wtorek, 1 kwietnia 2014

Epizod 115.

Smętny nastrój towarzyszył mi już od kilku dni. Myślałem, że przy weekendzie humor się polepszy, ale nic nie wskazywało na to, że będzie inaczej. Przez cały ten czas w mojej głowie trwała walka. Jedna część mnie chciała wyjawić tajemnicę sprzed lat, ukrywaną skrzętnie w zakamarkach mózgu, opieczętowaną przysięgą milczenia aż po grób. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, jaki ciężar na mnie spoczął. Nękany wyrzutami sumienia, kierowany zaufaniem do Michała, wyśpiewałem mu cały sekret. Dziś groźba ujawnienia stała się bardzo realna. Zmęczony jego ciągłym szantażem i przytłaczającym obciążeniem, niespodziewanie zaczął kiełkować pomysł ujawnienia tajemnicy. Jednak obawa przed odrzuceniem, przed wytknięciem palcami działała na mnie paraliżująco. To ta druga część mnie, która wciąż chciała trzymać sprawę z przeszłości w szachu. Podpowiadała przeróżne rozwiązania, a kolejne były coraz bardziej abstrakcyjne od poprzednich. Istna paranoja.
Aniela od rana krążyła między kuchnią a salonem, taszcząc ze sobą to termos, to plecak, to jakąś folię spożywczą, to czekoladę i batoniki, to wodę. Nie spojrzała na mnie ani jeden raz. Nuciła jakąś góralską pieśń pod nosem. Nawet to olewanie mnie uwagi było mi na rękę. Nie zwracała uwagi, więc siedziałem za kontuarem, przeglądając rezerwacje. Niestety nie było tego zbyt wiele. Póki były święta, goście dopisywali. Ale brak śniegu straszył turystów. Ludzie rezygnowali z wycieczki do zimowej stolicy. W sumie nie ma się czemu dziwić. Gdybym był też takim napalonym narciarzem, wolałbym zabrać narty i wyjechać w Alpy niż szukać śniegu w polskich Tatrach.
Parę minut później zjawiła się Ewka. Przywitała się, machnięciem ręki i cichym burknięciem pod nosem. Zaledwie skinąłem głową, ale ta nie zwróciła na mnie uwagi. Co ich wszystkich ugryzło dzisiaj? No w sumie mnie też. Może to ciśnienie albo pogoda i każdy z nas odczuwał zbliżające się zmiany.
Nie wiem ile czasu upłynęło, kiedy Aniela wtaszczyła wypakowany po brzegi plecak. Wyglądało na to, że gdzieś wyjeżdża. Robi sobie urlop? Ale nic nie wspominała.
- Wybierasz się dokądś? - zapytałem od niechcenia.
Co prawda mało mnie to interesowało, ale skoro już zapytałem. Warto wiedzieć, co się dzieje w pensjonacie. Może mi o czymś mówiła, tylko nie zapamiętałem wiadomości.
- Ja? - Aniela nie kryła zaskoczenia. - Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież muszę przygotowywać posiłki dla gości.
- A ten wypchany plecak? - zapytałem zdziwiony.
- To? - spojrzała zdziwiona na bagaż.
Moja wyczulona intuicja kazała być czujnym. Zachowanie Anieli nie było normalne, a przynajmniej nigdy nie ujawniała takich odruchów. Zazwyczaj, gdy coś wykonywała, wiedziała co robi i w jakim celu. W przypadku upchanego po brzegi plecaka, nie miała zielonego pojęcia. Była zdziwiona, a to pozwalało mi sądzić, że wykonywała pod czyjeś dyktando. Ale żeby Aniela?
- To na podróż - odparła wreszcie - ale nie dla mnie.
- Nie mów, że Ewkę w świat wysyłasz.
- Nie - zaprzeczyła ruchem głowy. - To dla Wiktora. Zaraz tu będzie. - Wyjrzała przez okno. - O! O wilku mowa.
Wiktor? Czy ja dobrze słyszę? Wyprostowałem się energicznie.
- Wiktor? - bąknąłem niewyraźnie.
Aniela przemknęła przez jadalnię w kierunku drzwi.
On tu jest za często, pomyślałem z rozdrażnieniem. Z jednej strony cieszyłem się na myśl, że znów go zobaczę. Z euforii czułem, jak serce przyspiesza, a ręce zaczynają drżeć. Chciałem go zobaczyć. Oczywiście, że chciałem. Nadal nie był mi obojętny, ale to nie jest normalne, że tak często go widuję.
Aniela wprowadziła chłopaka do środka. Trajkotała mu o czymś, nawet nie wiem o czym, gdyż nie przykładałem zbyt specjalnie do tego uwagi. Na moment tylko spojrzenie Wiktora spotkało się z moim. Przez usta przemknął ledwo zauważalny uśmiech. Rzucił w moją stronę "cześć" i przeszedł za Anielą do jadalni. Chwycił plecak i podszedł do kontuaru.
Początkowo patrzyłem na to wszystko jakby z oddali, z boku. Miałem wrażenie, że to dzieje się poza mną. Bo właściwie i Aniela, i Wiktor mnie olewali. Traktowali prawie, jak powietrze. Dopiero kiedy podszedł do lady i stanął przede mną, wróciłem do własnego ciała.
- Gotowy? - Na twarzy pojawił się chytry uśmiech.
- Na co? - zmarszczyłem czoło. Chciałem, by to wyglądało groźnie. Chyba nie wyszło, bo ten wciąż się uśmiechał. - O co chodzi?
- Na wycieczkę czy jesteś gotowy - wyjaśnił Wiktor.
- Nie, nie jestem gotowy i jak widzisz - rozłożyłem ręce, wskazując na miejsce, w którym stałem - jestem w pracy, a moja stoi szefowa akurat patrzy na mnie.
- Jesteś gotowy! - Aniela machnęła ręką. - Spakuj sobie tylko ubrania.
- Ale ja się nigdzie nie wybieram! - W głosie słychać było pretensje. - O co chodzi w ogóle?
- Wiktor zrobił ci niespodziankę - wyjaśniła Aniela. - Masz wolny weekend i obaj idziecie w góry.
- Nie! - zaprzeczyłem szybko.
Zerknąłem niepewnie na Wiktora. Wciąż się uśmiechał, a jego uśmiech podcinał mi nogi. Mógłbym się w nim zakochać, jeśli nie w całej osobie. Co on kombinuje? Nieźle musiał sobie to obmyślić.
- Ale... - zacząłem.
- Nie ma żadnego ale! - Aniela weszła mi w zdanie. - Idź się przebrać, spakuj ciepłe ciuchy, bo zaraz wyruszacie. I nie ociągaj się. I nie zadawaj zbędnych pytań.
Aniela postawiła sprawę jasno. Poszedłem do swojego pokoju. Kiedy pakowałem do plecaka bluzę polarową i sweter, poczułem przyjemną ekscytację. Czekał mnie weekend przy boku Wiktora. I to na dodatek w górach. Po ciele rozszedł się dreszczyk emocji. Mimo że racjonalnie nie powinienem się zgadzać na ten wypad, to jednak podświadomie właśnie to mnie teraz najbardziej rajcowało i tego potrzebowałem. Wiem, że ostatnio bardzo raniłem Wiktora, zrażając go do siebie i odtrącając jego uczucia. Jednak biłem się z własnymi uczuciami. Wciąż tak naprawdę nie wiedziałem na czym stoję ani czemu służyć ma ten wypad w góry. W każdym razie miałem wrażenie, że po tej wycieczce wszystko ulegnie zmianie.
Zabrałem ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i wsiedliśmy do samochodu. Przez całą drogę do Kuźnic nawet nie odezwaliśmy się ani słowem. Milczeliśmy. Chciałem o tyle rzeczy spytać, dowiedzieć się co planuje, skąd ten szalony pomysł, ale usta nie wydały z siebie żadnego dźwięku.
- Dalej idziemy już pieszo.
To były pierwsze słowa Wiktora do mnie. Przepakował jedzenie z plecaka, którego przygotowała Aniela, do swojego i mojego, podczas gdy ja stałem z boku i patrzyłem na to w milczeniu. Zamknął samochód i ruszyliśmy w las.
Kamienista droga, w wielu miejscach śliska, wiodła nas początkowo całkiem łagodnie, by po przebyciu niedługiego odcinka zacząć piąć się w górę. Wiktor szedł przodem i nadawał tempo. Próbowałem mu dorównać, przebierałem szybko nogami, ale niewprawiony w zdobywaniu szczytów górskich, szybko zacząłem wymiękać i robić przerwy. Przez to zostałem znacznie w tyle. Wiele razy miałem wołać za moim przewodnikiem, że jeśli tak ma wyglądać wycieczka, to ja wracam do miasta, ale za każdym razem, kiedy już miałem otwierać usta, kiedy już nabierałem powietrze, by mu wykrzyczeć prawdę, pojawiał się kilkadziesiąt metrów przede mną i spoglądał cierpliwie. Więc milczałem i brnąłem dalej w górę.
Kiedy las zaczął rzednąć i ustępować miejsce kosodrzewinie, przed moimi oczami roztoczył się zapierający dech w piersiach widok na góry i miasto, przycupnięte w dolinie. Wtedy właśnie postanowiłem odezwać się wreszcie do Wiktora. Mieliśmy spędzić cały weekend razem. Głupio tak całego go przemilczeć. Tyle że Wiktor odgonił mnie na kilkadziesiąt metrów.
Dotarłem do niego kwadrans później. Stał przy znaku informującym o punkcie, w którym się znajdowaliśmy. Przełęcz między Kopami. 1499 metrów. O jasna cholera!, pomyślałem z rozbawieniem. Powinienem być zły na Wiktora, że nie uprzedził mnie wcześniej o tej wycieczce. Mógłbym się przygotować, a tak nie potrafiłem teraz złapać oddechu.
Spoglądałem na niego uważnie. Uśmiechał się, podziwiając widoki. Widział, że mu się bacznie przyglądam, ale nie reagował. Nie spojrzał na mnie. Przez moment chciałem poznać jego myśli, które krążą mu po głowie. Chciałem wiedzieć, dlaczego zabrał mnie na tę wycieczkę, nie informując wcześniej. Jaki był cel? W co grał? Ale zaraz potem uzmysłowiłem sobie, że lepiej nie wszystko wiedzieć. W gruncie rzeczy to całkiem przyjemna niespodzianka. Jego obecność, jego towarzystwo sprawiało mi przyjemność.
- Początkowo byłem na ciebie zły...
Wreszcie odważyłem się zabrać głos po dłuższej walce z samym sobą. Jeszcze sekundę temu nie wiedziałem od czego zacząć rozmowę. Tak na mnie działa ten człowiek. Fascynuje, zachwyca, przyciąga, a jednocześnie czuję się niepewnie, nieśmiało, nie wiem, jak reagować. Pierwsze słowa zabrzmiały dość sztucznie. Ale odchrząknąłem i mówiłem dalej:
- Wpadasz z samego rana i pytasz, czy jestem gotowy. Pojawiłeś się tak niespodziewanie, że nie miałem pojęcia, jak mam się zachować. Nie byłem gotowy na tę wycieczkę. Ale poszedłem...
- I żałujesz?
Nie spojrzał na mnie. Patrzył na ośnieżone czubki gór, jakby to z nimi rozmawiał. Prawdziwy góral, który kocha skalne szczyty.
- Nie - odparłem. - Cieszę się, że tu jestem. Że mnie zabrałeś ze sobą.
Może powinienem był zrobić mu wymówkę. Że nie może tak ingerować w moje życie. Prawie mnie uprowadził w góry! Porwał, niczym Janosik swoją Marynę. Nie no, tak szczerze, to daleko było mu do porwania. Przecież sam na to przyzwoliłem; de facto dałem się porwać.
Chciałem mu tyle powiedzieć. Że tak bardzo się cieszę jego obecnością obok. Że jesteśmy tylko my i góry, i przecudne widoki. Że jego towarzystwo jest wszystkim czego mogę chcieć. Że przy nim czuję się taki spokojny i spełniony. Takie właśnie myśli przewijały się z impetem przez moją głowę. A było ich jeszcze więcej. Tylko, że nie mogłem tego powiedzieć. Gdzieś w zakamarkach czaił się strach. Obawa, czy to ma sens i dokąd zmierza. To mnie tak paraliżowało. Ale może to i dobrze. Powiedzieć od razu wszystko co czuję nie byłoby też zbyt dobrym rozwiązaniem.
- Zdradzisz mi plan dalszej eskapady? - zapytałem więc po chwili.
- Zmierzamy na Halę Gąsienicową - odparł bez żadnych emocji. - Do Murowańca. Jest już popołudniu, więc tam przenocujemy. Nie będziemy szli w ciemnościach po szlaku na Kasprowy Wierch. Jutro wrócimy do Zakopanego.
Krótko, zwięźle i na temat. Przytaknąłem skinieniem głowy. Rozwiązanie dobre, nie mam uwag.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłeś o wycieczce w góry?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się, tym razem na dłuższą chwilę. Ten jego wzrok, te oczy... Oj, działały, aż poczułem, jak miękną mi kolana.
- Nie patrz tak na mnie. - Odwróciłem pospiesznie wzrok.
- Dlaczego? - zapytał niskim głosem.
- Bo tak na mnie działasz - odparłem - że nie wiem, jak mam się zachować w twojej obecności.
- Może po prostu bądź sobą. Nie powstrzymuj się.
Po twarzy przemknął nieśmiały uśmiech. Gdybym popuścił cugle, pewnie w tej chwili tarzalibyśmy się na wilgotnej trawie. Nie opanowałbym się. Ten człowiek, Wiktor, wywoływał u mnie uczucie podniecenia. Działał pobudzająco na zmysły. Wystarczył uśmiech, krótkie spojrzenie, głos, szept, dotyk, a już po chwili mogłem być cały jego. Wiedział o tym; na pewno to przeczuwał. I wiedział, jak uderzyć, by wywołać zamierzony efekt. A moje życie w abstynencji i przebywanie w bliskim sąsiedztwie Wiktora raczej nie gasiło tego wewnętrznego pociągu i pragnienia. Przeciwnie - kusiło i dawało powód do grzechu. Dlatego go unikałem. Nie chciałem być prowokowany. Bo mogło się tak przypadkiem kiedyś zdarzyć, że nie zapanuję nad sobą i rzucę się mu na szyję.
- Dlaczego nie uprzedziłeś mnie o wycieczce? - wróciłem do poprzedniego pytania.
- Gdybym ci powiedział wcześniej, nie zgodziłbyś się. Wolałem cię wziąć z zaskoczenia.
- Parę dni temu, kiedy zjawiłeś się w pensjonacie, nic nie wskazywało, że chcesz mnie gdziekolwiek zabrać. Byłeś agresywny w stosunku do mnie - zauważyłem.
- A parę dni wcześniej, nim zjawiłem się w pensjonacie, ktoś coś opacznie zrozumiał - odparł. - Podobno szedłeś do mnie, ale nie dotarłeś, ponieważ spotkałeś Konrada. I zawróciłeś. No ale - wyprostował się energicznie, nabierając w płuca górskiego powietrza - nieważne. Było minęło.
Spojrzał na niebo. Słońce, które zmierzało już za szczyty gór, schowało się za ciężką, ołowianą chmurą, która pędziła z zawrotną prędkością po niebie. Wiktor poprawił plecak.
- W nocy zapowiadają zmianę pogody. Może spaść śnieg.
- Śnieg? - zapytałem zaskoczony.
- Jesteśmy w górach. To, że śniegu teraz nie ma, to jest nienormalne. Zazwyczaj bywał już o tej porze. Ruszajmy do schroniska nim zajdzie słońce.
Wiktor ruszył dalej, a ja, jak zwykle wlokłem się za nim.
Sprawa Konrada i mojego spotkania z nim pod blokiem, w którym mieszka Wiktor, wcześniej czy później musiała wypłynąć. Kto o tym mógł powiedzieć? Eliza pewnie poleciała prosto z Siklawy do swojego przyjaciela z niezwykłą nowiną, a i pewnie Konrad nie omieszkał poinformować swojego chłopca o spotkaniu ze mną. Tylko w takim razie, czemu to ja jestem dzisiaj na wycieczce z Wiktorem, a nie Konrad? Co Wiktor przed chwilą powiedział? Że ktoś coś źle zrozumiał? Że niby to jestem ja?
Czas płynął, a my wolnym krokiem posuwaliśmy się do przodu. To znaczy Wiktor znowu był z przodu, wyprzedzając mnie o kilkadziesiąt dobrych metrów. Oglądał się za siebie, sprawdzając czy nadążam. Zipiąc i wyciskając z siebie siódme poty, szedłem dalej.
Po wyczerpującym marszu, samotnym na dodatek, bo Wiktor nie zamierzał zwalniać tempa, moim oczom ukazał się widok Hali Gąsienicowej. Liczne bacówki rozrzucone przypadkowe tuż przy szlaku cieszyły oczy. W oddali majaczał nieco wyższy budynek.
- Murowaniec - wskazał palcem Wiktor. - Schronisko, nasz cel.
I ruszył dalej. Rozłożyłem zrezygnowany ręce. Nawet na mnie nie spojrzał, nie popatrzył, nie uśmiechnął się, tylko tak po prostu olał. No olał. O co mu w ogóle chodzi? Nie rozumiałem go. Zabiera mnie w góry, a potem unika ze mną rozmowy, maszeruje przede mną, zamiast obok mnie. Co jest grane? Co za farsę odwala? Powoli zaczynał mnie irytować. Ale postanowiłem zacisnąć jeszcze zęby.
Po późnym obiedzie, kiedy na zewnątrz już mrok schodził z otaczających gór i przykrywał dolinę, młody pan z obsługi wręczył Wiktorowi klucz od bacówki. Jak się okazało, tam mieliśmy spędzić noc.
- Wiktor, co znowu kombinujesz? - Odczekałem, aż chłopak odejdzie na bezpieczną odległość. Odsunąłem pusty talerz. - Dlaczego nocujemy w bacówce?
- Nie ma miejsca w schronisku. - Wiktor patrzył przed siebie zamyślony.
- Jasne, w schronisku nie ma miejsca. I specjalnie dają gościom bacówkę. Głupoty opowiadasz.
- Ale to prawda. - Oczy Wiktora rozszerzyły się. Choć twarz miał poważną, to oczy się śmiały.
- Ta, jasne - odparłem.
Bacówka nie wyglądała nawet tak źle. Była wysprzątana, czysta i przede wszystkim nie wyglądała na bacówkę. Bardziej przypominała góralski domek na hali, gdzie docierała elektryczność, ale brakowało komputera, telewizora czy radia. Centralne miejsce zajmował wielki kominek z przygotowanymi szczapami na opał.
- Nie załatwiłeś noclegu w schronisku, to zabieraj się za rozpalenie ognia w kominku - rzuciłem do Wiktora i usiadłem na kanapie, wciskając ręce w kieszenie kurtki.
Kurwa, pomyślałem rozgoryczony, czeka mnie zajebista noc. Zimna, przy ognisku, na dodatek z milczącym Wiktorem, który zabrał mnie w góry chyba tylko to, by mieć kogoś obok. Jemu nie przeszkadzała cisza, która między nami zalegała. W tym momencie odczułem dziwny i niepokojący żal. Tęsknotę. Za Zakopanem?, próbowałem zgadnąć pierwszą myśl. Ale okazało się, że to nie to. Gdzieś w głębi tkwiło coś jeszcze. Wiedziałem co to jest; za czym ta tęsknota. Lecz już dawno ją wyparłem. Teraz wróciła. Patrzyłem, jak milczący Wiktor snuje się po bacówce, wciska w kominek drwa i próbuje rozpalić ogień, ale myślami już widziałem uliczki żydowskiej dzielnicy Kazimierz, knajpki zapełnione od ludzi, w powietrzu unosił się dym papierosowy, gwar panował wokół, słyszałem odgłosy przejeżdżających tramwajów, zmaterializował się również krakowski Rynek Główny. Zatęskniłem za Krakowem. A przecież obok mnie krzątał się mężczyzna, z którym chciałem dzielić swoje życie. Skąd więc wzięła się ta tęsknota?
Po kilku nieudanych próbach, w kominku wreszcie zatańczył ogień. Płomienie rzucały długie cienie na niewielkie pomieszczenie. Wiktor zniknął w kuchni. Super, pomyślałem, znów zostawił mnie samego. Jeśli tak to ma wyglądać, to ja spadam do schroniska. Jakieś miejsce jedno na pewno się znajdzie. Nie mam zbyt wielkich gabarytów, więc wcisnę w jakiś kąt. Tam przynajmniej jest ciepło, jest telewizor, więc jakoś przetrwam do rana. A Wiktor? A Wiktor niech się bawi w Robinsona dalej.
Podjąłem szybką decyzję i zerwałem się z kanapy, gotowy opuścić ten przybytek. W tej samej chwili w wejściu stanął Wiktor, a po bacówce rozszedł się aromatyczny zapach grzańca. Zamurowało mnie. Patrzyłem, jak stawia kubki z parującą mgiełką na stoliku. I co teraz? Znowu wytrącił mi oręż z ręki, a tak dobrze szło. Jeszcze chwila i już zmierzałbym do Murowańca. A tu wyskoczył z grzańcem niespodziewanie. Chce mnie upić? Tutaj? W górach? W tej opuszczonej bacówce?
- Spróbuj - podał mi kubek. - Rozgrzejesz się.
Wziąłem. Nasze palce musnęły się, a oczy spotkały na dłużej. W blasku trzaskającego ognia dostrzegłem to samo spojrzenie, kiedy po raz pierwszy się poznaliśmy. Zachwyt, pragnienie, pożądanie, zafascynowanie. Zadrżałem. Mimo to wytrzymałem jego napierający wzrok.
- Czemu tak patrzysz? - Cicho siorbnąłem gorący napój, nie spuszczając z niego oczu.
- Bo wciąż mnie zachwycasz.
- A mimo to cały dzień mnie ignorujesz - stwierdziłem. - Ty szedłeś z przodu, ja samotnie z tyłu. Mogłem mieć spotkanie z niedźwiedziem. Pewnie nawet byś nie zauważył, że mnie nie ma.
- Przyszedłbym ci z pomocą.
Zbliżył się o krok. Czułem, jak między nami wytwarza się dziwna energia, jak iskrzy. Wiedziałem, co za chwilę się stanie, jeśli obaj nie zapanujemy nad pożądaniem, które właśnie się odradzało. Ale przecież tego pragnęliśmy. Ciągnęło nas do siebie. Niewidzialna siła pchała, a my nie potrafiliśmy się jej sprzeciwić. Nie, nie chcieliśmy. Moje postanowienia wzięły totalnie w łeb, kiedy dzieliło nas zaledwie kilkanaście centymetrów.
- Wiktor - wyszeptałem ciężko.
- Pragnę cię.
Gorący oddech przemknął po karku. Zadrżałem. Przymknąłem oczy.
W jednej chwili Wiktor złapał za kubek z grzańcem i odstawił na bok, by po sekundzie zjawić się obok mnie. Nieświadomie, a może świadomie, zarzuciłem ręce na jego szyję. Gorące pocałunki, którymi mnie obdarzał sprawiały, że odlatywałem. Świat zawirował, oddech przyspieszył. Przez półprzymknięte powieki dostrzegłem jeszcze blask trzaskającego ognia w kominku, a potem jak przez mgłę pamiętałem, że obaj w pośpiechu zrzucaliśmy ubrania, by w końcu nagie ciała mogły się spleść w jedno. W zapomnienie odeszły wszystkie postanowienia i składane wcześniej obietnice...

*****

Ciemność przechodziła w szarość. Nieokreślone bliżej kształty zaczęły przybierać formy. Majaczyły w oddali. Świadomość wracała. Budziłem się ze snu. Jeden głębszy wdech, wdech pobudzający do życia, bicie serca przyspieszyło i już wiedziałem, że leżę w ciepłym łóżku wtulony w plecy mężczyzny.
Uchyliłem powieki. Wiktor oddychał spokojnie, trwając w głębokim śnie. Uśmiechnąłem się do siebie na wspomnienie minionej nocy. W środku rozsadzało mnie szczęście i radość. Musnąłem delikatnie wargami napiętą skórę Wiktora na łopatce. Zadrżał, drgnął nieśmiało, ale nadal spał.
Rozejrzałem się po bacówce, w której spędziliśmy noc. W drewnianej chatce panował już dzień. Było bardzo jasno, odrobinę za jasno. Przez zasunięte kotary wdzierały się promienie słońca. W kominku ogień już dawno przygasł, więc pomieszczenie uległo wyziębieniu. A ledwo tknięte grzańce stały na krawędzi stolika z zaschniętymi strużkami czerwonego płynu, ściekającego po brzegach kubka.
Wstałem z łóżka. Rzeczywiście było zimno, więc wśród sterty rozrzuconych ubrań odnalazłem swoje bokserki. Założyłem również koszulkę i podszedłem do okna. Rozsunąłem zasłony. W pierwszej chwili oślepłem, lecz kiedy wzrok przyzwyczaił się do jasności, mogłem do woli zachwycać się niepowtarzalnym widokiem. Do środka wpadły ostre promienie słońca, wspinającego się po błękitnym firmamencie, delikatnie zaprószonym białymi obłokami. Ale nie tylko blask słońca mnie tak poraził. Jego promienie odbijały się od białego, puszystego śniegu, który zalegał na hali. Oniemiałem. Moje oczy ujrzały wreszcie coś wspaniałego - bielusieńki, czysty śnieg, pokrywający wierzchołki gór.


- Wiktor! - zawołałem.
Z łóżka dobiegło ciche stęknięcie.
- Wiktor! Wstawaj!
- Co się stało? - mruknął niskim głosem.
- Chodź tu! - ponaglałem.
Dotarł po chwili. Zatrzymał się za mną.
- No co? Śnieg - wzruszył ramionami. - Nic specjalnego.
Objął w pasie i położył brodę na barku.
- Dla ciebie nic specjalnego, ale dla mnie frajda.
- Był w święta, ale stopniał.
- Porzucamy się śnieżkami?
- Chyba cię jebło - zaśmiał się Wiktor. - Chodź lepiej do łóżka, bo zimno.
Plask bosych stóp ucichł przed momentem, drewniane łóżko zaskrzypiało, co wskazywało, że Wiktor już grzał się pod ciepłą puchową kołdrą.
- No chodź! - zawołał.
Nie musiał namawiać drugi raz. Wskoczyłem pod kołdrę i wtuliłem się w jego ramiona. Patrzyliśmy sobie w oczy, cały czas szczerząc do siebie zęby.
- No nie! - zawołałem niespodziewanie. - Nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
- Uwierz!
W jego ciemnych oczach kryła się fascynacja. Ostatnio widziałem go takim szczęśliwym pół roku temu, kiedy się poznaliśmy, kiedy między nami coś zaczynało iskrzyć. Dzisiaj tamto uczucie wracało. Lecz tym razem dużo silniejsze.
- Kocham cię, Filip - wyszeptał Wiktor.
Wiedziałem, że kiedyś te słowa padną. Nie sądziłem tylko, że tak szybko. Po jednej nocy! Choć wariowałem na jego punkcie, szalałem bardzo mi na nim zależało, nie mogłem teraz - zwłaszcza teraz, w tym momencie - powiedzieć mu, że go kocham. Przeszłość. Przeszłość nade mną ciążyła, a przecież obiecałem sobie, że mogę rozpocząć życie z Wiktorem tylko z czystą kartką; bez żadnej zaległej skazy.
- Wiktor - Dłoń spoczęła na szorstkim policzku. Opuszkami palców wyczułem ostry zarost. - A Konrad? Przecież on wprowadził się do ciebie.
Wiktor zaśmiał się głośno. Chwycił moją dłoń i pocałował.
- Ale bzdury opowiadasz - odparł z uśmiechem. - Nie mieszkam zi Konradem. Nic mnie z nim nie łączy, oprócz koleżeńskiej znajomości.
- Przecież widziałem - próbowałem się bronić.
- Co widziałeś? Że wchodzi do mojego mieszkania? Że wnosi do niego swoje rzeczy?
- No nie do końca - odparłem - ale do twojego bloku.
- Wynajął mieszkanie dwa piętra niżej.
- Będzie częstym gościem - zauważyłem.
- Myślałem, że to ty będziesz mnie częściej odwiedzał - rzekł z uśmiechem. - Filip - Wiktor podparł się na łokciu - na tobie mi zależy i to z tobą chcę być.
- Poczekasz na mnie? Tydzień?
Wiktor zmarszczył czoło.
- Tylko tydzień - poprosiłem. - Muszę zakończyć jedną sprawę. Bardzo chcę z tobą być, ale ta sprawa nie daje mi spokoju i dopóki nie doprowadzę jej do końca, będzie za mną chodzić i mnie dręczyć.
Przyjrzał mi się uważnie, jakby chciał odgadnąć moje myśli. Uśmiech zniknął z twarzy.
- I nie masz zamiaru mi powiedzieć o co chodzi? - zapytał po chwili.
- Chcę zamknąć tę sprawę. Może kiedyś.
- Chyba nikogo nie zabiłeś? - na twarzy Wiktora ponownie pojawił się uśmiech.
Lecz tym razem moja twarz spoważniała.
- Nie - odparłem z wymuszonym uśmiechem i przeniosłem szybko wzrok na kominek byleby tylko nie patrzeć Wiktorowi w oczy.
- Ufam ci, więc poczekam ten tydzień, cokolwiek zamierzasz.
Objął i przytulił mocno. Odwzajemniłem uścisk. I choć w oczach pojawiły się łzy, to żadna kropla nie została uroniona. Zacisnąłem mocno zęby. Skoro już podjąłem decyzję, to pora ją wcielić w życie. Niech przeszłość przestanie wreszcie rozdawać karty i tę funkcję przejmie teraźniejszość.
Zasnęliśmy wtuleni.
Jak długo spaliśmy? Prawie godzinę. Zebraliśmy się, poszliśmy do schroniska, gdzie zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy wolno w kierunku Kasprowego Wierchu, po drodze zahaczając o Czarny Staw Gąsienicowy. Na Kasprowym Wierchu wiał mroźny wiatr. Ciepła kurtka, czapka, szal i rękawiczki niewiele dawały. Dlatego chwilę później zeszliśmy do Kuźnic, gdzie wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do mieszkania Wiktora.
Pech chciał, że w momencie gdy wysiadaliśmy z samochodu, spotkaliśmy Konrada. Od razu zauważyłem jego zdziwienie. Na twarzy malował szok i niedowierzanie. Przywitał się niepewnie, po czym zwrócił się do Wiktora, zerkając na mnie spod oka:
- Szukałem cię wczoraj cały dzień. Gdzie byłeś?
W głosie wyczułem nieufność i strach. Obawiał się. Coś podejrzewał, ale nie chciał, by jego podejrzenia się sprawdziły. Znany był mi ten stan.
- Byliśmy - zaakcentował pierwsze słowo Wiktor - w górach.
Przerażony wzrok Konrada przeskakiwał ode mnie na Wiktora i z powrotem. Jego koszmar właśnie się ziszczał. Tracił Wiktora. Znowu.
- Co to znaczy, że byliście? - głos mu zadrżał.
- To znaczy, że jesteśmy razem - rzekł Wiktor.
Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął. Poczułem się pewniej, choć serce waliło mi mocno w piersi.
Konrad spojrzał na mnie z wyrzutem.
- I ty mi to zrobiłeś? A miałeś mi pomóc odzyskać Wiktora! Obiecałeś!
Przełknąłem gulę, która mi niespodziewanie pojawiła się w gardle. Po raz pierwszy czułem się tak podle, choć przecież nie powinienem. To normalna kolej rzeczy. Ludzie schodzą się, są razem, potem się rozchodzą, poznają nowe osoby i życie toczy się dalej. A mimo to miałem wrażenie, jakbym wyrządził straszną krzywdę Konradowi.
- Przepraszam - wydukałem cicho.
- Żałosny jesteś - usłyszałem jego odpowiedź.
Konrad odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę centrum. Prawie gnał przed siebie. Patrzyłem, jak znika za zakrętem. Mocny uścisk dłoni sprowadził mnie na ziemię. Zorientowałem się, że Wiktor wciąż trzyma mnie za rękę.
- Nie przejmuj się. Da sobie radę. Jestem przy tobie. Jesteśmy razem.
Jesteśmy razem...
Te słowa dodały mi otuchy. Nowa siła wstąpiła we mnie. Dam radę. Skoro mam Wiktora, to dam radę. Poradzę sobie z przeszłością. Poradzę sobie z bólem, który odczuwa teraz Konrad, którego skrzywdziłem, któremu odebrałem chłopaka.
W końcu Wiktor i ja jesteśmy razem.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz