środa, 16 kwietnia 2014

Epizod 117.

Usiadłem naprzeciwko Michała. Cwaniak uśmiechał się do mnie, pewny siebie, sącząc wolno herbatę. Najchętniej bym sobie stąd poszedł, uciekł jak najdalej. Tylko dokąd? Spoglądałem na niego z przerażeniem, zastanawiając się co kombinuje? Musiałem się tego dowiedzieć. W każdym razie jego obecność tutaj, w moim rodzinnym domu, nie wróżyła niczego dobrego. Po naszej ostatniej telefonicznej rozmowie, podczas której odmówiłem mu wsparcia w odzyskaniu Bartka, nie miałem z nim kontaktu. Aż do dzisiaj.
Początkowo rozmowa była praktycznie o niczym. Rodzice zadawali kontrolne pytania, jak tam w pracy, co robiłem w Poznaniu, czy wszystko u mnie w porządku. Między kolejnymi odpowiedziami zerkałem na Michała. Czujność przede wszystkim. Czujność to podstawa. Ta bestia, siedząca naprzeciwko mnie, była zdolna do wszystkiego. Mogłem spodziewać się po niej najgorszego.
Niespodziewanie zaczęły padać pytania dość szczegółowe, w jaki sposób się poznaliśmy. Wtedy właśnie Michał zaczął zabierać głos, uśmiechając się przy tym pełnym uzębieniem, kierując rozmowę na bardzo niebezpieczny teren. Próbowałem wejść mu w zdanie, przerywać, ale ten sprytnie lawirował w słowach, by znów wzbudzić mój niepokój. Cokolwiek zaplanował, dążył do tego celu. Wyostrzyłem słuch, by w razie czego ingerować i zakończyć nieprzyjemną dysputę ostrym cięciem.
- Filip rzadko opowiadał o studiach - zauważyła moja mama.
- Ja? - oburzyłem się. - Przecież opowiadałem, co się dzieje.
- Ale nie mówiłeś o życiu w akademiku. Trzeba było z ciebie wyciągać informacje.
Ten moment wykorzystał Michał, co mnie mocno zaniepokoiło. Zachichotał, osłaniając dłonią usta.
- W taki dzień, jak dzisiaj - stwierdził - kiedy obchodzi się trzydzieste pierwsze urodziny, warto powspominać przeszłość. A więc nasz Filip miał parę sekrecików i pewnie dlatego nie był zbyt wylewny, wspominając studenckie życie.
- No proszę! - podchwyciła zainteresowana Basia, która zerknęła kontrolnie na swojego syna, a potem na mnie. Puściła oczko. - Zaraz się czegoś dowiem o moim braciszku. - I przeniosła zainteresowane spojrzenie na Michała.
- Zatem słuchamy - rzekł z ożywieniem ojciec.
- Wystarczy!
Chciałem już przerwać tę farsę. Robiło się naprawdę niebezpiecznie, zwłaszcza że Michał z perfidnym uśmiechem spoglądał na mnie, obserwując uważnie moją reakcję. Wiedział, że czuję nad sobą nóż, dlatego próbuję uniknąć tematu studiów i życia akademickiego. Jego najwidoczniej ta sytuacja bawiła.
- No dobra, powiem. - Michał zwrócił się do moich rodziców i siostry. - Ze mną praktycznie mało co rozmawiał. Unikał mojego towarzystwa. Wolał chyba inne, bardziej zabawniejsze. Swego czasu miałem nawet odczucie, że... - Tu zawiesił głos i zerknął w moją stronę. Widział, że patrzę na niego z napiętymi mięśniami. Pewnie nawet czuł mój strach. Wyszczerzył zęby w jeszcze szerszym uśmiechu. Nie krępował się. Robił to celowo. Sprawdzał mnie, by móc się przekonać na ile może sobie pozwolić... - Miałem odczucie, że woli towarzystwo innych kolegów. Ja bardzo chciałem się z nim zaprzyjaźnić, ale Filip trzymał się z innymi chłopakami. Ciężko było się do niego dopchać. Kto to był?
Zmarszczył czoło, na którym pojawiły się głębokie bruzdy. Szukał usilnie w pamięci imion, próbując je wyłowić. Spojrzał na mnie, oczekując wsparcia. Ja jednak nie mrugnąłem nawet okiem. Czułem, że katastrofa jest blisko, ale nic nie mogę poradzić.
- Czekaj, czekaj! - strzelił palcami dwukrotnie. - Paweł to twój kolega z roku, prawda?
Nadal z mojej strony nie było reakcji.
Poczułem na sobie spojrzenie Basi. Przenikliwe, miażdżące, wbijające w ziemię, pytające. Jakby chciała wiedzieć, co jest grane i do czego zmierza Michał.
- A ten drugi to Dominik? Kurczę, dobrze pamiętam - pochwalił siebie Michał. - No i był ten trzeci z waszego czworokąta. Jak mu było? Ten najbardziej tajemniczy i mroczny. Boże, wyleciało mi z głowy jego imię. Filip, przypomnij mi.
Ja nadal nic.
- Nie udawaj, że nie pamiętasz? Przecież przez moment byliście nawet blisko.
Nasz wzrok skrzyżował się na parę długich sekund. A ten niemy pojedynek obserwowali moi rodzice i moja siostra. Widziałem ich pytające spojrzenia. Tę niewiedzę malującą się na twarzy. To zdziwienie, szok i zaskoczenie. To niezrozumienie.
- Już wiem! Szymon! - zawołał po chwili Michał. - No pewnie, że Szymon. Chciałem się wkraść w waszą paczkę, ale wy trzymaliście się razem. A wiedzą państwo, jakie plotki krążyły po akademiku o nich? O Filipie i Szymonie?
Z tym ostatnim pytaniem zwrócił się do rodziców, którzy w zaskoczeniu spoglądali na moją kamienną twarz, wyzutą z emocji, trupiobladą. Czułem, jak tracę kontrolę, jak nie jestem w stanie zareagować, jak nie mogę nic zrobić. W tej właśnie chwili życie mi się waliło, staczało, a ja nie mogłem nic zrobić. Nie potrafiłem temu zapobiec. Zmęczony ciągłym ukrywaniem się, pilnowaniem siebie i własnego zachowanie, by nikt nie dowiedział się o mojej orientacji, znużony nieprzerwanym szantażem Michała, chciałem wreszcie odzyskać spokój. I choć wiedziałem, że finał rozmowy niebezpiecznie wisi na włosku - a znając stosunek moich rodziców do odmienności - nie chciałem, nawet nie umiałem zatrzymać biegu zdarzeń.
- Jakie? - zapytała z niepokojem moja mama, przenosząc przerażone spojrzenie na Michała.
Chciałem, żeby mama mnie zrozumiała. Żeby była wyrozumiała. Żeby nie przekreśliła z tak błahego powodu, jakim jest moja homoseksualna orientacja. Oczami wyobraźni widziałem, jak patrzy na mnie z uśmiechem, kładzie ciepłą dłoń na mojej dłoń i głaszcze. A potem obejmuje czule i przytula mocno do siebie. Ale gdzie tam! Choć jest ciepłą osobą, w wielu sprawach bardzo wyrozumiałą, to jednak na takie niuanse nie mogła przymknąć oko. Dla niej i dla mojego ojca to było coś tak absurdalnego i niedorzecznego, tak obrzydliwego, że nie można się godzić na szerzenie zboczenia. Nie należy tego tolerować, tylko tępić. Cóż, wiara i kościół istotnie wpłynęły na jej światopogląd. A może jednak nie będzie tak źle, jeśli się dowie? Może pogodzi się z tym faktem. Przecież to moja mama, a podobno mamy przeczuwają, jeśli ich dzieci są w jakiś sposób inne.
- Co to za plotki? - Ojciec zmarszczył czoło, podnosząc głos.
Ten to się nie umiał powstrzymać, nawet przy gościach. Awanturę zawsze musiał wszcząć, jeśli coś mu nie pasowało.
Nigdy nie przepadałem za moim starym. W dzieciństwie się go bałem i unikałem konfrontacji. Wolałem nie stawać mu na drodze. Dlatego gdy niespodziewanie zjawiał się w kuchni, czy w salonie i słyszałem ten szorstki ton, usuwałem się w cień. Miałem przejebane u niego, kiedy coś przeskrobałem, coś zepsułem, urwałem. Uciekałem, ale jego wrzask niósł się po całym domu. W miarę, jak dorastałem stawałem się pewniejszy siebie, swoich racji, swojego zdania, którego starałem się trzymać i nie złamać, kiedy tylko ten spojrzał na mnie surowo albo zaczynał wszczynać awanturę. Pełną niezależność odzyskałem, kiedy opuściłem dom rodzinny i przeniosłem się do Krakowa, zaczynając studia. Wtedy wreszcie poczułem, że żyję. A moje wizyty w domu ograniczały się początkowo do weekendów, potem świąt, dłuższych wolnych, aż zacząłem przyjeżdżać, kiedy miałem na to ochotę. Z ojcem praktycznie nie rozmawiałem. Gdy odbierał telefon ograniczaliśmy się do zdawkowego powitania, po czym przekazywał telefon mamie, a ja oddychałem z ulgą. Dlatego tak nie bardzo chciałem zjawiać się na moje urodziny. Teraz wiem, że całą tę szopkę zorganizował Michał; któż by inny!
- Jakie plotki? - powtórzył ostro ojciec.
- Że są gejami! - zaśmiał się Michał.
W salonie niespodziewanie zapadła cisza. Głucha, przerażająca, dusząca, niszcząca cisza. Atmosfera zgęstniała. Zamarłem, czekając na reakcję któregokolwiek z rodziców, może nawet mojej siostry. Dało się słyszeć tylko zabawkę Mirka i jego dziecięce burczenie z drugiego końca salonu.
- O Boże! - jęknęła rozpaczliwie Basia.
Widziałem, jak podrywa się z miejsca i biegnie w kierunku swojego syna. Poderwała chłopaka niespodziewanie z podłogi i zniknęła w korytarzu. Rozległ się jego przeraźliwy płacz.
- To państwo o tym nie wiedzieli? - Michał udawał zaskoczonego. Całkiem nieźle mu to wychodziło. - Sądziłem, że Filip opowiadał takie pikantne historyjki ze swojego życia. Plotki krążyły, ale chłopcy nic sobie z nich nie robili. Cały czas mieszkali razem, dopóki nagle Szymon nie zniknął. Ludzie w akademiku mówili, że coś musiało się wówczas wydarzyć.
Michał wypluwał z siebie słowa, raz za razem. Słuchałem i nie mogłem powstrzymać tego wylewu zdań. Nie reagowałem.
- Przez dłuższy czas - mówił dalej Michał - kiedy Szymon wyprowadził się z akademika, Filip nie był sobą. Chodził taki zamyślony, przybity. Ale po paru miesiącach odnalazł ukojenie u boku nowego przyjaciela...
- Jezus Maria! - usłyszałem lament mamy.
Jeszcze Jezusa i Marii tu brakowało! Zakryła usta dłońmi i przyglądała mi się z przerażeniem w oczach. Jakby mnie nie poznawała, jakbym był kimś obcym. Totalną szkaradą, zeszpeconą, pokrytą bliznami, odrażającym potworem.
- Jesteś pedałem?! - ryknął ojciec.
Basowy głos zagrzmiał w uszach. Zadrżałem.
- Myślałem, że państwo wiecie o Filipie. - Michał nieudolnie, ale z wyrafinowaniem próbował się tłumaczyć i rozgrzeszać z informacji, którymi podzielił się z moimi rodzicami. Patrzył na purpurową twarz ojca, wściekłą, świadczącą o narastającym gniewie.
Uśpiony wulkan budził się do życia, pomyślałem gorzkim żalem. Trzeba przygotować się na najgorsze.
- Bardzo mi przykro...
- Och, zamknij już mordę - rzekłem poirytowany.
Obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem, ale cień uśmiechu przemknął przez usta.
- Przepraszam, to ja już może sobie pójdę.
Zebrał swoje rzeczy i wyszedł z domu, mamrocząc pod nosem, że trafi do drzwi. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wiedziałem jednak, że za chwilę, gdy tylko drzwi zamkną się za Michałem, w tym domu rozpęta się prawdziwe piekło, a ja będę w jego samym środku.
- Jesteś pierdolonym pedałem!?
Zaczęło się.
Ziściła się. Moja mała apokalipsa, o której wolałem nigdy nie myśleć, a która ciążyła nade mną niczym przerażająca przepowiednia końca świata. Końca mojego świata.
Miałem wrażenie, że dom zachwiał się w posadach od ryku starego. Kątem oka dostrzegłem, jak nitki śliny spadają na podłogę. Mało brakowało, a zostałbym opluty. A przecież brzydzę się własnego ojca, czuję do niego odrazę. Teraz, z każdą sekundą, kiedy mi urągał, jeszcze większą. Czyli rozpętała się już prawdziwa burza. Przez moment nawet chciałem się bronić. Otworzyłem usta, ale głos uwiązł w gardle. Przez myśl przebiegło mi, żeby wszystkiemu zaprzeczyć, że to tylko żart Michała, może nawet przyznać się do takich podejrzeń i plotek, ale że to już dawno minęło, że to tylko studenckie wygłupy. Kiedy jednak mój stary zaczął rzucać przekleństwami, że przez tyle lat pod jego dachem mieszkał zboczeniec i pedał, kiedy wyzywał mnie od ciot i grzeszników, postanowiłem to przetrwać. Dzięki temu nabierałem siły, by kiedy tylko przebrzmi echo jego nagłej wylewności, stawić opór i odpowiedzieć na zaczepkę.
Zawsze wyobrażałem sobie, jak mogą zareagować rodzice, kiedy dowiedzą się, że ich jedyny syn jest gejem. Optymistyczna wersja - teraz mogę śmiało powiedzieć, że za bardzo optymistyczna, wręcz fantastyczna - zakładała pogodzenie się z faktem mojej odmienności. Mama przygarnia mnie do siebie i tuli, szepcząc bym niczym się nie przejmował. Że to nic nie zmienia. Że wciąż jestem jej dzieckiem. Najważniejsze, że jestem zdrowy. W tej wersji ojciec stoi z boku, patrzy na mnie, kiwa tylko głową i klepie bratersko po ramieniu, mówiąc coś na kształt: "Zdarza się. Nie martw się, jakoś damy sobie radę".
Chciałem żyć tą bajką. Piękną, cudowną. I łudziłem się, że może tak być. Że tak, jak niektórym gejom udaje się utrzymać rodzinne stosunki, tak myślałem, że również i mnie się poszczęści. Jednak pesymistyczna wersja zdarzeń, która znacznie częściej przewijała się przez mój umysł, była tragiczna. W tej alternatywnej przyszłości rodzice odwracają się ode mnie, nie chcą znać i wyrzucają z domu.
W rzeczywistości, siedząc na kanapie i patrząc na szalejącego z wściekłości ojca, czerwonego ze złości i plującego dookoła, zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze gorzej. Nie takiej reakcji się spodziewałem. Ale czego mogłem oczekiwać po rodzicach, którym kościół zamknął oczy i nie pozwolił tolerować odmienności.
- Jak ty w ogóle możesz ludziom patrzeć w oczy? - krzyczał ojciec. - Nie wstyd ci? Będziesz się za to smażył w piekle, zboczeńcu. Jak ja mogłem cię pod własnym dachem trzymać?
- Szatan cię opętał! - fuknęła spod okna mama. Dojrzałem tylko zalaną łzami twarz. - Coś ty z sobą zrobił? Co oni ci w tym Krakowie zrobili, że od Boga się odwróciłeś?
- Widzisz co narobiłeś, pedale?! - huknął nad uchem ojciec. Słowa przelatywały niczym pociski z karabinu. Czułem się pod ostrzałem. Ale z każdą sekundą wzbierała we mnie złość. Dość tego spokoju! Dość poniewierania mną i obrzucania mnie wyzwiskami! - Doprowadziłeś matkę do płaczu!
- Mamo - zacząłem łamiącym się głosem.
- Zamknij się, zboczeńcu! - Ojciec zamachnął się ręką, która zawisła w powietrzu. - Nie masz prawa się odzywać.
- Mamo - próbowałem dalej - posłuchaj mnie.
Gadanie z ojcem nic by nie dało. Dlatego nie chciałem z nim dyskutować.
- Tam są drzwi! - wskazał palcem. - Wypierdalaj z tego domu, wredny pedale! Nie jesteś tu mile widziany, dopóki nie zmienisz swojego zachowania. Wypierdalaj!
Nie wierzyłem własnym uszom. Oto zapadła decyzja. Nasz wzrok spotkał się na parę sekund - mój pytający, niepewny, a jego wściekły. Wolno przeniosłem wzrok na stojącą pod oknem mamę. Milczała, kręcąc głową.
- Mamo - wyszeptałem ponownie.
- Jak mogłeś? - usłyszałem w jej głosie żal.
Spojrzała na mnie przez łzy, przepełniona smutkiem i rozczarowaniem. Po raz ostatni nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie było w nich nawet nadziei na wybaczenie. A po chwili wybiegła z salonu.
- Zabieraj swoje rzeczy i nie pojawiaj się tutaj nigdy więcej, bo inaczej tego popamiętasz.
Słowa ojca przywołały do porządku. A więc tak się skończył mój niezaplanowany coming out. Pechowo. Wręcz tragicznie. Straciłem rodzinę; odwróciła się ode mnie.
Podniosłem się z kanapy. Obrzuciłem spojrzeniem jeszcze raz salon, po czym skierowałem się do wyjścia, gdzie w przedpokoju zostawiłem torbę podróżną. Niezbyt długo tutaj zabawiłem. Przyjechałem z zamiarem nocowania w swoim pokoju - przepraszam, już nie moim pokoju - i wyjechania do Zakopanego jutro bądź pojutrze. A tu musiałem opuścić dom rodzinny teraz. I bez możliwości powrotu.
Gdy zakładałem buty, dopadł do mnie Mirek, krzycząc bym się z nim pobawił. Chciałem go pogłaskać. Już wyciągałem rękę, by poczochrać go za blond czuprynę, ale niespodziewanie wparowała Basia.
- Zostaw go! - krzyknęła. - Nie dotykaj, zboczeńcu!
- Przecież... - próbowałem się bronić.
Chwyciła Mirka za rękę i odciągnęła do pokoju. Chłopiec wybuchł głośnym płaczem, który rozniósł się po całym domu. Zarzuciłem torbę na ramię. Chciałem się pożegnać z mamą, ale ojciec stanął w wejściu i wpatrywał się na mnie z obrzydzeniem.
- Lepiej dla ciebie, żebyś się nigdy nie urodził - powiedział.
Choć starałem się nie myśleć o ostatnich słowach ojca, to jednak uparcie wrzynały się w umysł. Nie pomagało pozbycie się ich, myślenie o czymś innym. Idąc w stronę ogrodzenia, czułem jak zaczynają kłuć, ostrym końcem wbijać się w duszę, w sumienie i wwiercać się coraz głębiej. Bolało. Bolało, jak cholera. Zmierzając w kierunku przystanku, poczułem jak po policzku spływa pierwsza gorąca łza. Jej śladem podążyła już po chwili kolejna, potem następna.
Dokąd teraz?, pomyślałem gorzko, podnosząc głowę w stronę rozgwieżdżonego nieba.
Jakby w odpowiedzi na pytanie, podjechał samochód. Poprzez uchyloną szybę, w świetle latarni ulicznej, dojrzałem rozpromienioną twarz Michała. Odczułem narastającą wściekłość, która kumulowała się we mnie z każdą sekundą. Mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści.
- Daleko się wybierasz? - zapytał z rozbawieniem. - Może cię podrzucić, co?
- Spierdalaj! - syknąłem przez zęby.
Oczami wyobraźni ujrzałem, jak rzucam się na samochód, wyciągam go z siłą pojazdu i okładam pięściami po tym zasranym ryju, który odebrał mi rodzinę. Widziałem krew na dłoniach, słyszałem przekleństwa, które wypluwałem w napadzie szału, aż w końcu opadam z sił obok Michała.
- Wiedziałem, że długo w domu nie pobędziesz. - Michał puścił moją uwagę mimo uszu. - Tak nawiasem mówiąc, masz popierdolonego starego. Jakiś dziwny jest.
- Zamknij się! - krzyknąłem.
- Ej, hola hola! - zawołał, podjeżdżając do mnie. - Nie rzucaj się tak. To nie moja wina, że twojemu staremu odwaliło, kiedy się dowiedział, że jesteś pedałem.
- Czego chcesz? - zmarszczyłem czoło, patrząc na niego. - Rozpierdoliłeś mi właśnie życie. Rodzice wyrzucili mnie z domu, a ty masz czelność jeszcze tu stać i zagadywać do mnie? Jesteś pojebany! Idź się leczyć, bo jest źle z tobą.
- Wiesz dobrze, Filip, że nigdy by do tego nie doszło. Ale - wzruszył ramionami - sam mnie do tego zmusiłeś. Mówiłem ci, żebyś pogadał z Bartkiem. Pamiętasz naszą rozmowę? Perfidnie się wtedy rozłączyłeś. To jest nauczka. Sam się o to prosiłeś.
Kiedy to się stało, to nie wiem. W jednej chwili znalazłem się przy samochodzie. W napadzie szału złapałem Michała za kurtkę i - skąd tyle we mnie siły? - wyciągnąłem go z samochodu. Rzuciłem na jezdnię. Zatoczył się, ale nie upadł.
- Pojebało cię? Co ci odpierdala? Weź się uspokój!
Porwałem się na niego, ale Michał zgrabnie się uchylił. Runąłem jak długi. Podniosłem się szybko i otrzepałem z upadku.
- Wsiadaj do samochodu. Wracamy do Krakowa.
Znowu rzuciłem się na niego. Złapał za lewą rękę, ale już w następnej sekundzie prawa wylądowała na jego policzku. Coś chrupnęło. Nim się zorientowałem poczułem silny ból wykręcanej ręki. W ostatniej chwili podparłem się dłońmi, ale upadek sprawił, że zjechałem po oblodzonej powierzchni prosto do rowu melioracyjnego, wypełnionego lodowatą wodą, zdzierając sobie przy tym skórę. Spodnie i buty nasiąkły nią. Poczułem porażający chłód. Szybko złapałem równowagę i wygramoliłem się na chodnik. Dysząc ciężko patrzyłem na Michała, który wycierał nos wierzchem dłoni, jakby chciał sprawdzić, czy nie jest przypadkiem złamany.
- Chciałeś pokazać, jako to z ciebie chojrak? - Doleciał mnie jego kpiący głos. - To pokazałeś. A teraz pakuj się do samochodu. Mam nadzieję, że już ci ulżyło i przestaniesz się wygłupiać.
Nie miałem sił, by się z nim bić. Zaledwie go uderzyłem, a już ogarnęło mnie zmęczenie. Może dlatego, że nie lubię się prać po pysku. A Michał? Cóż, po tej pseudo jatce będzie miał co najwyżej sińca pod okiem, nic więcej.
Chwycił moją torbę, rzuconą w pośpiechu na chodnik, i włożył na tylne siedzenie, a sam usiadł za kierownicą. Nie rozumiałem go. Nie potrafiłem pojąć jego ruchów. Do czego zmierzał? Czy naprawdę, aż tak zależy mu na Bartku? Nie, niemożliwe. Nie Michał. W takim razie może właśnie Szymon miał rację. To co mi powtarzał już wielokrotnie parę lat temu - że on jest cholernie o mnie zazdrosny i zrobi wszystko byleby tylko wreszcie mnie usidlić. Ale w takim razie po co te gierki wcześniej z Karolem, teraz z Bartkiem? Czemu to wszystko miało służyć? Dla zabawy?
Chęć dowiedzenia się prawdy, pchnęła mnie w kierunku samochodu. Usiadłem na miejscu pasażera. Przemoczone spodnie przyległy do ciała. Zadrżałem z zimna. Ruszyliśmy wolno z miejsca.
- Myślałem, że chcesz tam zostać - odezwał się po dłuższej chwili milczenia Michał, kiedy wjechaliśmy na prostą drogę, prowadzącą do Krakowa. - Tylko po co, skoro twoi starzy i tak cię wyrzucili z domu? Myślałeś, że cię wpuszczą?
- Czemu to zrobiłeś? - zapytałem w końcu, patrząc przed siebie.
Widziałem, jak wzruszył ramionami. Wargi wygięły się w grymasie.
- Zasłużyłeś - odparł. - Myślałeś, że nie zdradzę twojego sekretu? Że tylko obiecuję i obiecuję? Że wciąż powtarzam, jak to twoi przyjaciele się odwrócą od ciebie, kiedy poznają prawdę z przeszłości? Jak widzisz nie powiedziałem wszystkiego. Powiedziałem twoim rodzicom, że jesteś gejem. Nic strasznego, więc się nie na mnie fochaj. Resztę przemilczałem. Wiesz - zerknął na mnie - gwałt i spowodowanie wypadku to poważne przestępstwa. A za to, że jesteś gejem, to jeszcze nikt nie poszedł siedzieć. Chciałem cię tylko uczulić, że nie rzucam słów na wiatr. Więc radzę ci się pilnować i jak cię proszę, żebyś porozmawiał z Bartkiem, to masz to zrobić.
- Czemu sam z nim nie porozmawiasz? - zapytałem.
- A chcesz, żeby Bartek poznał twój sekret? - Michał niespodziewanie naskoczył na mnie. Po chwili opanował się i mówił spokojniej: - On nie chce ze mną rozmawiać. Telefonów nie odbiera. Myślę, że na ciebie też jest zły, ale oficjalnie przecież możesz nie wiedzieć, że ci przekablowałem parę informacji. Dlatego to będzie miła niespodzianka.
Przyjrzałem się uważniej promieniującej twarzy Michała. Patrzył na drogę, ale ten znaczący uśmieszek wciąż królował na ustach.
- Co tym razem kombinujesz? - zapytałem ostrożnie.
- Podrzucę cię do Bartka. Pójdziesz do niego, pogadasz z nim, a ja poczekam w samochodzie.
- Nie, nie ma szans - zaoponowałem.
- Filip! - ostrzegł Michał.
Ukryłem twarz w dłoniach. Przed kilkunastoma minutami rodzice wyrzucili mnie z domu, odwrócili się do mnie plecami, kiedy dowiedzieli się, że jestem gejem. Cały świat w jednej chwili wywrócił mi się do góry nogami. A jakby tego było mało, to jeszcze nie wszystko. Kolejna groźba wisiała nade mną. Groźba, że znajomi, przyjaciele, może nawet Wiktor - jeśli ta sprawa też do niego dotrze, a znając Michała zrobi wszystko, by mój chłopak się o tym dowiedział - poznają mój sekret z przeszłości. W tym momencie żałowałem, że wcześniej nie skontaktowałem się z Szymonem.
Boże, pomyślałem zrozpaczony, czy nagle cała reszta musi się walić, kiedy wreszcie w życiu prywatnym z Wiktorem - facetem, za którym szaleję - zaczyna mi się układać? Czy to wszystko musi się pieprzyć akurat teraz?
- Czemu mi to robisz? - zapytałem.
- Adorowałem cię, a ty mnie ignorowałeś - odparł Michał. - Spuściłeś po brzytwie. Odtrąciłeś. Wyśmiałeś moje uczucia.
Podniosłem głowę i spojrzałem na niego.
- A więc to o to chodzi.
Szymon miał rację.
- Tak - skinął głową. - To taka moja zemsta. - Na ułamek sekundy zajrzał mi głęboko w oczy, po czym przeniósł wzrok z powrotem na czarną jezdnię, rozświetloną reflektorami samochodu. - Teraz przynajmniej wiem, że jesteś obok. Mam cię przy sobie. Taka namiastka szczęścia. Przed sylwestrem też mnie odtrąciłeś, pamiętasz? Po raz kolejny zresztą.
Do Krakowa milczałem. Choć Michał trajkotał, jak najęty, rzucając przy tym przeróżnymi dowcipami, śmiesznymi tylko dla niego samego, ja wyobrażałem sobie scenariusz, w którym niespodziewanie chwytam za kierownicę i robię ostry skręt. Michał daje po hamulcach, ale mimo to samochód dalej jedzie. Skręca, uderza w przydrożne drzewo. Szybko jednak odrzucałem te myśli od siebie, uświadamiając sobie, że tak naprawdę z tego wypadku Michał może wyjść bez szwanku, a ja pokiereszowany wyląduje w szpitalu. Nie ocalę przyjaciół przed nim. On nadal będzie im zagrażał. Nadal, póki żyje. Jak przetrwam do telefonu Szymona? Obiecał się skontaktować. Tylko kiedy zadzwoni?
Samochód zatrzymał się przed znajomym blokiem.
- Nie jest jeszcze tak późno, więc możesz wpaść do niego w odwiedziny - rzekł Michał. - Na pewno się ucieszy. Zatem czekam. Pośpiesz się.
Nadal milczałem. Wziąłem głęboki wdech, kiedy niespodziewanie ciało przeszył dreszcz, a na policzkach pojawiły się wypieki. Wyszedłem z samochodu. Owiał mnie zimny, lodowaty wiatr. Chłód wcisnął się pod szczelnie zapiętą kurtkę, przemoczone spodnie i buty. Dotknąłem czoła. Było ciepłe. Nie wróżyło to nic dobrego. Przeziębienie, jak nic. Kąpiel w lodowatym rowie melioracyjnym o tej porze roku, raczej nie jest wskazana, a ja musiałem jej zażyć.
Wszedłem do klatki za panią z małym, przebrzydłym yorkiem, który warknął na mnie. Obrzuciłem go pogardliwym spojrzeniem i potruchtałem pod mieszkanie Bartka. Nacisnąłem przycisk. Z mieszkania doleciał charakterystyczny dźwięk dzwonka. Czułem, jak zaczyna mnie ogarniać narastające podenerwowanie. Lada moment te drzwi, które teraz są dla mnie barykadą, otworzą się, a w progu zobaczę Bartka. Nagle zrobiło mi się słabo. Świat lekko zawirował, ale podparłem się dłonią o futrynę i wszystko wróciło do normy. Wziąłem głęboki wdech, kiedy drzwi otwarły się do środka. Twarz Bartka wyrażała zdziwienie i zaskoczenie tym niespodziewanym spotkaniem. Chyba nie mnie spodziewał się zobaczyć w poniedziałkowy wieczór w progu swojego mieszkania.
- Co ty tutaj robisz? - Wytrzeszczył oczy.
- Musimy porozmawiać - rzekłem. Oczywiście byłem przygotowany na opór.
- Teraz? - zapytał zaskoczony. - Filip, jest początek tygodnia. Jutro wstaję rano do pracy, więc to zły pomysł na rozmowę. A zresztą... - zawahał się i obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem - chyba nie mamy sobie nic do powiedzenia.
- Owszem, mamy. I musisz mnie wysłuchać. Wiem, że wiesz o mojej znajomości z Michałem. Dlatego tu jestem. Musisz mnie wysłuchać.
Patrzył mi głęboko w oczy, jakby rozważał wszelkie za i przeciw wpuszczeniu mnie do mieszkania. Zacisnął usta w wąską kreskę i przytaknął skinieniem głowy, ustępując miejsca w progu i otwierając szerzej drzwi.
- Ale się streszczaj - rzekł obojętnie. - Chcę iść do pracy wypoczęty.
Rozmowa trwała z dobrą godzinę. A raczej mój monolog, bo to ja głównie mówiłem, a Bartek cierpliwie siedział i słuchał. Kiedy zacząłem opowieść od czasów studenckich, przerwał i zapytał, czy muszę aż daleko cofać się w czasie. Odparłem, że wtedy wszystko się zaczęło. Odpuścił atak. Widziałem, że nie jest zadowolony z mojej wizyty i znałem powód tej niechęci. Początkowo niezbyt był zainteresowany moją historią, ale z biegiem rozwoju opowiadanych zdarzeń, zaczął się bardziej skupiać.
Powiedziałem wszystko, bez owijania i niepotrzebnego ubarwiania opowieści. Wszystko. Od samego początku, jak poznałem Michała, o mojej przyjaźni z nim, o kolegach z akademika, o początkach akceptacji siebie i oswajania się ze swoim homoseksualizmem, o pierwszych silnych uczuciach, które potem zyskały oddźwięk w podejmowanych czynach. Wspomniałem fascynacje Dominikiem, pierwsze próby sprawiania sobie przyjemności fizycznych. Potem nadszedł czas na zauroczenie Szymonem, dla którego byłem gotów zrobić wszystko. Dosłownie wszystko; bez zająknięcia. W efekcie końcowym to zrobiłem. Bo kiedy Szymon wciąż nie umiał pogodzić się ze swoją orientacją, ja utwierdzałem się w swojej, oswajałem się z nią i przekonywałem siebie, że takie rzeczy się zdarzają, że akurat mnie się to przytrafiło. Chcąc wyprzeć swoją inność, Szymon wykorzystał imprezę i rozlewany szklankami alkohol. Uwiódł dwie dziewczyny, dwie przyjaciółki, które w perfidny sposób zgwałcił, chcąc w ten sposób udowodnić sobie, że jest normalny. Po tym incydencie Szymon wreszcie zaczął się przekonywać do swojej inności i godzić z nią. Wtedy, jak na złość, okazało się, że Karolina, jedna z dziewczyn, jest z nim w ciąży. Szymon szalał. Nie umiał pogodzić się z faktem, że w wieku niecałych dwudziestu lat zostanie ojcem. Karolina urodziła mu syna - Mikołaja. Dziecko znowu skomplikowało nasze życie. Chłopak się załamał. Szymon stał się apatyczny, a ja nie potrafiłem go wyciągnąć na prostą. Postanowiłem działać i... dokonałem haniebnego czynu, z którego ciężarem muszę mierzyć się każdego dnia - spowodowałem wypadek. Od tej pory mieliśmy z Szymonem swoje tajemnice i musieliśmy je trzymać w ukryciu przed ludźmi. Mnie przyszło łatwo, w końcu robiłem to wszystko dla niego. To on dodawał mi sił, choć sam był roztrzęsiony i milczący. Karolina zaczęła grozić, co tylko bardziej załamało Szymona. Zadziałałem po raz kolejny. Dla dobra Szymona, znalazłem mu nowy dom, z dala od Karoliny, od Mikołaja, od Krakowa, no i ode mnie. Tam, w Poznaniu, rozpoczął nowe życie. Tyle że wtedy to ze mnie zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. I w ten sposób zwierzyłem się Michałowi, który wiernie przy mnie trwał, towarzyszył i pomagał. Zaufałem mu, a teraz sam wpadłem w sidła i nie potrafiłem się z nich wyplątać.
Snułem dalej opowieść o tym, jak parę miesięcy później, po upozorowanym zniknięciu Szymona, w moim życiu pojawił się Damian. Jak wreszcie odnalazłem swoją przystań i spokój. Taki promyk słońca, przecinający zachmurzone niebo. Wreszcie byłem szczęśliwy, a przeszłość osiadła w kącie i z każdym dniem obrastała kurzem. W ciągu kilku lat zdążyłem ukoić zszargane nerwy i uciszyć sumienie. Przysyłałem prezenty dla Mikołaja, odwiedzałem go, dawałem pieniądze na leczenie i rehabilitację. Ale Michał postanowił trochę zamącić w spokojnym dotychczas życiu. Zdmuchnął zalegający w kącie kurz i przypomniał o wydarzeniach z przeszłości. Odtąd zacząłem odgrywać rolę wysługiwacza, a szantaże skutecznie przyczyniały się do wypełnianych zadań. Początkowo były niegroźne, z biegiem czasu Michał posuwał się coraz dalej. Aż doszło do sytuacji z dnia dzisiejszego, kiedy w obecności moich rodziców dokonał za mnie coming outu.
- Straciłem rodziców - zakończyłem ze łzami w oczach swoja opowieść. - Wyrzucili mnie z domu. Nie chcą mnie znać, nie chcą mnie widzieć.
Czułem wypieki na twarzy, rozpalone czoło paliło niemiłosiernie, przy jednoczesnym drżeniu całego ciała. Nie wiedziałem co mi jest, co mi dolega. Brała mnie gorączka? Na to wyglądało.
Bartek milczał. Spuścił głowę i przez kilka minut wpatrywał się w podłogę, zaciskając dłonie w pięści. Wreszcie jego wzrok znów spoczął na mnie. Nie było w nim nienawiści, oszczerstwa, czy odrazy. Nie, nic z tych rzeczy. Po raz pierwszy dostrzegłem w jego oczach... współczucie. Może te łzy, spływające po policzkach rozmazywały mi obraz i nie widziałem zbyt dokładnie, a może po prostu chciałem, żeby po takim zwierzeniu ktoś mi współczuł.
- Przepraszam - załkałem, próbując powstrzymać napór łez. - Nie chciałem cię tym obarczać, ale skoro już zacząłem ci mówić... - Pociągnąłem nosem. - Zaraz mi przejdzie.
W jednej chwili zrobiło mi jednocześnie i gorąco, i zimno. Ciało przeszył dreszcz, który mną wstrząsnął, aż zaszczękałem zębami, a na rękach poczułem gęsią skórkę.
Nim zdążyłem zareagować, Bartek przysiadł obok, a już po chwili objął i przycisnął mocno do siebie. W pierwszym odruchu moje ręce zawisły w powietrzu; byłem zdezorientowany. Nie przygotowałem się na taką reakcję. Odczułem ulgę. Już nie powstrzymywałem łez. Spływały po rozgrzanym do czerwoności policzku.
- Cicho, już spokojnie! - Jego dłoń działała kojąco, ale nie przerwała potoku słonych łez. - Gdybym wiedział wcześniej... Czemu nie powiedziałeś? Uniknęlibyśmy tych nieporozumień. Już cicho.
Odsunął mnie na odległość ramion i przyjrzał się uważnie. Zmarszczył czoło.
- Jesteś rozpalony - zauważył. Dotknął dłonią policzka. - Ty masz gorączkę. Połóż się.
- Nie! - zaprzeczyłem szybko. - Muszę iść.
Poderwałem się z kanapy, ale silne ręce z powrotem posadziły mnie na wygniecionej poduszce.
- Zostajesz - stwierdził stanowczo Bartek. - Nigdzie się nie ruszasz. Dam ci aspirynę, powinno postawić cię na nogi.
Zniknął w kuchni. Mętnym wzorkiem wodziłem po mieszkaniu. Światło raziło mnie w oczy, skóra piekła, głowa zaczynała łupać. Nie wiem ile czasu upłynęło, ale miałem wrażenie, jakbym na moment przymknął zacisnął powieki. Gdy je otworzyłem, Bartek stał nade mną i podawał szklankę.
- Gdzie on jest? - zapytał.
Choć nie padło jego imię, wiedziałem o kogo chodzi.
- Czeka na mnie w samochodzie.
- Wypij to - polecił Bartek - a potem spróbuj zasnąć. Tu masz koc. Wrócę za jakiś czas.
- Dokąd idziesz? - Nagle mój mózg zaczął pracować na wzmożonych obrotach.
- Pogadać z naszym wspólnym znajomym. Spokojnie - Bartek położył dłoń na ramieniu - tylko z nim sobie porozmawiam. Już nie będzie cię szantażował.
Dziwne, ale poczułem się lepiej. Wypiłem gorący napój i wsunąłem się pod koc, zamykając powieki. Chyba coś jeszcze mamrotałem pod nosem. Słowa podziękowania, czy coś takiego, potem usłyszałem zamykane drzwi i nastała cisza.
Obudził mnie hałas w przedpokoju. Coś ciężkiego upadło na podłogę. Nie wiem, na jak długo zapadłem w sen, ale miałem wrażenie, że minęło kilka godzin nim się obudziłem. Usiadłem na kanapie; koc zsunął się na podłogę. Nadal było mi zimno i ciałem wstrząsały dreszcze, więc podciągnąłem go wyżej i otuliłem się nim ciasno. Nasłuchiwałem. Ktoś wszedł do łazienki. Ruszyłem chwiejnym krokiem w tamtą stronę.
Moim oczom ukazała się makabryczna scena. Oniemiałem z przerażenia. Bartek stał nad umywalką, utytłany we krwi, która sączyła się z twarzy i z rąk. Nerwowo pocierał je pod bieżącą wodą, próbując zmyć czerwone ślady, ciężko przy tym oddychając. Sapał i wypuszczał powietrze ustami. W lustrze dostrzegł moje odbicie.
- Co się stało?
- Nic poważnego - zbył mnie krótko. Przyjrzał się uważniej. - Wracaj do łóżka. Nie wyglądasz najlepiej.
- Ale co się stało z Michałem?
Miałem wrażenie, że zaraz oszaleję. Spojrzał na umywalkę, w której czerwone strużki krwi tworzyły delikatną siateczkę, zmierzającą do odpływu. Zakręciło mi się w głowie. Przez myśl przebiegł mi czarny scenariusz wydarzeń, które rozegrały się między Bartkiem a Michałem.
- Jest okej, Filip. Nie musisz się nim kłopotać. Nie będzie cię już szantażował. Już ci nie zaszkodzi.
Pytanie zawisło w powietrzu. Otworzyłem usta, ale głos uwiązł w gardle. To, co planowałem z Szymonem, właśnie się dokonało.
- Wracaj do łóżka - polecił Bartek, a jego słowa brzmiały stanowczo. - Doprowadzę się do porządku. Za moment do ciebie przyjdę z gorącą herbatą.
Odwróciłem się na pięcie. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Świat zawirował. Czułem, jak tracę kontrolę nad własnym ciałem. Jak staje się ciężkie i jak nie potrafię utrzymać go w pionie. Nogi zgięły się w pół, głowę przeciął głośny świst, a po chwili nastała głęboka cisza i ciemność.

B l o g i   g e j ó w

2 komentarze:

  1. Noż q..wa!! Ale z tego Michała palant ( napisałabym dosadniej!!!) Mam nadzieję, że Bartek zrobił z nim naprawdę porządek, bo należy się ..ujkowi!!
    Czy teraz Fifi będzie miał trochę szczęścia?
    Nie rozumiem takiego podejścia rodziców, przecież to nadal Twoje dziecko, prawda? Ważne, aby było szczęśliwe, nie ważne z kim,byle partner/ka nie krzywdzili Twojego dziecka! Nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś takiego dziecku!
    Ciężki rozdział, napiszę szczerze, że daje do głowy.
    Pozdrawiam i życzę weny
    fankayaoi

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakbym czytał historię o swoim coming oucie, tylko bez bójki, porwania i szantażowania przez znajomego. Ale wyrzucenie z domu, wyzwiska rodziców i siostry wszystko się zgadza. Jak ja rozumiem Filipa w tamtym momencie.

    Przyjaciel Felixa Pisarskiego - psycholog-poeta

    OdpowiedzUsuń