środa, 25 czerwca 2014

Epizod 125. Odcinek specjalny.

KONRAD
Pięć miesięcy później...
Początek lipca.
Ręka zastygła w powietrzu, nad filiżanką czarnej mocnej kawy, którą postawiła przed paroma minutami brunetka o prawie czarnych oczach z urzekającym uśmiechem. Gdybym był facetem, normalnym facetem, a nie pedałem, jak zazwyczaj bywamy nazywani, pewnie byłbym nią zauroczony i chciałbym ją zdobyć. Na moje nieszczęście, a może i szczęście - to zależy, jak na to spojrzeć - wolałem podziwiać męskie i dobrze zbudowane sylwetki.
- Zaskoczył mnie twój telefon.
Łyżeczka miarowo uderzała o porcelanową filiżankę, kiedy Eliza nerwowo mieszała swoją latte. Już w pierwszej chwili, gdy stanęła przede mną, dostrzegłem jej zdenerwowanie. Tak, tak. Wiedziałem, że zaskoczyłem ją prośbą o spotkanie.
- Unikasz mnie.
Mój głos przeciął powietrze, niczym ostrze brzytwy. Eliza wykonała głęboki wdech. By uniknąć kontrolującego ją spojrzenia, chwyciła mocno filiżankę. Obawiałem się, że za chwilę krucha porcelana rozpadnie się na kawałki, a jej zawartość rozleje się na letnią sukienkę kobiety. Pociągnęła kilka łyków, uciekając wzrokiem na zatłoczone Krupówki.
- Wydaje ci się - bąknęła pod nosem niewyraźnie.
- Czyżby? - zapytałem zaskoczony. - Kiedyś byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Kumplowaliśmy się. Potem nagle zaczęłaś mnie unikać. Wiesz od którego momentu? I nie zaprzeczaj, że jest inaczej.
Popatrzyła na mnie znad brzegu filiżanki. Odstawiła ją na bok.
- Okej, to prawda, unikam cię - potwierdziła spokojnym i opanowanym głosem. - Ale powód raczej jest ci znany.
- Domyślam się, że chodzi o Wiktora i Filipa. Wiesz - upiłem łyk pobudzającego napoju - zauważyłem dziwną zbieżność. Kiedy ja i Wiktor byliśmy razem, rozmawiałaś ze mną, nie unikałaś mnie. Gdy się rozstaliśmy, a moje miejsce zajął Filip, ja odszedłem w cień, a Filipa zaczęłaś faworyzować.
- Zauważ, że to Wiktor jest moim przyjacielem.
- Zauważ, moja droga, że Wiktor był twoim przyjacielem. Już nim nie jest.
Choć wypowiadane słowa brzmiały bardzo okrutnie i na pewno ją w tym momencie mocno zabolały, również ja odczułem ukłucie w związku ze stratą Wiktora. Ale taka była prawda. Bolesna, ale prawda i trzeba było zmierzyć się z nią, a nie unikać konfrontacji.
- Wiktor zawsze będzie moim przyjacielem - odparowała Eliza.
- Okej! - Podniosłem ręce w geście kapitulacji. Nie chciałem już ją męczyć. - Nie po to chciałem się z tobą spotkać, żeby się kłócić. Powiedz mi, gdzie on jest?
Utkwiła we mnie mroźne spojrzenie.
- Po co ci to wiedzieć? - zapytała. - On nie chce z tobą rozmawiać.
- Nie ty o tym będziesz decydować. Gdzie on jest? - zapytałem stanowczo.
- Nawet gdybym wiedziała, zatrzymałabym to dla siebie.
- Aż taka jesteś lojalna?
- Jest moim przyjacielem.
- No tak - opadłem na krzesło - całkowicie o tym zapomniałem. Wybacz. - Postanowiłem inaczej podejść Elizę. Może tym razem się uda. - Domyślam się, że go nie ma w Zakopanem. Nie po tych plotkach, które krążą po mieście. Uciekł, prawda?
Eliza milczała. Nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w porcelanową filiżankę. Obawiała się czegoś, może sekretu, który spoczywał na jej barkach. W każdym razie musiałem ją jeszcze raz podejść. Powinno się udać. Jeśli się przełamie, zrzuci ten ciężar i nie będzie sama.
- Eliza, wiem, że jest ci z tym ciężko. Naprawdę to rozumiem, ale daj sobie pomóc. Nie wierzę, że nie słyszysz, co ludzie mówią na mieście. Zakopane tym żyje. Huczy od plotek, że jeden z nich okazał się pedałem. - Wypowiadając ostatnie słowa zniżyłem głos prawie do szeptu. - Wiesz, jakie to upokarzające dla górali. Nie są tolerancyjni i dobrze o tym wiesz. Dlatego, jeśli jest nas więcej, żyjemy w ukryciu. Nie chcemy być zlinczowani. Powiedz mi, gdzie on jest?
- Chcesz go ocalić przed gniewem górali? - zakpiła. - Kondzio, odkąd cię znam, zawsze pierwszy chowałeś głowę w piasek, a z tarapatów ratował cię Wiktor. Nie wierzę, że ten... - zawiesiła na moment głos. Przełknęła szybko ślinę i mówiła dalej: - Że to wydarzenie cię zmieniło. Czego chcesz od niego?
- Chcę z nim porozmawiać.
Czułem, że jeszcze chwila i nerwowo nie wytrzymam. Już podniosłem głos.
- To był wypadek. - Eliza nie mogła powstrzymać napływających łez. - Dobrze wiesz, że to był wypadek. To nie była niczyja wina. Ani Filipa, ani Wiktora. Wypadek. Zwykły wypadek. Ludzie giną w górach. On był w szoku. Do tej pory nie może się z tym pogodzić. Nie może uwierzyć, że odszedł. To był wypadek - powtórzyła. -  Podobno stanął niefortunnie na oblodzonej skale, poślizgnął się i...
- Eliza, wiem co się wydarzyło. Czytałem gazety.
- Więc nie szukaj go - rzekła błagalnym głosem, ze łzami w oczach. - Pozwól mu odzyskać wiarę w siebie. Pozwól mu zacząć żyć na nowo. Musi się pozbierać. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka to dla niego strata.
- Muszę z nim porozmawiać, rozumiesz? - Nachyliłem się w kierunku Elizy. - Jest mi to winien. Muszę go odnaleźć. Pomóż mi. Wiem, że wiesz, gdzie przebywa. Proszę cię, Eliza.
Dziewczyna spoglądała na mnie przez moment w ciszy. Potem zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie mogę.
- Eliza - błagałem usilnie. - To dla mnie ważne.
Wstała, nie dopijając swojej latte. Przycisnęła dłonie do ust, powstrzymując się przed naporem żalu, którego efektem były spływające po policzkach łzy. Przypuszczałem, że ta rozmowa, to spotkanie będzie dla nie trudne, ale musiałem zaryzykować. Musiałem poznać prawdę, a tylko Eliza mogła mnie naprowadzić, lecz niestety nie chciała współpracować.
- Wiesz, co ludzie w Zakopanem o nich rozpowiadają? - Ostatnia deska ratunku. Może tym razem? - Jeśli tak bardzo lubiłaś i ceniłaś Wiktora i Filipa, pomóż mi się z nim spotkać. Chociaż mnie naprowadź na niego. Gdzie teraz przebywa? - Złożyłem ręce w błagalnym geście. - Czemu jesteś taka nieczuła?
- Konrad, on jest w żałobie - jęknęła Eliza. - Daj mu ją przeżyć w spokoju.
- W tym wypadku każdy z nas stracił cząstkę siebie. Każdy z nas nosi żałobę.
- Więc przeżywaj ją, a nie mąć. Proszę cię, Konrad. Jesteś ostatnią osobą, którą chciałby teraz widzieć.
Eliza zniknęła w tłumie, zostawiając mnie samego. Nic nie wskórałem tą rozmową. Myślałem, że uda mi się ją namówić do mówienia albo chociaż do zasygnalizowania miejsca pobytu. Ta jednak uparcie trwała przy swoim i nie zamierzała nikomu wygadać się ze skrywanej tajemnicy.
Wróciłem do mieszkania. Położyłem się na kanapie i obojętnym wzrokiem wpatrywałem się w sufit.
Wypadki w Tatrach się zdarzają. Prawie codziennie ktoś wychodzi w góry i już nie wraca. Ginie, spadając w przepaść i uderzając o wystające skały. Wieść o śmiertelnym wypadku, jednego z mieszkańców miasta położonego pod Giewontem, lotem błyskawicy rozniosła się po Zakopanem. Przekazywano ją sobie na ulicach, w sklepie, podczas spacerów. Huczało w całym mieście. Jednak śmierć mieszkańca szybko została przyćmiona przez inną wiadomość. Światło dzienne ujrzała informacja o homoseksualnych upodobaniach nieszczęśnika, który runął w przepaść. Z wielkiej sympatii i żalu zrodziła się nagle nienawiść i wściekłość. Padały obraźliwe wyzwiska, chamskie komentarze, na ścianach i murach pojawiały się hasła "Zakaz pedałowania", "Śmierć pedałom", "W naszym mieście nie tolerujemy pedałów" i wiele innych.
Czy byłem tchórzem? Tak przynajmniej określiła mnie Eliza. Kiedy byłem z Wiktorem wychodziliśmy razem na miasto, pokazywaliśmy się między ludźmi. Szliśmy obok siebie rozmawiając, śmiejąc się, żartując. Ale za każdym razem był to dla mnie stres. Nie czułem się swobodnie. Czujnie rozglądałem się na boki w obawie, że padną wyzwiska, jakieś gwizdy lub dojdzie do bójki. Nie rzucaliśmy się w oczy, żaden z nas nie ubierał się jakoś wyzywająco, w końcu mieszkańcy Zakopanego lubili nas, zaczepiali w przyjaznej rozmowie, a mimo to trzęsłem portkami przed spacerem, czy kolacją w karczmie. Nie lada wyczynem było towarzyskie spotkanie wigilijne z przyjaciółmi Elizy, na którym byli jej, jak i nasi znajomi. Co prawda wśród towarzystwa figurowaliśmy, jako kumple z dzieciństwa, nie jako para. Wiedziała o nas tylko Eliza, zaufana przyjaciółka Wiktora. A ile się wtedy stresu najadłem? Tylko Wiktor to wie, bo on wówczas faszerował mnie Kalmsem, tabletkami na uspokojenie, a ja łykałem od wczesnych godzin porannych. Boże, ile ja się tego wówczas nażarłem! Szedłem na imprezę niczym zombie. Okazało się, że Kalms pomógł. Zdziałał cuda.
Czy więc byłem tchórzem?
Tak. Eliza miała rację. Byłem tchórzem i jestem nim nadal.
Westchnąłem ciężko, zwlekając się z kanapy i wyszedłem na balkon. Wzrok przemknął po postrzępionym szczycie Giewontu. Góry już nie cieszyły, jak dawniej. Kiedyś, za czasów, gdy byłem jeszcze z Wiktorem, życie tutaj miało sens. Po rozstaniu widok stał się codziennością, a obecnie nawet nie wywoływał cienia uśmiechu, czy choćby odrobiny sentymentu. Nic a nic. I choć urodziłem się pod Tatrami, bo pochodzę z małej wsi pod Nowym Targiem, to powinienem je kochać. A jednak z czasem zacząłem czuć obojętność.
Tego wieczoru upiłem się butelką czerwonego wina. Wyżłopałem całą, bez skrupułów, bez zażenowania, bez poczucia wstydu, że zachowuję się, jak osiedlowy żul. Leżąc na kanapie, snułem wspomnieniową wizję tych kilku lat z Wiktorem. W tym filmie znalazło się dosłownie wszystko, od samego początku mojej znajomości z nim, poprzez spotkania, potajemne schadzki, bycie razem, wspólne zamieszkanie, codzienność, aż rozpad związku i ponowna próba jego ratowania, które jak wiadomo zakończyło się fiaskiem z winy tego buca, Filipa z Krakowa, który zjawił się i swoją osobą rozniósł w proch moje starania o odbudowę tej relacji.
Nie wiem, kiedy zasnąłem. Czy w momencie, kiedy zacząłem nienawidzić Filipa za to, że zabrał mi Wiktora? A może w chwili, kiedy to Wiktor w wigilię Bożego Narodzenia powiedział, że jest zakochany w innym i to z nim chce spędzić święta, a nie ze mną? Niezależnie od szalejących myśli, żal był i zarówno do Filipa, jak i do Wiktora. Z tym, że obecnie jednego z nich już nie ma wśród żywych.
W każdym razie obudziłem się, kiedy słońce było już na niebie. Spałem w ubraniu, na niewygodnej kanapie. Zwlokłem się szybko, zrzuciłem ciuchy, wziąłem orzeźwiający prysznic i wyszedłem z mieszkania w ciepły, letni poranek. Po drodze mijałem ludzi, którzy śpieszyli do pracy, ja zaś udałem się w inne, bardziej spokojniejsze miejsce. Musiałem porozmawiać. Potrzebowałem wylać z siebie ten żal, który kisił się we mnie od dłuższego czasu.
Przekraczając bramę cmentarza, miałem wrażenie, że zaraz wykrzyczę z siebie wszystko, co we mnie siedzi. Wreszcie to wyrzucę, pozbędę się balastu, który zalegał w sercu. I choć wiedziałem, że mogę uronić łzy, to musiałem tu przyjść. Do tej pory szedłem tylko popatrzeć na płytę. Tym razem miałem inny zamiar.
Wśród nagrobków odnalazłem ten właściwy marmurowy pomnik z wyżłobionymi w płycie literami jego imienia i nazwiska.
Wiktor Pokora.
- Nie powinno cię tu być. - Wyszeptałem po dłuższej chwili wpatrywania się w słowa. - To nie jest miejsce dla ciebie. Przecież jesteś młody, a mimo to - wziąłem głębszy wdech - postanowiłeś odejść. Tak po prostu. Nawet się nie pożegnałeś. Wiem, że ostatnio między nami były zakwasy, ale musisz zrozumieć, że miałem powód. Zostawiłeś mnie. Wybrałeś Filipa. Zraniłeś moje serce. Odtrąciłeś uczucie, którym cię darzyłem. Jak mogłem inaczej się zachować? Wiem, że to zazdrość robi z człowieka monstrum, ale nie umiałem się pogodzić z faktem, że moje miejsce zajął Filip. Swoim zachowaniem chciałem zwrócić twoją uwagę. Żebyś się o mnie martwił. Żeby ci choć odrobinę zaczęło na mnie zależeć, bo przecież te wspólne lata, które przeżyliśmy nie mogłeś wymazać, prawda? Wiesz - zaśmiałem się przez łzy, które spłynęły po policzku - liczyłem, że wam się nie uda. Że się szybko rozstaniecie. Co za ironia losu! Wiktor...
Głos uwiązł niespodziewanie w gardle. Przygotowywałem się do szczerego wyznania, ale właśnie w tym momencie, gdy już powiedziałem cały wstęp, struny głosowe odmówiły współpracy. Zebrałem się w sobie. Jeden głębszy wdech i... akcja.
- Wiktor! - zacząłem ponownie - muszę ci się do czegoś przyznać... To moja wina, że cię nie ma wśród nas. To ja się przyczyniłem do twojej śmierci. Ja jestem winien. To ja przyczyniłem się do tego wypadku. - Ścisnąłem mocniej palce. Oczy zaszły łzami, więc spuściłem głowę, by nie patrzeć na wyryte imię. - To ja. Zazdrość to podstępne uczucie. Jeśli nad nim nie zapanujesz, może doprowadzić do śmierci bliskiej osoby. I teraz ciebie nie ma. Przepraszam, Wiktor. Jest mi cholernie wstyd... Moje życzenie się spełniło. Chciałem, żeby tobie i Filipowi noga się powinęła. Żeby wasz związek okazał się porażką. Żebyście się rozstali. I stało się tak, jak sobie zażyczyłem. Tyle że... ciebie nie ma. Spadłeś ze skały. Runąłeś w przepaść. Wiktor - podniosłem wzrok - przepraszam. Wybacz mi...
Ukryłem twarz w dłoniach, głośno szlochając.


- Przepraszam - wyszeptałem ponownie.
Powstrzymywanie się przed naporem łez nie miało najmniejszego sensu. Próba i tak zakończyłaby się fiaskiem. I tak cudem udało mi się je kontrolować przez długi okres.
- To nie twoja wina, Kondziu.
Pociągnąłem nosem przerażony, że właśnie zostałem nakryty na ujawnieniu swoich uczuć. Wierzchem rękawa wytarłem oczy, policzki i spojrzałem za siebie. W odległości kilku metrów stała Eliza z wiązanką kwiatów.
- Gdyby nie ja, on by żył - rzekłem na swoje usprawiedliwienie.
- Nie zrobiłeś nic złego.
Eliza starała się mnie tłumaczyć, choć ja i tak dobrze wiedziałem, co zrobiłem.
- Moja. Gdybym nie życzył im źle, Wiktor wciąż byłby między nami.
- Darzyłeś go uczuciem, a w zazdrości, która się często rodzi, ludzie myślą głupio. Tylko myślałeś.
Uczuciem? Nawet nie potrafi nazwać tego uczucia. Kochałem go. Wciąż kocham, mimo że nie należy już ani do mnie, ani do Filipa. Nie było sensu się z nią wykłócać.
- Chcesz wiedzieć, gdzie jest Filip?
Nie odezwałem się. Nie drgnąłem. Spoglądałem na Elizę w niemym oczekiwaniu kontynuacji. Bałem się, że jeżeli cokolwiek powiem, ona znowu nabierze wody w usta. Więc czekałem.
- Przeżywa żałobę - rzekła po chwili. - Gdzie indziej może być, jak nie w pobliżu Wiktora. Jest tam. - Lekkim skinieniem głowy wskazała na piętrzące się w oddali szczyty. - W górach...
W górach, powtórzyłem w myślach.
Razem z Wiktorem.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz