środa, 25 czerwca 2014

Epizod 126.

Dobrnąłem.
Ledwo, bo ledwo, z wywieszonym jęzorem, głośno sapiąc, ale oto był kres mojej wędrówki.
Wdrapałem się na szczyt Rysów, przełamując własny strach i lęk wysokości. Samotny marsz okazał się sukcesem. Wyrzeczenie, palący ból mięśni w nogach, płacz na końcu nosa.
Ale zrobiłem to.
Dokonałem rzeczy, o której myślałem, że jest dla mnie niewykonalna.
Dla ciebie, Wiktor.
W trakcie podejścia ciążyło mi jego zdjęcie, wciśnięte do plecaka. Ostatnie, które mu zrobiłem tamtego dnia, gdy wyszedł w góry ze znajomymi i już nie wrócił do schroniska. Pamiętam nasz namiętny pocałunek. Obiecał, że wróci. Żebym go wyczekiwał. Czekałem. Nie pojawił się. Widziałem przelatujący helikopter. Coś mnie wtedy tknęło. Zimny dreszcz przeszył ciało, gdy maszyna zasuwała po niebie. Przerażony, że coś się stało, patrzyłem za nią, nim zniknęła z oczu. Szybko jednak wybiłem sobie z głowy te bzdurne myśli. Niepotrzebne, które zaprzątały mój umysł. Moja wybujała wyobraźnia znów płatała mi figla. Skupiłem się na innych, na odpoczynku pośród górskiej przyrody.
Warunki pogodowe były wówczas takie sobie. Ryzyko istniało, ale Wiktor przecież miał już wprawę w zdobywaniu szczytów w różnych warunkach. Tym razem jednak się nie udało.
Usiadłem zmęczony na kamieniu. Wyciągnąłem z plecaka to zdjęcie, które od tamtego dnia nosiłem przy sobie. Spoglądałem na nie i podziwiałem ujęcie. Wiktora zapatrzonego w komórkę, odczytującego ode mnie esemesa, którego mu podesłałem. Przed wyruszeniem w trasę śmiał się jeszcze, że zapycham mu skrzynkę takimi wiadomościami, jakbym nie mógł mu powiedzieć prosto w oczy, że go kocham.


Zdobyć Rysy. Dla Wiktora. Taki był mój cel.
Przymierzałem się do tego zadania, spędzając całe dnie w górach, snując się szlakami. W końcu zacisnąłem zęby, powiedziałem sobie, że dam radę, że zdobędę Rysy i...
Oto jestem.
Wspinałem się, mając przed oczami Wiktora. I wówczas poczułem ciężar w plecaku, prawie tuż pod szczytem, poczułem ciężar zdjęcia. Myślałem, że nie dam rady. Nawet chciałem się poddać. Zawrócić. Byłem gotów to zrobić. Może to magia, może jakaś dziwna energia, ale w powietrzu poczułem zapach jego skóry. Tak, jak zazwyczaj pachniał, gdy podchodził do mnie, obejmował i całował za uchem, przyprawiając o dreszcze.
Spędziliśmy ze sobą najwspanialsze miesiące mojego życia. Cieszyłem się tym szczęściem, jego bliskością, obecnością, jego głosem. Żyłem.
Czy zjawił się w tym niewinnym podmuchu wiatru? Zaczepnym, zachęcającym, podnoszącym na duchu i pchającym w górę, do celu. Więc ze łzami w oczach, zasmarkany, parłem dalej.
Podziwiałem zapierający dech w piersiach widok. Postrzępione szczyty, nagie skały, wcinające się w płonące od słońca niebo, które powoli zniżało się do horyzontu. Byłem na wysokości prawie dwóch i pół tysiąca metrów. Samotnie. Bez nikogo bliskiego, czy znajomego. Ale miałem wrażenie, że ktoś obok mnie przysiadł. Westchnął cicho, ułożył głowę na ramieniu.
Spojrzałem na zdjęcie z Wiktorem.
Dotknąłem jego twarzy.
Z oczu spłynęły łzy.
Głęboki wdech. Z ust popłynęły słowa.


“Nie stój nad mym grobem i nie szlochaj.”
“Nie ma mnie tam - nie śpię...”
“Jestem tysiącem podmuchów wiatru.” 
“Jestem diamentowym skrzeniem się śniegu.”
“Jestem światłem słońca na dojrzałym zbożu.”
“Jestem delikatnym jesiennym deszczem...”
“Nie stój nad mym grobem i nie płacz.”
“Nie ma mnie tam - nie umarłem...”


Po dłuższej chwili milczenia, kiedy zmagałem się z napływającym żalem i ogarniającym smutkiem dodałem cicho, bardziej do siebie, a może też po trochu do niezmaterializowanej postaci, która była obok:
- Kocham cię, Wiktor...
W szumie wiatru, który przetoczył się przez szczyt, usłyszałem jakby w odpowiedzi:
- Kocham cię, Filip...


B l o g i   g e j ó w

2 komentarze:

  1. O rany, nie ma mnie tydzień na necie, a tu aż trzy rozdziały! I to jakie! Rozwaliłeś mnie treścią i tym co się wydarzyło. Czy to już koniec opowiadania? Czy karma wraca do Filipa, aby się odwdzięczyć?
    Pozdrawiam i życzę wyny

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłem tutaj przypadkiem. I trudno się pogodzić z końcem ich historii. Mam nadzieję że Filip znalazł spokój i ukojenie. Czy tak to musiało się skończyć?

    OdpowiedzUsuń