosztem.
Musiałem się komuś wyżalić. Odczułem tak nagłą potrzebę wygadania się, że chwyciłem komórkę i wyszedłem bez słowa z biura.
- A ty dokąd? - Usłyszałem za sobą głos Karoliny.
- Przejść się.
Dopiero na świeżym powietrzu trochę się uspokoiłem. Wolnym krokiem ruszyłem wzdłuż budynku, wybierając numer Filipa. Odezwał się po czterech sygnałach.
- Już myślałem, że nie odbierzesz - odetchnąłem z ulgą do telefonu.
- Od ciebie mogę odebrać zawsze, kiedy akurat mogę. - W słuchawce usłyszałem jego radosny śmiech. - Co tam u ciebie, Bartłomieju? Jak w nowym roku?
- W sumie nie mogę narzekać, bo jest... - przerwałem na moment, szukając w głowie odpowiedniego słowa do określenia mojego stanu - przyzwoicie. - Idealnie pasowało. - Wszystko jest tak jak trzeba, a nawet lepiej. Ale, Filip, nie ogarniam tej kuwety.
Czułem, jak zaczyna uchodzić ze mnie powietrze.
- Co się dzieje?
- Moje marzenie się spełniło, rozumiesz? Szef wspomniał dzisiaj o wyjeździe za granicę. Do Kanady. Czujesz to? Do Kanady. Zawsze chciałem tam pojechać. Pięć lat temu, kiedy zaczynałem u nich pracę, szef zapewniał mnie o możliwości takiego wyjazdu. Dzisiaj powiedział, żebym starał się o wizę.
- Ale ci dobrze - w głosie Filipa usłyszałem nutkę żalu. - Cieszę się, ale ci zazdroszczę. A możesz mnie zabrać ze sobą? Proszę, możesz?
- Filip, to nie jest śmieszne - zbeształem go. - Wyjeżdżam, czy ty to rozumiesz?
- Tak, rozumiem, wyjeżdżasz służbowo za granicę. Po prostu super, bo mnie nie zabierasz.
Tym razem w jego głosie dało się już słyszeć żartobliwy ton.
- Nic nie rozumiesz. Muszę powiedzieć o tym Michałowi, a to się wiąże z tym, że muszę go zostawić. Nasz związek tego nie przetrwa. Teraz rozumiesz?
- A Staszek?
No to mi dojechał. Jakby moje sprawy życiowe naprawdę nie były zbyt skomplikowane. Widać, że Filip monitoruje cały czas moje losy.
- No właśnie też nie wiem - przyznałem ze skwaszoną miną. - Nie wiem co mam robić. Nie mam zielonego pojęcia. Nigdy nie byłem w takiej kropce.
- Nie zastanawiaj się, tylko jedź. I pamiętaj, zabierz mnie ze sobą.
- Dlaczego tak się uparłeś, żeby ciebie zabrać? Coś nie tak z Góralem?
- A szkoda gadać! Nawet nie wiem, czy żyje. Czy ten jego Konrad przypadkiem go nie zaszlachtował z rozpaczy. W końcu już drugi raz go zostawia. Wiesz, że jakiś góral mnie szukał? Początkowo myślałem, że to Wiktor, ale Wiktor ma do mnie telefon, więc to nie mógł być on.
- To może ten jego były, czy jak mu tam...?
- Nie wiem.
- Wiesz co? Mamy strasznie popaprane życie.
- Otóż to - potwierdził Filip. - Muszę kończyć, ale jak będziesz chciał pogadać, tyrknij wieczorem. I jedź, nie zastanawiaj się. Może akurat tam sobie kogoś znajdziesz.
- Ale pieprzysz głupoty. Trzymaj się. Pa.
- No pa.
Wróciłem do firmy i zabrałem się do pracy. Właśnie w takich momentach, jak dziś potrzebowałem się spotkać z przyjacielem i pogadać. Tak po prostu, o wszystkich i o niczym. Tylko żeby wysłuchał, pogadał głupio albo pomilczał. Nie musi się odzywać. Grunt, żeby był. I dlatego brakowało mi Filipa. On tam, w Zakopanem, a ja tutaj, w Krakowie. Totalnie rozjechały się nasze drogi. Kontakt telefoniczny to już nie to samo, co spotkania twarzą w twarz.
Kiedy wróciłem na mieszkanie, pod drzwiami czekała na mnie niespodzianka w postaci... Staszka. Zaniemówiłem na jego widok. Przez głowę przelatywało dziesiątki pytań? Skąd on się tu wziął? Jak mnie znalazł? Dlaczego przyjechał? Czemu się tak zaczepnie uśmiecha? Czego może chcieć? Dlaczego ja się do niego uśmiecham?
- Stasiek? - zwróciłem się do niego tym samym zwrotem, który stosowaliśmy w liceum. - Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem do ciebie - odparł spokojnie. - Nie widzieliśmy się od... - Urwał dość szybko, ale wiedziałem o co mu chodzi.
- Musiałem wracać do Krakowa - zwaliłem winę na Gród Kraka. - Jak mnie znalazłeś?
- Popytałem tu i tam - odparł i rozłożył ręce - i oto jestem.
Jego przyjazd nie wróżył nic dobrego.
- A co by było, gdyby coś zatrzymało mnie na mieście? - zapytałem.
- Czekałbym do skutku.
A co by było, gdybym wrócił z Michałem, a w progu mieszkania Stasiek? Lecz tego pytania nie wypowiedziałem głośno. Zachowałem je dla siebie.
- Zaprosisz mnie do środka? - zapytał.
- Tak, jasne - rzekłem speszony. Po prostu nie wiedziałem jak się zachować.
Ręce mi drżały, kiedy próbowałem trafić kluczem do zamka. Dwa razy spudłowałem, przeklinając siebie w duchu za swój stan. Że też muszę się tak zawsze takimi pierdołami stresować.
Zaprosiłem go do środka. Wystarczyło, że drzwi zamknęły się za nami, a Stasiek już przyssał się do moich ust. Mimowolnie rozchyliłem wargi i wpuściłem jego język do gardła, by mógł tam pobaraszkować. Przez dłuższą chwilę czułem, jak bardzo brakowało mi bliskości Staszka.
- Myślałem o tobie cały czas - wyszeptał, łapiąc oddech.
- Stasiek - wymamrotałem, trzymając jego twarz w swoich dłoniach - nie możemy. To nie może się powtórzyć. Ja mam...
W kieszeni kurtki odezwała się komórka.
- Nie odbieraj - prosił Stasiek.
- Muszę. To może być ważne.
Sięgnąłem po telefon.
- O kurwa! - zakląłem siarczyście. - To Michał. Cześć - przyjąłem połączenie, zmieniając szybko głos i udając, jakby nic się nie stało. - Co tam?
- Chciałem zapytać, jak minął ci dzień w pracy?
- Dobrze, dzięki. Już jestem w domu.
Kurwa, przemknęło mi przez głowę, przecież on może lada moment się tutaj zjawić. Będę musiał się szybko pozbyć Staśka.
- Ja będę wolny dopiero koło dwudziestej pierwszej. Zobaczymy się dzisiaj, prawda?
- Jasne, wpadnij do mnie.
Podczas gdy rozmawiałem przez telefon, Stasiek zbliżył się do mnie i chuchnął ciepłym oddechem w ucho. Zadrżałem, z trudem powstrzymując się przed wydaniem jęku. W następnej chwili poczułem jego wilgotne usta, kiedy składał na szyi pocałunki.
- Muszę kończyć...
Ostatnie słowa wypowiedziałem tak rozwlekle, że głupi by się nie domyślił, co się dzieje. Ale mnie już nie było. Zdążyłem odłożyć komórkę na szafkę. Traciłem kontrolę nad ciałem.
- Czyli mamy czas do dwudziestej pierwszej, nim przyjdzie twój facet. Słyszałem każde słowo.
- Tak - wyszeptałem, ściągając kurtkę.
Stasiek wgryzał się w szyję, a ja już jęczałem, czując nieziemską rozkosz, która zalewała mnie od środka. Przedpokój wirował z zawrotną prędkością. Zakazany owoc smakuje dużo lepiej, pomyślałem przypominając sobie sceny ostrego seksu ze Staśkiem tamtej nocy w leśnej szopie. Już za chwilę miało się to powtórzyć. Nie mogłem się doczekać, widząc oczami wyobraźni, jak dajemy upust swoim żądzom. W takim przyjemnym momencie kto myśli o konsekwencjach? Na pewno nie ja.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz