piątek, 4 kwietnia 2014

Epizod 116.

Poznań.
Do stolicy Wielkopolski przybyłem późnym czwartkowym wieczorem. Wysiadając z pociągu, piździło na peronach tak pierońsko, że telepałem się z zimna. Gruba, zimowa kurtka niewiele pomagała, a przez polarową czapkę przebijały się powiewy chłodu. Prosto z dworca, złapałem taksówkę i pojechałem do hotelu, by się zakwaterować. W piątek od rana zabierałem się do pracy, czyli targi hotelarskie, na które wysłała mnie Aniela. Wyszedłem tylko zjeść skromną kolację, całkiem niedaleko od miejsca mojego pobytu.
Na targi zjechało się całkiem sporo przedstawicieli hoteli, pensjonatów, właścicieli kwater prywatnych. Każdy z jakąś ulotką, każdy z uśmiechem i piękną gadką. W tej kwestii sprawdzało się przysłowie, że dobra reklama jest dźwignią handlu. Pobytem w górach, u stóp Giewontu też zainteresowała się spora grupa odwiedzających. Pensjonat Anieli nie był jedyny, który miał w ofercie tani wynajem pokoi gościnnych. Konkurencja była całkiem spora.
Po trzech kawach i sześciu godzinach ciągłego uśmiechania się do ludzi, wreszcie zamknęliśmy pierwszy dzień targów. Teraz czekała mnie najgorsza część. Nie, nie sprzątanie stoiska. To coś innego, bardziej stresującego. Między innymi dlatego tak obawiałem się przyjazdu do Poznania. W sumie mogłem tylko przyjechać, odbębnić targi i wrócić do Zakopanego, ale obiecałem sobie zamknięcie spraw z przeszłości. Właśnie. To z przeszłością postanowiłem się dzisiaj spotkać.
Adres mieszkania był mi doskonale znany. Przez tych kilka lat, mimo iż o nim nie myślałem, wielokrotnie nazwa ulicy z numerem przemykały mi przed oczami. Jak mógłbym go zresztą zapomnieć? Przecież sam osobiście go wybierałem. Dziś stałem przed wysokim blokiem, owinięty szalem, zgarbiony od zimna. I choć serce waliło, jak oszalałe, gotowe wyrwać się klatki piersiowej, wiedziałem że odwrotu już nie ma. Postanowiłem ostatecznie rozprawić się z przeszłością, więc ucieczka byłaby nie na miejscu. Wziąłem głęboki wdech, potem jeszcze jeden. I następny. I... I nie mogłem się ruszyć. Z zimna przymarzłem do chodnika. Zbeształem się w myślach i zrobiłem wreszcie krok do przodu. W tym samym momencie drzwi od klatki schodowej otwarły się. Grzecznie podziękowałem młodej kobiecie i wszedłem do środka. Wjechałem windą na szóste piętro. Na korytarzu nie było żywego ducha. Drżąc z przerażenia szedłem przed siebie, w dobrze znanym mi kierunku. Zatrzymałem się przed brązowymi drzwiami. Wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem dzwonek. W mieszkaniu rozległ się charakterystyczny dźwięk.
Wstrzymałem oddech. Nasłuchiwałem.
Coś skrzypnęło. Coś się poruszyło, jakby zeskoczyło. Po chwili usłyszałem kroki, zmierzające do drzwi. Były coraz bliżej.
Dźwięk przekręcanego zamka. Zgrzyt.
Czułem, jak pod wpływem stresu napinają się wszystkie mięśnie.
Oto chwila prawdy.
Drzwi uchyliły się. Wysoki brunet, wyższy ode mnie o głowę, z kilkudniowym zarostem zagradzał wejście do mieszkania. Między nogami właściciela mieszkania zjawił się czarny kot. Luknął na mnie z zaciekawieniem, miauknął cicho, po czym dumnie i z gracją, totalnie się mną nie interesując, zawrócił do przedpokoju.
Przeniosłem wzrok na mężczyznę, podpierającego drzwi. Pociągła twarz, wydatne kości policzkowe, brązowe oczy i cofające się włosy. Niby nic się nie zmienił, ale jednak był inny. Inny, niż tych kilka lat temu. Początkowo obojętna twarz, nagle spoważniała. Oczy zrobiły się okrągłe.
- Filip? - rzekł z niedowierzaniem.
- Cześć Szymon - przywitałem się, formując usta w serdeczny i szczery uśmiech. Naprawdę cieszyłem się, że go widzę.
- Kogo jak kogo, ale ciebie spodziewałbym się jako ostatniego. Co robisz w Poznaniu?
- Jestem na targach hotelarskich i... - Wziąłem głębszy wdech. - I pomyślałem, że skoro już jestem w pobliżu, to wpadnę w odwiedziny.
Przechylił głowę na lewo i wbił we mnie wzrok. Wytrzymałem jego spojrzenie zaledwie przez kilka krótkich sekund. Głośne przełknięcie zdradziło moje zamiary.
- I myślisz, że w to uwierzę? - zapytał kpiąco Szymon. - Nie utrzymujemy kontaktu od dnia, w którym opuściłem Kraków. A trochę lat minęło. Ile to już będzie? Osiem? Dziewięć?
Spoglądał z nieufnością na mnie, a ja patrzyłem na niego. W głębi cieszyłem się, że go wreszcie widzę. Wyszło na to, że jednak Szymon nie jest zachwycony moimi odwiedzinami. Nie ma co się dziwić. On się ze mną nie kontaktował i nie miał zamiaru się odezwać.
- Taka była umowa. - Mimo to otworzył szerzej drzwi i zrobił miejsce. - Ale skoro już tutaj jesteś...
Wpuścił mnie do środka.
Mieszkanie było niezbyt duże. Posiadało przestronny salon z dużym balkonem oraz z wydzielonym i widnym aneksem kuchennym. Przymknięte po prawej stronie drzwi prowadziły zapewne do sypialni. Ściany miały kremowy kolor, do tego odrobinę ciemniejsze zasłony. Obok drzwi balkonowych stała przystrojona choinka z kolorowymi bombkami. Wchodząc do salonu odniosłem wrażenie, że to mieszkanie nie jest zasiedlone tylko przez Szymona. Ktoś bywał częstym gościem w tych progach. I nie myliłem się. Kiedy mój wzrok padł na szafkę, na której stały równo ułożone ramki ze zdjęciami, wiedziałem co jest grane. Mimowolnie podszedłem bliżej. Na każdym był Szymon i chłopak o niebieskich oczach i ciemnobrązowych włosach. W uśmiechu pokazywał pełne uzębienie.
- To Wojciech - usłyszałem Szymona, a w jego głosie dało się słyszeć dumę - mój chłopak.
Odwróciłem się w jego stronę.
- Długo jesteście razem?
- Poznaliśmy się sześć lat temu.
- Długi staż - zauważyłem.
- Rozgość się. - Szymon wskazał ręką kanapę. - Zrobię nam kawy.
Przez ten czas, kiedy przyrządzał kawę w kuchni i podczas jej picia, wygadał się wreszcie - gdyby nie moje dociekliwe pytania pewnie by się nie otworzył - że tutaj w Poznaniu rozpoczął nowe życie. Całkowicie od zera. Jest dumny z odniesionych sukcesów. Najpierw studia, potem jego kariera zawodowa w szybkim tempie się rozwinęła. Zaledwie rok po przeprowadzce do Poznania poznał Wojtka. Wojtek był dwa lata starszy od Szymona. Spotkali się na obozie integracyjnym i zapałali do siebie sympatią już na pierwszym spotkaniu, ale żadne nie przyznało się do swojej orientacji. Znajomość rozwijała się z każdym dniem. Lubili swoje towarzystwo, lubili się wygłupiać. W końcu podczas jednej z imprez, suto zakrapianych alkoholem, padły szczere wyznania. I tak zaczęli się jeszcze częściej spotykać, spędzać wspólnie czas, aż w końcu zdecydowali się na wspólne zamieszkanie. Kupili mieszkanie i od paru lat żyją razem.
- Tak myślałem, kiedy tutaj wchodziłem - odstawiłem filiżankę z kawą. - Da się wyczuć, że nie mieszkasz sam. Jesteś szczęśliwy?
- I to bardzo - odparł z uśmiechem Szymon. - A ty? Jak twoje życie uczuciowe?
Wzruszyłem ramionami.
- Moje życie uczuciowe - powtórzyłem. - Totalna porażka. Nie ułożyło się tak kolorowo, jak tobie. Ciągle miałem jakieś perypetie i przeszkody, które stawały mi na drodze. Ale... mam nadzieję, że tym razem się uda, choć zaczęło się podobnie, jak poprzednim razem. Czyli z problemami.
- Trzeba wierzyć.
- Tylko problemy wciąż się czają - zauważyłem.
Szymon jakby wyczuł, co chcę powiedzieć, gdyż wyprostował się w fotelu i spoglądał na mnie z zaciekawieniem.
- Problemy będą zawsze, ale wy musicie się nauczyć wspólnie z nimi zmierzyć. One ot, tak nie znikną.
- Chcę zacząć życie z Wiktorem od czystej kartki. - Gdy to mówiłem, patrzyłem Szymonowi w oczy. - Bez ciążącej przeszłości. Bez złych wspomnień.
Zaległa cisza. Ciężka, upiorna, duszna. Szymon milczał, patrząc na mnie.
- A więc po to przyjechałeś do mnie - odezwał się wreszcie. Zaatakował niespodziewanie. - Chcesz wyciągnąć brudy i zacząć je prać. Po co chcesz do tego wracać, Filip? Było minęło. Zacząłem nowe życie. I dobrze ci radzę: ty też zacznij żyć. Przestań oglądać się za siebie.
- Szymon! - Musiałem mówić spokojnie i z opanowaniem. Tylko w ten sposób mogłem coś wskórać. - Nie możemy przejść obok przeszłości. Nie obok TAKIEJ przeszłości - zaakcentowałem słowo "takiej". - Uwierz mi, próbowałem. Starałem się zapomnieć o tamtych wydarzeniach. Nie udało się. Sumienie nie dało mi spokoju...
Szymon popatrzył na mnie uważnie. Przygwoździł wzrokiem, próbując przedrzeć się do zakamarków mojego umysłu. Twarz nagle zbladła. Usta lekko się uchyliły.
- O Boże! - jęknął i opadł na fotel. - Wygadałeś się. Wypaplałeś wszystko. Zdradziłeś naszą tajemnicę.
Zakrył dłonią usta.
- O Boże!
- Musiałem - spuściłem wzrok. - Sumienie mnie zżerało i nie dawało spokoju.
- Ale to przecież było prawie dziesięć lat temu, do cholery! - Szymon podniósł głos.
- Michał dowiedział się dwa lata po twojej wyprowadzce do Poznania. Milczał przez ten czas, ale teraz zaczyna mnie szantażować. Grozi, że moi znajomi poznają prawdę.
- Znajomi? - zapytał Szymon. - Uff! Super! - odetchnął z ulgą. - Całe szczęście, że nie zamierza zgłosić tego na policję.
- Szymon, nie znasz Michała tak dobrze, jak ja go znam. Ja go znam - wskazałem palcem na siebie - i uwierz mi, że jest zdolny do wszystkiego. Jeśli jego szantaż nie odniesie skutku, posunie się o krok dalej. Zrozum, że wyjawienie prawdy to tylko wierzchołek góry lodowej. Musimy coś zrobić.
- Musimy? - złapał mnie za słowo Szymon. - My musimy? Filip, my nic nie musimy. My złożyliśmy sobie przyrzeczenie, że nikt nie dowie się prawdy o tamtym wydarzeniu. Nikt! Rozumiesz? Ale ty przyjeżdżasz do Poznania po kilku latach, odnajdujesz mnie i mówisz mi, że wypaplałeś naszą tajemnicę jakiemuś tam Michałowi. Co mnie obchodzi twój Michał? - Szymon podniósł głos. - To twój znajomy, nie mój. Ty musisz sobie z nim poradzić.
Postanowiłem nie kłócić się z Szymonem i nie podnosić mu ciśnienia. Załagodzenie sprawy i znalezienie wyjścia z tej patowej sytuacji było teraz nadrzędnym celem.
- Wiem, zawiniłem - przyznałem się do błędu - i muszę odpokutować. Ale obawiam się, że jest za późno. Michał już działa. Będę się starał znaleźć inne rozwiązanie, ale póki się nie uda, musimy wspólnie znaleźć alternatywę z tej sytuacji.
- Nie, Filip! - zaprzeczył stanowczo. - Sorry, ale nie. Jestem ci wdzięczny za wszystko. Za to, że znalazłeś dla mnie ten azyl - wskazał ręką na mieszkanie. - Że pomogłeś mi wymknąć się cichaczem z Krakowa. Że całą przeprowadzkę tak sprawnie zorganizowałeś. I dzięki tobie zacząłem w Poznaniu nowe życie. Skończyłem studia, mam pracę, poznałem Wojtka. Jestem szczęśliwy, rozumiesz? Kraków i tamto feralne wydarzenie, tamte wspomnienia, zostawiłem za sobą. Nie chcę do nich wracać. To przeszłość.
- Szymon, na Boga, nie możesz ignorować tego faktu! Mikołaj jest twoim synem! Ma dziesięć lat. Wiesz w ogóle o tym?
Wreszcie po tylu latach zmowy milczenia o tajemnicy, krążenie po omacku wokół niej i nie nazywanie jej po imieniu, wyłoniło się z zakamarków przeszłości. Określiłem ją. Nadałem sens i znaczenie, a dzięki temu odczułem, jak ogarnia mnie ulga.
- A ty sprawiłeś, że wylądował na wózku.
Tymi słowami Szymon wbił mi szpilę. Odczułem ukłucie bólu, ale byłem na to gotowy. Nie sądziłem jedynie, że to tak mocno zaboli. Całą drogę z Zakopanego do Poznania przygotowywałem się na uderzenie Szymona, na jego cios. Nie dość, że co roku w ramach rozgrzeszenia własnego sumienia przychodziłem do szpitala, w którym przebywał Mikołaj i dawałem mu prezenty, to wspomnienia z tamtego nocy wracały, niczym koszmarne sny. Nawiedzały w najmniej spodziewanym momencie. Atakowały i przypominały o wyrządzonej krzywdzie. W imię przyjaźni, a może i nawet chwilowego młodzieńczego zauroczenia Szymonem chciałem mu pomóc odzyskać wolność. Karolina groziła, że odda sprawę do sądu, jeśli Szymon nie uzna dziecka, pójdzie na policję, że została zgwałcona. A ja doszedłem do wniosku, że jeśli nie będzie dziecka, to i nie będzie sprawy.
Jaki ja byłem głupi!
Teraz, gdy o tym pomyślę, wiem, jaki byłem żałosny i niepoważny. Ale zaślepiony dziwnym uczuciem kierowałem się totalnie innymi walorami.
- Szymon! - Postanowiłem zacząć jeszcze raz i dojść do konsensusu. - Wiele lat temu popełniliśmy fatalny błąd, który na nas ciąży.
- To przeszłość, Filip - przerwał Szymon. - Zacznij żyć na nowo.
- Kiedy nie potrafię!
- Do tej pory żyłeś, dopóki Michał nie zaczął ci grozić, że wyjawi znajomym nasz sekret. Zrozum, Filip - Szymon skrzyżował palce dłoni. - Zacząłem nowe życie. Tutaj, w Poznaniu. Nie chcę wracać do tego, co było w Krakowie. Mam Wojtka. Kocham go, on mnie również i jesteśmy szczęśliwi.
- Też chciałbym zacząć nowe życie z czystą kartką, przy boku Wiktora, ale...
- To zrób to i nie zastanawiaj się więcej nad tym, co było iks lat temu! Zacznij żyć własnym życiem. A jeśli sumienie nie pozwala ci się pogodzić z przeszłością, opiekuj się nadal Mikołajem.
- A ty? - wtrąciłem.
- Ty zrobisz to lepiej ode mnie - wzruszył ramionami. - Wybacz, ale nie nadaję się na ojca. Nawet na ojca na odległość i od święta.
Chyba go rozumiałem. Też nie byłbym dobrym ojcem. Zresztą, ja jako gej, raczej ojcowanie by mi nie wyszło. Obdarzanie prezentami Mikołaja było coroczną próbą uzyskania rozgrzeszenia dla samego siebie za celowe spowodowanie wypadku. W ten sposób tłumaczyłem się z tamtego wydarzenia. Ale od tamtej pory nie wsiadłem już za kółkiem.
- A co z Dominikiem? Milczy?
- Nie mam z polonistą kontaktu - odparłem. - Ten gwałt, potem wypadek... To wszystko spowodowało, że nasze drogi się rozeszły.
- Proszę cię - Szymon uniósł dłoń w geście obronnym - nie wspominajmy tamtych wydarzeń. I dla ciebie, i dla mnie są bolesne. Dla Dominika zresztą też. Zostawmy to.
- A co z Michałem? Co mam z nim zrobić? On wciąż będzie groził wyjawieniem tajemnicy. Wtedy już nie będziesz bezpieczny.
- Czy to jest ten Michał, o którym myślę? Ten, który próbował wkręcić się w nasze towarzystwo? Ten, którego nazwaliśmy Gumisiem? - na ustach Szymona pojawił się kpiący uśmiech.
Dawno nie słyszałem tego przezwiska. Nikt nie nazywał go tak od dnia, kiedy Szymon zniknął z Krakowa.
- Ten sam. - Mimowolnie też się uśmiechnąłem.
- Już wtedy był chujem - zauważył Szymon.
- I to mu zostało do dzisiaj - dodałem.
- Mówiłem ci, że już wtedy za tobą szalał.
- Weź przestań opowiadać takie głupoty! - obruszyłem się.
- Filip, jego spojrzenia mówiły same za siebie. Zapytaj Dominika. Zobaczysz, powie ci to samo, co ja ci mówię. Nie widziałeś tego, jak wodził za tobą wzrokiem? Czy może tylko udawałeś? - Nie zareagowałem na uwagę, więc mówił dalej: - Teraz trzyma cię w szachu i czuje, że mu wszystko wolno. Zna twój sekret.
- Twój też - zauważyłem. - Wpakowałem cię w to, wiem i zdaję sobie z tego sprawę,  ale obaj jesteśmy teraz w patowej sytuacji. Musimy coś wymyślić wspólnie.
- Masz jakiś sensowny pomysł? - zapytał kpiąco.
Odczekałem chwilę, by wreszcie powiedzieć:
- Przyznać się. - Potem słowa same wylewały się już z gardła. - Nie możemy dłużej tego ukrywać. To zbyt ciąży na sumieniu i nie daje spokoju. Po nocach mam koszmary i na nowo przeżywam tamte sytuacje. Deszczowa noc. Samochód. Pisk opon po śliskiej nawierzchni. Uderzenie. Widzę, jak uciekam z miejsca wypadku, nie oglądając się za siebie.
Szymon zamyślił się na dłuższą chwilę. Wlepił wzrok w okno i milczał. Dopiero po jakimś czasie przeniósł na mnie zmęczone spojrzenie.
- Filip - zaczął nieśmiało. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Chyba... zależało mi na tobie. Lubiłem cię i... Widziałem, jak bijesz się ze swoim sumieniem, jak próbujesz być "normalny". - Zrobiłem w powietrzu cudzysłowie. - Jak starasz się wyprzeć gejostwo ze swojego życia. Jak sam siebie próbujesz przekonać, że może ci się udać z dziewczynami. I co robisz? Gwałcisz dwie najlepsze przyjaciółki, a jedna rodzi ci po dziewięciu miesiącach syna. To jeszcze bardziej cię dobija. Chciałem ci pomóc, więc postanowiłem pozbyć się twojego problemu.
- Filip, jestem ci naprawdę za to wdzięczny. Bo mi pomogłeś. Ale... przyznać się? Nie! - zaprzeczył ruchem głowy. - Nie! Po prostu nie. Ułożyłem sobie wreszcie życie. Z wielkim trudem przyszło mi zaakceptować siebie i nie mogę pozwolić teraz, by przeszłość to wszystko zniszczyła. Nie, Filip, nie mogę się przyznać.
- To jaki masz inny pomysł? - zapytałem zrezygnowany.
Milczał, ale nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Wreszcie się odezwał.
- Nadal jest taki upierdliwy, jaki był na studiach? - Szymon zadał pytanie.
Nie bardzo rozumiałem sens tego pytania. Co to ma wspólnego ze znalezieniem wyjścia z patowej sytuacji? Charakter Michała raczej nam nie pomoże, a może wręcz zaszkodzić jeszcze bardziej.
- Tak. Przyznam, że jest podłą żmiją, ale co to ma wspólnego...
- Czyli nikt za nim nie przepada - wtrącił niespodziewanie Szymon.
- Co sugerujesz? - zapytałem zdziwiony.
- Musimy go uciszyć...
Odpowiedź Szymona wypełniła salon i zaległa ciężko. Na sekundę straciłem oddech. Przed oczami przeleciały różne obrazy, przedstawiające uciszanie Michała, a każde kolejne było jeszcze straszniejsze od poprzedniego.
- Uciszyć? - wyjąkałem w końcu. - Co przez to rozumiesz?
- Znając Michała, będzie cię terroryzował przeszłością i groził nią, aż w końcu albo zwariujesz, albo się poddasz i będziesz jego.
- Teraz to ty pieprzysz głupoty!
- Filip, przejrzyj na oczy. Ja nie mam zamiaru burzyć sobie porządku, którego z takim trudem budowałem. Walczyłem o takie życie, jakie mam. I miałbym teraz z tego zrezygnować? Z Wojtka? Z Poznania? Z mieszkania? I to przez Michała? O nie, Filip. Nie mogę na to pozwolić. Jeśli jest taką podłą żmiją, jak mówisz, to podpadł zapewne wielu osobom. Jego zniknięcie nie tylko nam wyjdzie na rękę.
- Byłbyś do tego zdolny? - zapytałem zaskoczony.
- Ty byłeś dla mnie gotowy zrobić wszystko. Sam zaplanowałeś wypadek Mikołaja. Dlaczego ja nie miałbym teraz tego zrobić dla ciebie? Obaj na tym skorzystamy. Obaj wreszcie się uwolnimy od Michała.
- Byłem wtedy głupi - zaoponowałem ostro. - Nie myślałem rozsądnie.
- Sam widzisz, że tamte decyzje mają daleki zasięg - zauważył Szymon. - Do dzisiaj się to wlecze za tobą, więc pora z tym skończyć.
- Ale...
W tej samej chwili rozległ się cichy dźwięk w domofonie. Ktoś wystukiwał kod pod blokiem. Spojrzałem na Szymona pytającym wzrokiem.
- To Wojtek - skrzyżował ręce na klatce. - On o niczym nie wie i nie chcę, żeby wiedział o mojej przeszłości, o Mikołaju. Nie mówmy o tym przy nim.
- Czyli Wojtek nie wie, że masz syna? - Chciałem się upewnić. Musiałem to usłyszeć.
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Okej - przytaknąłem. - Uszanuję twoją prywatność. A co z Michałem?
- Skontaktuję się z tobą. Ale pamiętaj, że uciszenie go jest jedynym sensownym wyjściem. Zastraszenie go nic nie da. Ma większego haka na nas. Musimy to dopracować.
- Nie wierzę. - Schowałem twarz w dłoniach. - Nie wierzę, że posuwamy się do takich sposobów. Nie lepiej się przyznać?
- Chcesz się przyznać i iść za kratki? Tak to widzisz?
- Może nie pójdziemy do więzienia.
- Filip! - Szymon wręcz krzyknął. - Nie łudź się, że cię wypuszczą. Skoro milczeliśmy tyle lat, możemy milczeć dalej. A Michała skutecznie uciszymy. I nie wierzę, że takie rozwiązanie nie przeszło ci przez myśl.
Chciałem zaoponować, ale powstrzymałem się. Tak, wielokrotnie wyobrażałem sobie, jak zaciskam dłonie na jego kruchej szyi, jak się broni, chwyta rękami za moje nadgarstki i próbuje wyrwać się z uścisku. To jednak doprowadza do silniejszego nacisku na grdykę. Łapie powietrze szeroko rozwartymi ustami, ale nic to nie daje. Płuca obkurczają się, z gardła wydobywa się rzężenie. Ciężkie ciało osuwa się bezwładnie na podłogę.
- Nawet teraz o tym myślisz.
Z przedpokoju doleciał odgłos przekręcanego klucza w zamku. Drzwi zaskrzypiały.
- Nie wspominajmy już o tym - rzekł szeptem Szymon. - Skontaktuję się z tobą i dopracujemy szczegóły.
Przytaknąłem lekko głową.
- Cześć Szymon!
Niski głos rozległ się w przedpokoju.
- Cześć - odparł chłopak, zrywając się z fotela.
- Mamy gościa? - zapytał zdziwiony Wojtek.
- Kolega z Krakowa wpadł w odwiedziny.
Wstałem z kanapy i przywitałem się trzydziestoparoletnim mężczyzną. Czarna przystrzyżona broda zdobiła jego twarz, podkreślała okrągłe policzki. Dobrze zbudowane ciało, zapewne rzeźbione latami na siłowni, teraz nadawało jego właścicielowi zdrowy wygląd. Szymon przedstawił nas sobie. Mocny uścisk, przeszywające spojrzenie, jakby chciał się upewnić, że nie jestem konkurentem dla niego, dawnym kochankiem Szymona, o którego powinien być zazdrosny.
Wypiliśmy wspólnie po jeszcze jednej kawie, przy której bliżej poznałem Wojtka. Okazał się naprawdę miłym i wartościowym mężczyzną. Słuchając go, jego opowieści, wspomnień, prowadząc z nim rozmowę na prawie wszystkie tematy, przytaknąłem w myślach Szymonowi. Wśród tłumu homoseksualistów, zakochanych w sobie wypudrowanych i chudych młodzieńców, dla których bycie gejem to nowe trendy i styl życia, trafiły na siebie dwie przypadkowe osoby, normalne spośród normalnych. Zrozumiałem, że zrobiłbym rzeczywiście krzywdę i Szymonowi, i Wojtkowi, gdybym chciał zebrać przyjaciół, czy iść na policję i wypaplać całą przeszłość. Zniszczyłbym wówczas coś wspaniałego. Coś naprawdę niebywałego. Niepowtarzalne, rzadkie uczucie, jakim jest prawdziwa miłość. Dopóki tajemnica jest jeszcze w miarę bezpieczna, nie ma co przyspieszać zdarzeń. Patrząc na uśmiechniętego Szymona i zadowolonego Wojtka, wiedziałem już, że inaczej muszę rozegrać sprawę Michała. Nie mogę w to mieszać Szymona. On, tutaj w Poznaniu, wiedzie szczęśliwe życie. I niech tak pozostanie. Ja muszę rozegrać ten mecz z Michałem. Tylko on i ja. Ja powinienem go uciszyć, bo to ja rozpętałem tę burzę.
Pożegnałem się z chłopakami. Na odchodnym Szymon wyszeptał mi do ucha, że będzie ze mną w kontakcie. Przytaknąłem, choć już wiedziałem, że chłopaka nie wpakuję w kolejne bagno. Sam się zajmę Michałem. Idąc przez miasto, w kierunku hotelu, odniosłem wrażenie, że źle zrobiłem namawiając Szymona do wyjawienie prawdy, do przyznania się do przestępstwa. Przecież on jest szczęśliwy. Do tego dążył. I wreszcie osiągnął spokój, odnalazł szczęście przy boku Wojtka, zaakceptował swoją orientację. Nie mogę żądać od niego przyznania się do błędu, do gwałtu, do wzięcia odpowiedzialności. Gdyby ktoś z zewnątrz dowiedział się o naszej tajemnicy... Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, do czego by to doprowadziło. Nie, nie mogę żądać od Szymona takiego wyrzeczenia. Ja sam zajmę się Michałem.
Następnego dnia Szymon i Wojtek odwiedzili mnie na targach. Nie spodziewałem się ich, tym bardziej byłem zaskoczony ich wizytą. Przyglądając im się z boku, w głębi duszy cieszyłem się ich szczęściem. Byli ze sobą. Z zewnątrz nie wyglądali, jak typowi wymuskani geje XXI wieku. Ktoś nie do końca doinformowany mógł snuć przypuszczenia, że to geje, ale dla otoczenia wyglądali bardziej jak dwaj kumple, którzy po prostu wyszli na miasto. Zaprosili mnie na obiad do restauracji. Zgodziłem się, więc po zakończeniu drugiego dnia targów udaliśmy się na poznański rynek, by tam zjeść posiłek.


Zimne, lodowate wręcz powietrze zapowiadało rychłe opady śniegu. Nim wyjechałem z Zakopanego w Tatrach już leżał śnieg. Poznań musiał jeszcze trochę poczekać na biały puch.
Kiedy Wojtek udał się do toalety, Szymon wziął ode mnie numer telefonu. Powiedział, że jak tylko obmyśli plan, skontaktuje się ze mną i razem dopracujemy szczegóły i postanowimy co dalej. Uśmiechałem się, choć nie powinienem. Dlaczego to robiłem? Może dlatego, że tylko ja wiedziałem, że Szymon nie kiwnie nawet palcem w uciszaniu Michała. Ale nie mógł się o tym dowiedzieć. Pod żadnym pozorem. Dla jego dobra.
Wieczorem otrzymałem telefon od rodziców. Nalegali i naciskali, bym przyjechał do rodzinnej miejscowości; choć na parę dni. Próbowałem im wytłumaczyć, że mam pracę, obowiązki i nie mogę sobie tak zjeżdżać do domu, kiedy oni tego zechcą. Znałem powód ich nalegania, ale udawałem, że nie wiem o co chodzi. A chodziło o moje urodziny. Chcieli po prostu dać mi prezent. Powiedziałem, że jestem w Poznaniu i że w poniedziałek wracam już do Zakopanego. Ale po długich naleganiach, poddałem się. Zgodziłem się, że wpadnę, ale maksymalnie na dwie noce, potem muszę wracać do swoich obowiązków. Przystali z nieukrywaną ulgą. Dziwne, choć to tylko trzydzieste pierwsze urodziny. Nic specjalnego. Ale wiedziałem, że coś kombinują.
I miałem rację. Bo kiedy następnego dnia przyjechałem do domu, na podjeździe stał obcy mi samochód na krakowskich rejestracjach. Goście?, pomyślałem zaskoczony. Wszedłem do domu, a tam czekała mnie niespodzianka. W fotelu pod oknem w salonie, tyłem do wejścia siedział mężczyzna. Poczułem dziwny niepokój. Czy słuszny? Ostatnio moje przypuszczenia okazywały się trafne. A tym razem...
- Twój kolega postanowił zrobić ci niespodziankę! - rzekła z uśmiechem mama.
Mnie jednak nie było do śmiechu.
- Tak? - zapytałem drżącym głosem, próbując nad nim zapanować.
Patrząc na mężczyznę, zacząłem kojarzyć sylwetkę. Chłopak podniósł się z miejsca i odwrócił. W jednej chwili czułem, jak tracę oddech, ogarnia mnie przerażenie i paraliż mięśni. Świat zawirował.
- O Jezu - wymamrotałem koślawo pod nosem.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Filipie...
Michał uśmiechał się zwycięsko, nie spuszczając ze mnie kpiącego spojrzenia.
- Niespodzianka - dodał z zadowoleniem.
Nie odpowiedziałem nawet słowem. Głos utknął gdzieś w gardle. W tamtym momencie wiedziałem, że jego obecność w moim rodzinnym domu nie wróży nic dobrego. Przyjechał mnie zastraszyć, wiedząc, że jeśli uderzy w rodzinę, to uderzenie odniesie żądany skutek.
A więc Michał znów wygrał. Miał mnie w garści.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz