czwartek, 20 marca 2014

Epizod 114.

Zakopane.
O mały włos padłbym trupem na zawał serca, kiedy w progu pensjonatu zobaczyłem Wiktora. Zaniemówiłem z wrażenia. Wytrzeszczyłem oczy, żeby się upewnić. Ale tak, to był on.
- Czego chcesz? - zapytałem opryskliwie.
Spojrzał na mnie z politowaniem. Jego oczy przeszyły mnie na wskroś.
- Od ciebie? - W głosie wyczułem kpinę. - A co ty myślisz, że jesteś pępkiem świata? Przyszedłem do Anieli, nie do ciebie.
- Do Anieli? - nie wierzyłem jego słowom.
- No tak - zadrwił - ty zawsze wszystko wiesz najlepiej. Podejrzenia niepoparte dowodami, to twoja specjalność.
- Obrażasz mnie. - Czułem się potwornie głupio, słysząc jego odpowiedź. - To nie jest miłe.
- Trudno - wzruszył ramionami. - Wiedz, że zanim ty pojawiłeś się na zakopiańskiej ziemi, my z Anielą już się znaliśmy. Więc może - wciągnął głośno powietrze - zejdź mi z drogi...
Usta Wiktora wypluwały te słowa, a ja stałem niczym słup soli. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Stanowcze zdania, sugerujące bym usunął się z przejścia, padły od Wiktora. Nigdy wcześniej się tak do mnie nie zwracał. Tak chamsko. Nie wiedziałem, jak zareagować. Przez sekundę, może dwie, mierzyliśmy się spojrzeniami. Myślałem, że prosi, ale dostrzegałem tylko wściekłość. Zrobił krok w tył i wpuściłem go do środka.
- Jest w kuchni - rzekłem nieśmiało.
Wiktor przeszedł przez przedpokój, ściął jadalnię i zniknął na zapleczu pensjonatu.
Zamknąłem drzwi i wróciłem za kontuar. Choć słowa Wiktora wciąż echem tłukły mi się po głowie, to jednak ciekawość była zdecydowanie silniejsza i to ona w końcu wzięła górę. Stwierdziłem, że co się będę nad sobą użalać. Każdy ma prawo wypowiadać swoje zdanie, to co myśli, to co mu siedzi na wątrobie. Sam osobiście dałem popalić Wiktorowi, sygnalizując mu wyraźnie, żeby sobie darował i przestał o mnie zabiegać. Cóż, nie spodziewałem się tylko, że uderzy we mnie tą samą bronią. Ale mniejsza o to. Najważniejsze to teraz dowiedzieć się, po co przyszedł do Anieli. Śmierdziało mi tu jakimś podstępem, ale w tej zaostrzonej sytuacji, w trwającym między mną a Wiktorem konflikcie, nie pozostało nic innego, jak podstępem dotrzeć do celu wizyty Wiktora. No cholernie zżerała mnie ciekawość. Musiałem ją zaspokoić. W tym celu tułałem się parę razy od drzwi do kuchni, przez jadalnię, aż do salonu. Bezskutecznie. Nie docierały żadne słowa, więc albo toczyli rozmowę szeptem, albo omawiali interesy w jakimś innym pomieszczeniu. Po co przyszedł? Odkąd tu mieszkam, widzę go pierwszy raz i pędzi, wprost na złamanie karku, byleby tylko zamienić parę słów z Anielą.
Wreszcie wyszedł. Przemaszerował przez jadalnię z dumnie uniesioną głową. Spodziewałem się, że Aniela będzie za nim dreptać, ale nikt nie wyjrzał z kuchni. Nie powiedział nawet "do widzenia". Nie spojrzał nawet w moją stronę. A to ciul, przeleciało mi przez głowę. Drzwi wejściowe zamknęły się za Wiktorem. O nie! Tak tego nie zostawię.
Wyprułem za Wiktorem. Zatrzymałem się przy schodach, kiedy ten przemierzał podjazd.
- Wiktor! - zawołałem.
Zatrzymał się. Po chwili odwrócił się w moją stronę. Brązowe oczy znów napotkały mój wzrok. Serce zadrżało ze wzruszenia. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Ale, ale! Spokój. Wiktor to przeszłość. Przyjemna, miła, wywołująca dreszcze i rozkosz, ale w końcu przeszłość.
- Mogę znać cel twojej wizyty? - Starałem się, by mój głos brzmiał łagodnie. Musiałem się dowiedzieć.
- A będziesz ze mną? - odparł pytaniem.
Nadal nie zrezygnował. Ale w takim razie coś tu nie grało. Przecież Konrad do niego wrócił. Widziałem, jak się do niego wprowadza. Co to za zagrywki? Przechyliłem głowę z niedowierzaniem. Co on kombinuje? Chyba nie myśli o trójkącie.
- Wiktor, w co ty grasz?
- Ja? - wskazał palcem na siebie. - W co ja gram?
- No przecież nie ja - odparłem zrezygnowany. - Wróciłeś do Konrada, a teraz mi proponujesz, żebym był z tobą? O co ci chodzi? Potrzebujecie kogoś do trójkąta?
Po mojej twarzy przemknął niekontrolowany uśmiech. No nie mogłem się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie i nie mogłem nad sobą zapanować.
- Filip - westchnął głośno - ręce mi opadają. Ty mnie w ogóle nie słuchasz. W ogóle nie wiesz, co jeszcze dziesięć minut temu do ciebie mówiłem. Jesteś ciężkim przypadkiem.
Odwrócił się na pięcie i podążył w kierunku miasta.
Przez kilka sekund wpatrywałem się w jego plecy. Nie odwrócił się. Myślałem, że chociaż zerknie przez ramię, że jeśli chociaż trochę mu na mnie zależy, to spojrzy za siebie. Ale on zmierzał przed siebie, aż zniknął za zakrętem. Nowy rok nie zaczął się dobrze. Już od początku pojawiły się problemy z Wiktorem. W wigilię zeszłego roku zerwał dla mnie z Konradem. Dwa tygodnie później po bezowocnych staraniach się o "moją rękę", wrócił z podkulonym ogonem do Konrada, a w kolejnych dniach próbuje jednocześnie zdobyć mnie. Jaki jest tego cel? Tylko trójkąt.
A może by tak spróbować... Ciekawe jak to jest.
Nie, nie. Wystarczy tej wybujałej fantazji.
Chłodniejszy wiatr przywołał mnie do porządku. Wróciłem do pensjonatu. Nie czekając, aż Aniela sama zacznie gadać o wizycie Wiktora, postanowiłem przejść do frontowego ataku. Nie zdradziła wiele. Praktycznie nic ciekawego nie powiedziała. Z jej opowieści wywnioskowałem, że Wiktor rzeczywiście przyszedł do Anieli w interesach. Dowiedziałem się, czego nie wiedziałem, bo nie raczył mi wcześniej tego zdradzić, Wiktor jest pracownikiem Tatrzańskiego Parku Narodowego. Czasami zdarza mu się oprowadzać wycieczki lub prowadzić specjalne warsztaty edukacyjne, nie tylko dla dzieciaków i młodzieży, ale również dla dorosłych. W związku z tym przyszedł zgłosić gotowość do urządzenia prelekcji w siedzibie władz parku dla gości pensjonatu Anieli.
Jak dla mnie brzmiało trochę niedorzecznie i zbyt naciągane to było, ale Aniela opowiadała o tym z takim przejęciem i zaangażowaniem, że ewentualnie i ta kwestia odwiedzin Wiktora wchodziła w grę. Nie ukrywam, że spodziewałem się od Wiktora jakiegoś esemesa wyjaśniającego, ale nic nie otrzymałem. Żadna wiadomość nie dotarła.
Jak się zerwałem z łóżka, kiedy wieczorem zadzwoniła komórka. Prawie zderzyłem się z krzesłem, pędząc do biurka pod oknem, w nadziei, że dzwoni Wiktor. Niestety to nie był Wiktor, tylko Michał. Emocje opadły i zaakceptowałem połączenie z nieukrywanym niezadowoleniem.
- Słucham! - rzuciłem bojowo do telefonu.
- Cześć Filip - usłyszałem po drugiej stronie. - Co tam słychać u ciebie?
- Po chuja cię to interesuje! - Chciałem jak najszybciej zakończyć rozmowę. Domyślałem się, że skoro dzwoni to chce się czymś pochwalić. Nie wiem, może Bartek wręczył mu obrączkę? Dzisiaj jednak nie na rękę było mi wysłuchiwanie pierdół Michała, więc dodałem szybko: - Chcesz czegoś?
- A co ty taki wściekły? - usłyszałem kolejne pytanie. - Czyżby twoja zakopiańska dupa wymknęła ci się przez palce i puściła się z jakimś juhasem z hali?
- Dobra, przestań interesować się moim życiem, bo wiem, że i tak cię nie interesuje, więc lepiej powiedz czego chcesz?
- Okej - przytaknął po chwili milczenia. - Chodzi o Bartka.
- Co tym razem się stało? - westchnąłem głośno i usiadłem na krawędzi łóżka.
- Zerwał ze mną.
W pierwszym momencie zaniemówiłem, ale już sekundę później zanosiłem się głośnym śmiechem. Złość na Michała szybko minęła. Taka radosna nowina stała się miłą niespodzianką na koniec dnia. Bartek rzucił Michała. No to tylko się cieszyć. Wreszcie ktoś utarł nosa cwaniaczkowi.
- Bawi cię to? - Michał miał poważny głos.
Mnie to jednak nie przeszkadzało, by nadal śmiać się do rozpuku. I choć próbowałem opanować napady śmiechu poprzez tłumienie go w poduszce, to już po paru sekundach ponownie tarzałem się na łóżku. Wreszcie się uspokoiłem na tyle, by do świadomości mogły dotrzeć kolejne słowa Michała.
- Widzę, że cię ta sytuacja strasznie bawi - zauważył mój rozmówca. - Ja na twoim miejscu bym się tak nie cieszył, bo efekt może okazać się zgubny.
Oddech wracał do normy, śmiech ustał, choć kąciki ust wciąż drgały. Jednak w mojej świadomości już rozgościł się strach, wywołany słowami Michała. Nie dzwoni po to, by żalić się po odejściu Bartka. O nie, to nie byłby Michał. On dzwoni, bo ma dla mnie zadanie.
- Ale ja z tym nie mam nic wspólnego - rzekłem ostrożnie. - To przecież wasza sprawa. Twoja i Bartka. Ja się w wasz związek nie mieszam.
- Filip, myślę, że mnie zrozumiesz - zawiesił głos.
Usiadłem na łóżku. Wyostrzyłem zmysły, by zrozumieć sens wypowiedzi. Nie wróżyło to niczego dobrego.
- Czemu mnie mieszasz do swoich rozgrywek?
- Ponieważ Bartek to też twój znajomy i powinno zależeć ci na przyjaźni. A obawiam się, że właśnie wasza przyjaźń stanęła pod dużym znakiem zapytania.
- Nie rozumiem za bardzo - zmrużyłem oczy, próbując rozwikłać sens wypowiedzi.
- Kiedy Bartek stwierdził, że między nami koniec, kiedy wyrzucił mnie spod mieszkania, kiedy wystawił moje walizki na klatkę schodową, powiedział coś znaczącego. Coś, co tyczy się również ciebie.
- Co takiego? Przecież on nie wie... - mój głos zadrżał.
On nie może wiedzieć. No bo niby skąd? Ja nic mu nie mówiłem. Michał? Raczej też nie i raczej zależało mu na nie roztrąbieniu tej informacji, że ja i Michał się znamy już od dłuższego czasu.
- No właśnie... Filip, obawiam się, że Bartek wie. Wie, że się znamy.
Głos Michała znów był taki pewny siebie, taki bez emocji, tak obojętny. A jednak dało się wyczuć w nim złośliwość i wyższość. Znów wygrywał. Nasza niema rywalizacja zaczynała być dla mnie ciężarem. Już dość miałem tego psychicznego znęcania się nade mną. Nie, nie daję już rady. Muszę coś z tym zrobić. Koniecznie! Natychmiast!
- Niby skąd? - zapytałem cicho. - Nic mu nie mówiłem.
- Gdy mi zamykał drzwi przed nosem, zacytował moje słowa, które do ciebie mówiłem, podczas naszej ostatniej rozmowy. Tak, też byłem zdziwiony i zaskoczony, bo przyszpilił mnie nimi. Musiał podsłuchać. Obawiam się, że ciebie też skreślił. Nie dzwonił?
- Nie - odparłem.
- Pewnie zadzwoni. Na pewno zadzwoni - poprawił się szybko. - Przecież musi to zrobić, żeby ci nawtykać. Ha, cały Bartek. Ale pamiętaj, że kiedy zadzwoni...
Dokładnie w tym momencie wstąpiła we mnie siła, by sprzeciwić się Michałowi. Wiedziałem, co chce powiedzieć. Chciał, żebym przegadał Bartkowi, by z powrotem przekonał się do Michała. Ale jak miałem to zrobić, skoro stracił nawet do mnie zaufanie? I to drugi raz. Tym razem, jeśli dojdzie do rozmowy, będzie krótka piłka. Wątpię, czy nawet mnie uda się z nim dojść do porozumienia. Więc w ogóle nie ma tu mowy o próbie poprawy stosunków między Bartkiem a Michałem. Dlatego przerwałem jego wypowiedź:
- Nie!
- Co nie? - zapytał wybity z tropu.
- Nie mam zamiaru was swatać - odparłem.
- Filip, ale tu chodzi o twoje życie. O twoje słodkie tajemnice. Twoje i twoich znajomych. Pomyśl, mój drogi, chyba nie chcesz zniszczyć nikomu życia, prawda?
- Nie, nie chcę - zacisnąłem pięści - ale nie będę ryzykował mojej przyjaźni z Bartkiem.
- Zrozum, że tej przyjaźni już nie ma. Nie wyglądał na zadowolonego, że go wychujałeś i zataiłeś sekret o naszej znajomości.
- Nie zrobię tego - powiedziałem stanowczo. - Jeśli uda mi się z nim porozmawiać, wszystko mu wyjaśnię.
- Jasne - głos Michała zakpił w telefonie - zdradzisz mu swoją tajemnicę. Już to widzę.
- Jakoś mu to wyjaśnię, ale nie mam zamiaru poprawiać twojego wizerunku. Jesteś chujem i o tym dobrze wiesz! Wykorzystujesz uczucia niewinnych chłopaków, po to tylko, by zaspokoić swoją męskość. Jest ci dobrze, gdy ktoś jest obok, ktoś się zajmuję tobą i twoimi rzeczami. Sprząta, pierze, prasuje, podczas gdy ty na boku bzykasz inne dupy.
- Chyba dawno ty nie byłeś dymany - wtrącił złośliwie.
- Nie, Michał! - Nie zwróciłem uwagi na jego docinki. - Nie tym razem. Ja nie będę po raz kolejny ratował ci dupy, żebyś ty miał zaspokojone podstawowe potrzeby.
- Będziesz tego żałował - przestrzegał.
Wziąłem głęboki wdech. Już dawno powinienem wziąć odpowiedzialność za swoje postępowanie. Zamiast tego uciekłem się do najprostszego rozwiązania, jakim jest oszustwo. Lecz skoro błędy przeszłości nie pozwalały wciąż o sobie zapomnieć, już najwyższa pora stanąć z nimi twarzą w twarz. Będzie bolało, ale trudno. Chociaż gdzieś podświadomie pragnąłem jeszcze odwlec w czasie wyjawienie sekretu sprzed lat albo by stał się jakiś cud, który znowu zagrzebie tę sprawę.
- Zawsze tak mówisz - odparłem. - Zresztą mam na głowie inne problemy, którymi muszę się zająć. Straciłeś Bartka? Mówi się albo trudno, albo robi się wszystko, by ponownie odzyskać jego zaufanie. Nikt tego za ciebie nie zrobi. Jeśli tylko ci na nim zależy.
- Na Bartku? Chyba ocipiałeś?
- Więc zostaw go w spokoju! - krzyknąłem do telefonu. - I mnie też!
Po tych słowach rozłączyłem się i rzuciłem telefon na łóżko. Serce waliło mi w piersi. Czułem każde uderzenie, wręcz dudnienie, które echem roznosiło się po moim ciele. Nawet przez chwilę miałem wrażenie, że słychać je w pokoju.
Rozmowa z Michałem pozbawiła mnie mnóstwa energii. Musiałem odetchnąć. Położyłem się na łóżku i utkwiłem wzrok w suficie. Jak długo leżałem? Nie wiem, nie pamiętam. Nie liczyłem czasu, ale kiedy wreszcie się poruszyłem wiedziałem, że muszę coś zrobić ze swoim życiem. Tak dłużej być nie może, że Michał wciąż i wciąż, i za każdym razem straszy mnie wyjawieniem mojej tajemnicy. Wiem, mogę żałować, kiedy ujrzy ona światło dzienne. Wiele osób może ucierpieć, ale z tej patowej sytuacji, która zaistniała musi być jakieś sensowne wyjście. Musi być jakieś rozwiązanie, które i dla mnie, i dla pozostałych będzie choć w części przystępne do akceptacji.
Podszedłem do okna i delikatnie uchyliłem firankę. Spojrzałem przed siebie. Tam, gdzieś w oddali majaczył Giewont, góra stróż, rycerz Zakopanego. Trwał niewzruszenie, dumnie prężąc się nad miastem. Miał w sobie taki spokój, ciszę, łagodność, harmonię. Całkowita odwrotność tego, co właśnie rozgrywało się w mojej głowie. Tam toczyła się walka. Walka z przeszłością. Niespodziewanie wargi zadrżały bezgłośnie. Po chwili sytuacja się powtórzyła.
- Szymon...
Moje usta po raz pierwszy od wielu lat wypowiedziały imię osoby, której poprzysięgałem dotrzymanie tajemnicy. W tamtej chwili wiedziałem, że muszę złamać przysięgę. Nadszedł czas, by zmierzyć się z przeszłością.

B l o g i   g e j ó w

sobota, 8 marca 2014

Epizod 113. Rozterki Bartka /19/.

Pińczów.
Znalezienie rodzinnego domu, w którym mieszkał Andrzej zajęło mi trochę czasu. Jak na tak małe miasteczko, trafienie na odpowiedni adres było nie lada wyczynem. Parę razy zabłądziłem, klucząc pustymi uliczkami. W końcu trafiłem do niskiego parterowego domu, znajdującego się przy końcu ulicy, która niespodziewanie kończyła się w szczerym polu. Otoczony wysoką siatką z przerdzewiałą bramą wjazdową i na wpół otwartą furtką, sprawiał wrażenie odizolowanego od miasta, zaniedbanego, aspołecznego. Po dokładnym przyjrzeniu się niewielkiemu gospodarstwu można było dostrzec ślady życia. Całe szczęście moja podróż nie okazała się marnotrawieniem czasu. Oby tylko jeszcze ktoś był w środku i chciał ze mną porozmawiać i przybliżyć przeszłość Andrzeja. A raczej Joasi.
Moje rozmyślania przerwał telefon. Pewnie znowu Michał, pomyślałem z głośnym westchnieniem. Spojrzałem na smartfona. On, bo któż by inny. Już kolejny raz dzisiaj dzwoni. Szósty, jeśli dobrze liczę. Rozłączyłem się i przeniosłem wzrok na posesję Skoczylasów.
Przez dłuższą chwilę stałem i wpatrywałem się w dom, w którym Andrzej spędził dzieciństwo, jako Joasia. Próbowałem wyobrazić sobie małą dziewczynkę, biegającą po podwórku w sukience, śmiejącą się beztrosko. Ale za każdym razem, kiedy przed oczami formował się jakiś obraz dziecka i w uszach słyszałem dziewczęcy śmiech, czar niespodziewanie pryskał, a w jej miejsce pojawiała się twarz Andrzeja z tym trzydniowym zarostem. Niestety, nie widziałem w nim dziewczyny. Dla mnie był po prostu Andrzejem, kolegą z pracy, siedzącym ze mną w jednym pomieszczeniu, tyle że naprzeciwko - za biurkiem.
Po co przyjechałem, aż tutaj? Do Pińczowa?
Wydaje mi się, że z czystej ciekawości. Tak bardzo chciałem poznać szczegóły przeszłości z życia dawnej Joasi, że dzisiaj rano zamiast jechać do biura, kupiłem bilet do Pińczowa. Zapytanie wprost Andrzeja nie wchodziło w grę. Na pewno nie zdradziłby mi szczegółów. Podczas podróży, kiedy autobus mijał kolejne miejscowości, naszła mnie niepewność. Czy ja dobrze robię, że szperam w życiu prywatnym Andrzeja? Przecież to jego prywatna sprawa kim jest, kim był przedtem. Mnie nic do tego. Nie powinienem się wtrącać. A jak ja bym się poczuł, gdyby ktoś nagle grzebał w moim życiu i dowiedział się, że jestem gejem? Jak ja bym się z tym czuł?
Na nic jednak zdały się te argumenty. Tajemnicza przeszłość Andrzeja tak opanowała moje myśli, tak nie dawała spokoju, podsuwając przeróżne wizje z jego dzieciństwa, że w pewnym momencie myślałem, iż jestem na granicy szaleństwa. Musiałem coś z tym zrobić. Stąd podjąłem szybką decyzję o podróży do Pińczowa, do korzeni Andrzeja.
Stojąc przed jego rodzinnym domem, czułem się jak intruz, który włamuje się na prywatny teren. Ale ogarnęła mnie również ekscytacja. Wreszcie poznam prawdę. Od samych rodziców Andrzeja.
Wziąłem głęboki wdech i przeciąłem posiadłość Skoczylasów. Nacisnąłem dzwonek i czekałem. Liczyłem upływające sekundy. Wreszcie drzwi się otworzyły i w progu stanęła kobieta, która na oko mogła mieć niewiele przed pięćdziesiątką. Przyjrzała mi się nieufnie, mrużąc oczy.
- Słucham pana - odezwała się po chwili.
- Dzień dobry. Mam na imię Bartek.
- O co chodzi? - zapytała ze zmarszczonym czołem.
- Jestem przełożonym pani syna i przyjechałem, żeby zamienić z panią parę słów o nim.
- Jakiego syna? - warknęła kobieta. - Nie mam syna!
Nie zraziłem się tonem jej głosu. Być może zrobiła to odruchowo, a już na pewno nie specjalnie. Dlatego musiałem się wytłumaczyć. W końcu chodzi o wstydliwą przeszłość jednego z członków rodziny.
- Chodzi o Andrzeja Skoczylasa. - Nie dawałem za wygraną. - W jego aktach widnieje ten adres zameldowania.
- Andrzeja? - zawahała się. Na twarzy pojawiła się niepewność. - Jakiego Andrzeja?
- Albo Joannę. Zależy jak pani woli.
W oczach kobiety dojrzałem przerażenie. Spoglądała na mnie ze strachem. Zacisnęła mocno pięści, aż kostki zbielały. Wzięła głęboki wdech i powiedziała:
- To jakieś nieporozumienie. Nie wiem o czym pan mówi...
- Wiem, że to brzmi dziwnie - przerwałem podnosząc ciut głos - że to krępujące dla pani, ale znam prawdę. Dowiedziałem się przypadkiem. Proszę mi powiedzieć, czy Joasia zmieniła płeć?
Kobieta spoglądała na mnie wciąż nieufnie. W jej oczach dostrzegłem żal. Pewnie nie spodziewała się, że ktoś z zewnątrz pozna nieprzyjemny sekret rodziny Skoczylasów z Pińczowa.
- Skoro pan wie, to dlaczego pan pyta? - zapytała drżącym głosem.
- Andrzej nie wie o tym, że znam jego tajemnicę. W pracy jest Andrzejem, nie Joasią. Nigdy bym się nie domyślił, gdyby nie przypadek na posterunku policji.
- Ma problemy z policją? - zapytała z troską w głosie.
- Miał nieprzyjemną sytuację. Obawiam się, że kiedy go spisywali musiał legitymować się dowodem tożsamości wystawionym na Joannę Skoczylas. Proszę pani - złożyłem dłonie w piramidkę - Andrzej jest moim pracownikiem. Szanuję go, lubię, ale kiedy dowiedziałem się prawdy, próbuję zrozumieć jego postępowanie. Dlaczego zmienił płeć? Dlaczego dzisiaj jest tym, kim jest? Czym się kierował?
- Wie pan, że to nie pana sprawa?
Chociaż pytanie było próbą ochrony prywatności, to jednak zabrzmiało nadzwyczaj łagodnie. Chyba zaczęliśmy kruszyć lody i nawiązywać kontakt.
- Wiem. Ale nie w moim interesie jest robienie komukolwiek krzywdy i szkodzenie innym. Chcę po prostu zrozumieć Andrzeja.
Kobieta przyglądała mi się jeszcze przez chwilę, jakby nie była do końca przekonana, czy może mi zaufać. Wreszcie zrobiła miejsce w przejściu i szerzej uchyliła drzwi. A więc zapraszała do środka. Zaprowadziła mnie do salonu, gdzie na półkach rozstawione były ramki ze zdjęciami. Co rzuciło mi się w oczy? Na wszystkich była Joasia. Tu Joasia z koleżankami z przedszkola, w pasiastej sukience, nieśmiało spoglądająca w obiektyw aparatu. Na następnym w białej sukni, przystępująca do komunii. Na kolejnym już bardziej dorosła, kobieca, z koleżankami.
- Tak, to Joasia. - Jakby na potwierdzenie odezwała się właścicielka domu. - Moja córka.
Usiadłem naprzeciwko niej. Zatrzymała wzrok gdzieś w przestrzeni. W pamięci przywoływała odległe wspomnienia.
- Co ją skłoniło do podjęcia takiej decyzji? - zapytałem po chwili.
- Już w dzieciństwie wykazywała dość dziwne zachowanie. Takie inne. Nie przystające dziewczynkom w jej wieku. Bardzo ciągnęło ją w stronę chłopców. I to z nimi lubiła przebywać. Gdyby pan widział, jak się poruszała. Jak chłopak. Nawet głos zmieniała, by mieć bardziej męski. Kiedy zwracałam jej uwagę, mówiła że w roli chłopaka czuje się o wiele lepiej. Ciągle powtarzała, że chłopaki mają lepiej i łatwiej, nie muszą się przejmować głupotami. Im więcej wolno. Że ona chce być chłopakiem. Nie sądziłam, że dożyję chwili, kiedy wywinie mi taki numer. Przyszła pewnego dnia i powiedziała, że zdecydowała się zmienić płeć. Znalazła w Krakowie lekarza, który przy użyciu hormonów i innych środków farmakologicznych, dokonuje rewolucyjnych zmian w wyglądzie. Podobno wszystko się zmienia. Twarz, ciało, głos, pojawia się zarost.
- To prawda - wtrąciłem.
Mama dawnej Joasi spojrzała na mnie z wyrzutem. W napięciu wpatrywała się w moje oczy. Wytrzymałem ten wzrok.
- Na nic się zdały nasze żale, przekleństwa, prośby - mówiła dalej. - Podjęła decyzje o zmianie tożsamości. Zmianie płci. Mój świętej pamięci mąż powiedział wówczas, że jeśli to zrobi, nie chce jej znać, że ma się wyprowadzić z domu, bo nie będzie trzymał pod swoim dachem zboczeńca. Też się odwróciłam od naszej córki. Ale podjęła decyzję. Myślałam jeszcze, że się rozmyśli, ale nie. Spakowała się i wyjechała do Krakowa. Miała wówczas dziewiętnaście lat. Skończyła liceum, dostała się na studia.
- Czy pamięta pani jakąś sytuację, która skłoniłaby ją podjęcia właśnie takiej decyzji? Coś szczególnego, co mogło na nią wpłynąć? Na przykład jakieś wydarzenie?
- Nie, nie przypominam sobie - zaprzeczyła szybko ruchem głowy. - Była naprawdę normalna. Wiem, że czasami kobiety nabierają cech męskich, ale nie podejmują się od razu zmiany płci. A ona to zrobiła. Zniszczyła sobie życie, swoją przyszłość. Zamknęła powrót do rodziny.
Kobieta dalej snuła opowieść o Joasi. Wspominała chwile, kiedy dziewczynka robiła pierwsze kroki, kiedy osiągała sukcesy w szkole, zdobywała nagrody, osiągnięcia, pochwały. Uczyła się nadzwyczaj dobrze, była prymuską, wychwalaną i podawaną za wzór.
Pozwoliłem jej na wygadanie się. W międzyczasie znów poczułem wibracje telefonu w kieszeni. Od razu domyśliłem się, że to Michał. Skupiłem się na opowieści kobiety, chociaż niespecjalnie interesowało mnie aż tak dokładne życie Joasi. Mimo wszystko starałem się wyłapywać szczegóły, punkty zaczepienia, które mogłyby wskazywać na pojawiający się problem. Wreszcie nie wytrzymałem.
- W jakim wieku zaczęły się problemy? - wpadłem w zdanie.
- W okresie dojrzewania - odparła po chwili namysłu mama Andrzeja. - Wspominała, że nie czuje się dobrze z piersiami, że jej przeszkadzają. Już wtedy trzymała się z chłopakami. Samą siebie przeszła w liceum. Towarzystwo dziewczyn zostało odsunięte na bok. Koleżanki traktowały ją, jak dziwadło. Wiem to, bo sąsiadka mi opowiadała. Córka się jej zwierzyła. Włóczyła się z chłopakami, podpijała alkohol, paliła. Ale mimo tego dobrze się uczyła.
- Czyli w liceum musiało się coś wydarzyć - pomyślałem na głos.
Tyle sam wiedziałem, podsłuchując rozmowę Karoliny z Andrzejem. Potrzebowałem jednak znać jakieś szczegóły. Wydarzenie to musiało wpłynąć na decyzję o zmianie płci i... zrodzeniu się planu zemsty.
- Wie pan, plotki po mieście różne krążyły, ale nikt im nie dawał wiary. - Kobieta machnęła ręką. - To tylko plotki, więc gadanie było, ale szybko ucichło.
- Jakie plotki? - wyostrzyłem słuch.
Czyli jednak coś wiedziała, tylko nie sądziła, że to może mieć jakieś znaczenie.
- Podobno w szkole huczało, że zgwałcono jakąś dziewczynę. Asia wspominała o tym, ale mówiła, że chłopaki tylko się wygłupiają i mają ubaw z tego powodu. Sprawa ucichła, bo i kto głupotom będzie dawał wiarę, prawda?
Gwałt na uczennicy? To mógł być dobry powód do odegrania się na kolegach. W każdej plotce jest przecież jakaś część prawdy. Być może Asia coś widziała, była świadkiem gwałtu, ale że trzymała się z chłopakami nie mogła wówczas za bardzo się wychylać.
- Racja - przytaknąłem zamyślony. - A jak zareagowali nauczyciele?
- Tak jak każdy w mieście. Oczywiście musieli się tym zająć, ale kiedy okazało się, że to tylko puszczona bujda, sprawa się rozeszła. Zresztą - kobieta niespodziewanie wyprostowała się w fotelu - za dużo i tak powiedziałam. Powinien pan już iść.
- Ale... - próbowałem jeszcze zasięgnąć jakichkolwiek informacji.
- Proszę nie komplikować. Sama nie wiem, dlaczego zgodziłam się na tę rozmowę. Nie powinnam. Asia to już przeszłość. Nie mam córki. Nie mam w ogóle dziecka - rzekła z bólem.
- Ma pani dziecko - zaoponowałem.
- To coś - rzekła z grymasem na twarzy, patrząc przed siebie - to nie jest moje dziecko. Urodziłam córkę. A zmieniło się w... Nie! - zaprzeczyła ruchem głowy. - To wbrew woli Boga. Nie wolno tak ingerować w swój wygląd.
- Rozumiem panią. Domyślam się, jak może pani się czuć z tym wszystkim. - Podniosłem się z miejsca i skierowałem do wyjścia. - Dziękuję za poświęcony czas.
Opuściłem dom, zasuwając zamek od kurtki pod samą szyję. Wolnym krokiem skierowałem się w kierunku centrum miasta. Z którejkolwiek strony by na tę sytuację z Andrzejem i jego dość burzliwą przeszłością nie patrzeć, to właściwie dzisiaj, po wizycie w jego rodzinnym domu, niczego konkretnego się nie dowiedziałem. Zmarnowałem jedynie czas. Asia uwielbiała męskie towarzystwo i to z kolegami z klasy spędzała wolny czas. Lubiła się z nimi włóczyć, szlajać uliczkami, a może nawet ciupać w piłę na boisku. Do tego, jak przystało na osobę z zaburzeniami osobowości, nie czuła się dobrze w skórze kobiety. Pragnęła być mężczyzną. W wielu artykułach o tematyce LGBT poruszany jest temat transseksualności, więc nie byłem znowu taki ciemny. Wielokrotnie sięgałem po taką lekturę. Ja, jako gej, od czasu do czasu lubiłem sobie poczytać co nieco z literatury, która w pewien sposób dotyczyła również i mnie. I wiedziałem, że gdy dana osoba zmieni płeć, gdy pojawią się widoczne zmiany w wyglądzie fizycznym, odczuwa wreszcie ulgę, satysfakcję ze swojego nowego wyglądu. A przede wszystkim nareszcie jest wolna.
Na spokojnie starałem się przeanalizować sytuację Asi. Nie miała lekkiego życia. Wychowała się niewielkiej mieścinie, wśród ciekawskich i plotkujących ludzi. Gdyby wieść o transseksualistce rozniosła się między mieszkańcami, nie miałaby chwili spokoju. Zostałaby zlinczowana. A mimo to pragnęła przypodobać się kolegom i to z nimi najlepiej się czuła. Czyżby to właśnie oni ją skrzywdzili? Gwałt na niewinnej dziewczynie, nabierającej męskich cech. Wśród chłopaków mogła zostać potraktowana, jak dziwadło. To całkiem możliwe rozwiązanie i dobry powód, by po skutecznej zmianie płci, odegrać się na kolegach z klasy, przez których wycierpiała.
Przez chwilę rozważałem możliwość odwiedzenia liceum, do którego przed laty uczęszczała Joanna. Nauczycielom na pewno znany był ten epizod z gwałtem, nawet jeśli to tylko krążąca po mieście plotka. W końcu dotyczyło szkoły, więc musieli zareagować. Ale raczej niechętnie byliby skłonni do zwierzania się z wydarzeń sprzed lat. Pewnie i tak niczego bym się nie dowiedział, podobnie jak niewiele informacji uzyskałem od mamy Joasi, a obecnie już Andrzeja. Dlatego zrezygnowałem z tego pomysłu. Wsiadłem do autobusu, który jechał do Krakowa, by nie kusić losu.
A jeśli chodzi o Andrzeja... Hmm. Ja, jako gej, powinienem być bardziej tolerancyjny, a mimo to czułem się niezręcznie wobec świadomości, którą posiadałem o Andrzeju. My, homoseksualiści, w większości przypadku dyskryminowani jeszcze przez polskie społeczeństwo, powinniśmy trzymać się razem. Ale nie umiałem zachować się z należytą powagą. W dziwny sposób burzyło to mój światopogląd. Akceptowałem Andrzeja. W jakiś tam sposób go akceptowałem. Wiedziałem od paru dni, że ma bogatą przeszłość, ale za cholerę nie potrafiłem, no nie umiałem w pełni go zaakceptować. A mimo to ciekawość mną szarpała, by poznać szczegóły jego życia jeszcze zanim został Andrzejem.
Przez całą powrotną podróż myśli krążyły wokół mojego pracownika. Snułem przeróżne wyobrażenia z jego przeszłości. Próbowałem wyobrazić sobie sytuację, kiedy koledzy z klasy, którym tak bardzo ufała Joanna, i w których gronie czuła się znakomicie, wykorzystali jej niewinność, zaufanie i skrzywdzili dziewczynę. Ilu mogło być oprawców? Czterech? Pięciu? Może więcej? Jeśli oczywiście moje przypuszczenia były słuszne. Ale co innego mogło się wówczas wydarzyć? Co wpłynęło na rozpalenie żądzy zemsty? Tylko Andrzej o tym wiedział. No i jego koleżanka, Karolina.
W czasie tej podróży Michał nie odpuszczał. Natrętnie wydzwaniał, próbując nawiązać kontakt. A ja uparcie nie odbierałem połączeń, albo chamsko rozłączałem przychodzące rozmowy. Nie docierało, ale przynajmniej będzie wiedział, że ze mną tak łatwo nie będzie miał. Może i Karol był ciepłą kluchą, która leciała jak mucha na lep, ale ja jestem inny. Silniejszy. O wiele bardziej silniejszy. Ze mną nie przyjdzie mu tak łatwo. Dla mnie koniec oznacza definitywny koniec, a skoro moment zakończenia farsy, zwanej związkiem, nadarzył się nagle i niespodziewanie, aż grzechem byłoby z niego nie skorzystać. I dlatego nie czekając dłużej przystąpiłem do działania. Po powrocie z nieudanej kolacji w gruzińskiej restauracji, spakowałem bęcwała i wystawiłem walizkę na klatkę schodową. Nie zjawił się po nią, więc wniosłem ją z powrotem do środka. Dzisiaj pewnie dzwoni, by ugadać się, jak może odebrać swoje rzeczy albo próbuje się wytłumaczyć. A ja uparcie nie odbierałem. Niech sobie dzwoni. Kiedyś przestanie.
Pech jednak chciał, że po powrocie do Krakowa i przybyciu do mieszkania, siedział na schodach pod drzwiami i czekał. Na mój widok podniósł się gwałtownie, strzepnął kurz z pośladków i zaszedł mi drogę. Nie czułem strachu. Serce nie łomotało z przerażenia czy też z radości na jego widok. Omiotłem go obojętnym spojrzeniem, choć ten usilnie starał się nawiązać kontakt wzrokowy.
- Dobrze, że już jesteś - odezwał się po chwili. - Musimy porozmawiać.
Znowu spojrzałem na niego. Zmrużyłem oczy, chcąc zrozumieć to, co przed momentem wydobyło się z jego gardła. On chciał ze mną rozmawiać? Ciekawe o czym? Przecież po wczorajszym wydarzeniu nie mieliśmy ze sobą o czym rozmawiać.
Ominąłem go i podszedłem do drzwi. Podczas mocowania się z zamkiem, czułem jego miażdżące spojrzenie na sobie.
- Bartek, odezwij się do mnie! - Michał zdawał się być coraz bardziej poirytowany. - Nie możesz mnie tak traktować. Nie jestem powietrzem! Spójrz na mnie!
Drzwi ustąpiły. Na całe szczęście. Odetchnąłem z ulgą, ale nie dałem po sobie poznać.
- Bartek, do jasnej cholery! - wrzasnął ochrypłym głosem, który echem rozniósł się po pustej klatce schodowej. Sąsiedzi na pewno już to usłyszeli. Co ciekawscy pewnie już spozierają przez judasza.
Odwróciłem się, kiedy byłem już na mieszkaniu. Nasz wzrok skrzyżował się na dłużej. W oczach Michała płonęła wściekłość. Pioruny zdawały się trzaskać. Wytrzymałem jego spojrzenie. Choć na język cisnęły się słowa, uparcie milczałem.
- Tak sobie pogrywasz ze mną? - zapytał zaczepnie. Na ustach pojawił się kpiący uśmieszek. - Myślisz, że jak będziesz milczał, to się mnie pozbędziesz? Że sobie pójdę i dam ci satysfakcję, że wygrałeś? Tak chcesz to rozegrać? Że się niby mnie pozbędziesz, dziwko? - Zaakcentował ostatnie słowo. Mimo to nawet nie drgnąłem na obraźliwe słowo. - Nie wiesz z kim zadzierasz! To, że się puściłeś, jak pierwsza lepsza męska kurwa, do niczego cię jeszcze nie upoważnia. Nie ty będziesz decydował o tym, czy ze mną zerwać i w jaki sposób, rozumiesz?
Nie potwierdziłem ani nie zaprzeczyłem. Milczałem uparcie. Widziałem, jak w jego oczach rodzi się wściekłość. Nie potrafił zapanować nad złością. Czyżby nikt do tej pory mu się nie postawił? Jeśli tak, to wcale się nie dziwię, że ogarnęła go taka furia. Wreszcie trafił na kogoś, kto potrafił się przeciwstawić. Choćby nawet milczeniem.
- Nadal milczysz? - wypalił po chwili. - Myślisz, że to dobra metoda? Jeśli tak sądzisz, jesteś w błędzie. Nikt mnie nie będzie ignorował, rozumiesz? Nikt! Zwłaszcza ty. - Palec wskazujący został wycelowany prosto we mnie. - Nie myśl sobie, że tak łatwo się mnie pozbędziesz. Wrócisz z podkulonym ogonem, przepraszając i błagając o przebaczenie. Będziesz się płaszczył przede mną.
W tym momencie w kącie dostrzegłem upakowaną walizkę, należącą do Michała. Bez słowa postawiłem ją przed chłopakiem, który mi ubliżał. Już miałem zamykać drzwi, ale w moim umyśle pojawiła się pewna myśl. Może mógłbym się powstrzymać, ale skoro już wie o kochanku, skoro rozstaliśmy się - bo przecież zakończyłem nasz związek - to najwyższa pora dolać oliwy do ognia. Tak na samo zakończenie znajomości.
- Ktoś tu się stara o Bartusia - rzekłem spokojnie, a słowa płynęły z moich ust swobodnie. - A tak bardzo ktoś zarzekał się, że przecież nie będzie się starał o jakiegoś tam Bartusia.
Utkwiłem spojrzenie w oczach Michała. Przez moment zobaczyłem w nich ślad trwogi i przerażenia, jakby ktoś odkrył jego sekret, tak skrupulatnie ukrywany.
- To brzmi tak... ciotowsko - dodałem, marszcząc umyślnie czoło. - Brzmi znajomo, prawda?
Michał spoglądał na mnie z niedowierzaniem z na wpół otwartymi ustami. W jego głowie pewnie szalała burza niepewności. Cokolwiek teraz chciałby powiedzieć, może sprawić, że jedynie się pogrąży.
- Pozdrów Filipa - rzekłem z kamienną twarzą. - A teraz wypierdalaj z tego bloku. I nie chcę więcej widzieć twojej śmierdzącej dupy!
Drzwi trzasnęły. Przekręciłem zamek. Uśmiechnąłem się do siebie z mojego własnego zwycięstwa. I poczułem niesamowitą ulgę. Choć kiedyś zależało mi na Michale, to po ostatnich wydarzeniach, nabrałem do niego jedynie obrzydzenia i niechęci. Teraz delektowałem się błogim spokojem, ulgą i odniesionym zwycięstwem.

B l o g i   g e j ó w

wtorek, 4 marca 2014

Epizod 112. Rozterki Bartka /18/.

Kraków.
Z rozmyślania wyrwał mnie głos Michała, który wślizgnął się cicho do kuchni, niczym mysz. Prawie podskoczyłem na krześle.
- Co tak siedzisz i dukasz?
Przystanął na ułamek sekundy w progu, zlustrował mnie uważnie i usiadł obok przy stole.
Niedopita kawa stygła od paru minut, a nadgryziona kanapka przełożona cienkim plasterkiem szynki, spoglądała na mnie z talerzyka.
- Sam nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Mam wrażenie, że czeka mnie ciężki dzień w pracy.
- Wczoraj też miałeś ciężki dzień i byłeś małomówny. Próbowałem coś od ciebie wysępić, skąd ta cisza, ale nie uraczyłeś mnie informacjami. Dowiem się, co się dzieje?
Poranek na poważne rozmowy nie był idealnym momentem, a zwłaszcza jeśli dotyczył Andrzeja, mojego pracownika. Czy może raczej Joannę? Cholera wie, co kryło się pod tymi ciuchami. A może lepiej nie wiedzieć, co on, czy ona, tam ukrywa.
- Ta sprawa jest dość... - urwałem zdanie, szukając odpowiedniego słowa. Nie chciałem nikogo urażać ani obrażać, ale nie wiedziałem, jaki stosunek do transseksualistów i transwestytów ma Michał. Nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy. - No jest dość dziwna - rzekłem z ponurą miną. - Dotyczy jednego z pracowników i nie wiem, jak mam się dzisiaj zachować przy nim w pracy.
- Aha!
W głosie Michała dało się słyszeć wyraźną ulgę. Luknąłem na niego spod oka. Wyglądał normalnie, ale przez moment odniosłem wrażenie, że coś podejrzewa. Nie, nie mógł się domyśleć, że podsłuchałem jego rozmowę z Filipem. Swoją rolę grałem dobrze. Udawanie, że nic nie wiem szło mi wyśmienicie.
- Zachowuj się normalnie, jak do tej pory - dodał.
Czyli tak jak ty, wtrąciłem w myślach. Co za podły skurwiel! Kiedyś zaczniesz sypać i pogubisz się w tych kłamstwach, kłamstewkach i oszustwach. A póki co gramy dalej.
Wziąłem głębszy wdech i wszamałem całą kanapkę. W międzyczasie Michał przygotował sobie kawę, zjadł jogurt i podczas krótkiego pocałunku na odchodnym, kiedy opuszczaliśmy mieszkanie, wpadł na pomysł, żeby wyskoczyć wieczorem na kolację. Co za odmiana, pomyślałem, ale zgodziłem się.
W biurze zjawiłem się jako drugi. Karolina już okupowała ekspres z kawą, wyraźnie poirytowana. Coś zapowiada się długi i ciężki dzień z humorami. Jedno szybkie spojrzenie na biurko Andrzeja pozwoliło mi upewnić się, że wczorajszego wieczoru posprzątałem wszystko, nie zostawiłem bałaganu, co by nie domyślił się, że ktoś szperał w papierach podczas jego nieobecności.
- Andrzeja jeszcze nie ma?
Bardziej to było stwierdzenie, ale wyszło jak pytanie.
Karolina przerwała mocowanie się z rączką. Obrzuciła mnie wściekłym wzrokiem.
- A widzisz go? - huknęła niespodziewanie.
Postawiłem teczkę na biurku.
- Kochana, jak masz jakiś problem w domu, czy z chłopakiem, to zatrzymaj go w domu, a nie przynoś ze sobą do pracy. Wyobraź sobie, że nie wszyscy chcą słuchać twoich humorów. Masz zły dzień? W porządku. Po prostu wtedy się nie odzywaj, a jak się odzywasz, odzywaj się uprzejmie.
Ponura mina złagodniała. Bąknęła pod nosem jakieś przepraszam i szybko wróciła do użerania się z ekspresem.
Dziesięć minut później zjawił się Andrzej. Spojrzał na mnie wymownie, przywitał się i ostro wziął się do pracy. Dostrzegłem, że Karolina cały czas zerka znacząco na kolegę, lecz ten uparcie w ogóle na nią nie patrzy. Wyczułem między nimi narastające napięcie. Obserwując ich zauważyłem, że Karolina stara się nawiązać z nim kontakt. Andrzej udzielał krótkich odpowiedzi, w ogóle przy tym nie patrząc na Karolinę. Czyli między nimi był jakiś zakwas! Mogli się wczoraj o coś poprzytkać. Pewnie po pracy, choć Andrzej po wizycie na komendzie nie nadawał się do rozmów. Był totalnie zmęczony i wyczerpany. A jednak coś musiało się między nimi wydarzyć od wczorajszego wieczoru. Postanowiłem, że w dzisiejszym dniu poświęcę więcej uwagi tej parce.
Z upływem godzin moja czujność została nieco uśpiona. Przebudziłem się dopiero w chwili, kiedy Andrzej opuścił biuro, a Karolina zaczęła nerwowo stukać długopisem w blat biurka. W końcu zerwała się z fotela i ruszyła śladem kolegi. Ten fakt postawił mnie w stan gotowości. Odczekałem odpowiednio długi moment i również wyszedłem na korytarz. Rozejrzałem się, ale nie dostrzegłem szepczących pracowników. Gdzie mogli się udać? Może składzik? Taka mini palarnia. Energicznym krokiem ruszyłem w tamtą stronę. Tam ich nie zastałem, ale znalazłem ich w jadalni. Byli sami i szemrali coś między sobą, kiedy niespodziewanie wparowałem. Przerwali rozmowę, spłoszeni i przerażeni, jakbym zastał ich w jakiejś intymnej sytuacji. Patrzyli na mnie w oczekiwaniu na najgorsze. Musiałem coś prędko wymyślić.
- Andrzej, wychodzę na chwilę - rzekłem nabierając powietrza w płuca. - Zajmij się korespondencją, okej?
- Jasne! - odparł.
Wycofałem się szybko i oddaliłem się na kilka metrów. Zatrzymałem się jednak pod ścianą i wytężyłem słuch. Już po chwili zza niedomkniętych drzwi zaczęła dochodzić wymiana zdań. Przysunąłem się bliżej, by lepiej słyszeć.
- Ty jesteś nienormalny! - Karolina starała się zachować spokój. - Zadzwoniłeś po niego. Ryzykowałeś, że może się dowiedzieć.
- A miałem po ciebie zadzwonić? - wyskoczył Andrzej. - I co byś zrobiła? Co byś powiedziała Bartkowi? Że gdzie się wybierasz? Na policję po mnie?
- Coś bym wymyśliła - odparła. - A zresztą nie było go w biurze. Wyszedł wcześniej.
- Aha, jasne - zakpił Andrzej.
- Jesteś pewien, że nic nie wie? Niczego się nie domyśla?
Bez wątpienia mówili o mnie.
- Pytał, ale powiedziałem mu o nieskasowanym bilecie i całej akcji kanarów i policji. Myślę, że uśpiłem jego czujność i nie będzie więcej drążył tego tematu.
- Oby - rzekła Karolina. - Jak w ogóle się czujesz?
- A jak mam się czuć, co? Upokorzony, poniżony, znieważony. Nie wiem, mam dalej wyliczać? To było okropne, kiedy kazali mi się rozbierać, kiedy pokazywali mnie sobie palcami. Miałem dość tego przesłuchania. Patrzyli na mnie, jak na jakiś rzadki okaz zwierzęcia. Wytykali mnie palcami, śmiali się, kiedy stałem tam prawie nagi.
Głos Andrzeja załamał się na chwilę. Wydmuchał głośno nos, po czym mówił dalej, tym razem już pewniej.
- Nawet zaświadczenie od lekarza nie przyniosło skutku. Dzwoniłem wczoraj do niego, obiecał że zajmie się tą sprawą. Ale wiesz... Kiedy stałem tam, w tym obskurnym pomieszczeniu, prawie nagi i wyzuty z godności, przypomniała mi się sytuacja z liceum, przed wielką przemianą. Wciąż mam ją przed oczami, wciąż widzę tych kolesi, którzy znęcają się nade mną. Pamiętam każdy szczegół tamtego wydarzenia. Widzą każdą twarz, słyszę ich śmiech, wulgarne słowa. Stwierdziłem, że muszę to znieść. Jestem tak blisko odegrania się na nich, że nie mogę się teraz poddać.
- Wtedy byłeś kimś innym - wtrąciła Karolina.
- I pewnie skurwysyny o tym zapomniały. Czas im przypomnieć.
- Do tej pory nikogo nie odnalazłeś.
- Nawiązałem z jednym kontakt. Wiesz, że nawet mnie nie poznał? A od niego trafię do reszty.
- Jak mógł cię poznać? Jesteś teraz inną osobą. Nie jesteś już tamtą spokojną... Joanną. Teraz jesteś Andrzejem. Lub Jędrkiem, jak ja lubię cię nazywać.
Moje przeczucia się sprawdziły. Andrzej był kiedyś Joanną, ale wydarzenie z przeszłości doprowadziło do podjęcia decyzji o zmianie płci. Próbowałem wyobrazić go sobie, jako dziewczynę. Z obfitym biustem, krągłymi biodrami, w sukience, w szpilkach. Nie potrafiłem. Nie umiałem. Przed oczami wciąż miałem pociągłą męską twarz Andrzeja. Ciekawe, jak na jego zmianę zareagowali rodzice. Czy w ogóle wiedzą, że ich... Boże! Przecież mieli córkę, a teraz nagle jest syn. Nie, nie miałem żadnych uprzedzeń, ale w tym momencie starałem się postawić w roli jego rodziców. Musieli przeżyć szok.
Wróciłem do dusznego biura. Uchyliłem okno. Do środka wpadło świeże, styczniowe powietrze. Na twarzy poczułem przyjemne i chłodne łaskotanie wiatru. Świadomość, że znam tajemnicę Andrzeja, znam szczególny fragment jego przeszłości, zaczynał mi ciążyć. Domyślałem się, że przecież o to może chodzić, kiedy zacząłem szperać w jego życiorysie. Ale dopóki nie byłem tego pewien, wciąż myślałem i podświadomie wmawiałem sobie, że mam do czynienia z facetem. Prawdziwym facetem, z jajami, męskim zarostem, niskim głosem. Tymczasem dzisiaj poznałem prawdę. Podsłuchałem perfidnie prywatną rozmowę moich pracowników. Zachowałem się okropnie. Nie powinienem był tego robić. Ale jest już za późno. Stało się. Nic nie poradzę.
W głowie zrodziło się pytanie: jak teraz się zachowam w stosunku do Andrzeja? Zacznę go poniżać? Opieprzać z byle powodu? Ignorować? Traktować gorzej, bo jest transseksualistą? Jak postąpię z tą wiedzą, którą ukradkiem nabyłem? O Boże!, jęknąłem patrząc w dal. Muszę wyjść. Szybko. Inaczej oszaleję. Chwyciłem kurtkę, teczkę i wyszedłem z biura. Przez resztę dnia snułem się po mieście. Nie wróciłem do pracy. Nie powiadomiłem nikogo, że nie wrócę. Jakoś nie miałem ochoty, by z kimkolwiek zamieniać zdanie.
Wieczorem Michał zabrał mnie do gruzińskiej restauracji przy Siennej. Zaledwie zdążyliśmy się rozpłaszczyć i usiąść, kelnerka przyniosła nam menu. Chwilę później złożyliśmy zamówienie. Kiedy zostaliśmy sami, spojrzałem na mojego partnera. Uśmiech gościł mu na twarzy, w oczach odbijał się blask lamp. Patrzył na mnie z przejęciem.
- Co ci tak wesoło? - zapytałem spokojnie.
- Cieszę, że jesteś tutaj ze mną - padła odpowiedź.
Jasne, pomyślałem z ironią. Cieszy się, podczas gdy nie słyszę, to obrabia mi dupę za moimi plecami z Filipem. Ciekawe, jak długo będzie mógł ciągnąć tę farsę? Póki co, szło mi całkiem dobrze, ale po dzisiejszym dniu w pracy, nie miałem już ochoty na tego typu zabawy. Może najwyższa pora się przyznać, że o wszystkim wiem, wstać, wrócić na mieszkanie, spakować Michała i wystawić jego walizki przed blokiem? Miałbym z nim święty spokój. Ale gdy tylko o tym pomyślałem i prawie zdecydowałem się na ujawnienie mojej słodkiej tajemnicy, przy stoliku przystanął mężczyzna. W pierwszej chwili nie poznałem go, ale już w kolejnej sekundzie kurtyna krótkotrwałej sklerozy opadła.
- Własnym oczom nie wierzę. - Głos Karola drżał z przerażenia. Odniosłem wrażenie, że słyszę, jak ze strachu wali mu serce. - Wy razem? Przy jednym stoliku?
Jego oczy błądziły od Michała do mnie i z powrotem. Widziałem w nich szaleństwo pomieszane z żalem, strachem i bólem. Patrzyłem na niego. Cierpiał. Wiedziałem co czuje. Przede wszystkim rozczarowanie. Został oszukany, ale... No właśnie. To jedno "ale" było bardzo znaczące. Choć chciałem mu współczuć, choć wiedziałem przez co w tej chwili przechodzi, nie potrafiłem użalić się nad nim. Przed oczami stanął mi obraz, kiedy jakiś czas temu spotkałem go w restauracji. Potraktował mnie, jak obcą osobę. Prawie udał, że mnie nie zna, że mnie nie kojarzy. Gdyby wtedy mógł, zabrałby talerz z jedzeniem i przeniósł do innego stolika. Dlatego teraz nie umiałem zachować się inaczej.
- Karol... - zaczął spokojnie Michał.
- A nie widzisz? - wtrąciłem się w wypowiedź Michała. Mój głos brzmiał stanowczo. - Mamy siedzieć przy oddzielnych stolikach? Michał przy wejściu, a ja na drugim końcu sali? Tak to sobie wyobrażasz?
Spojrzał na mnie z bólem w oczach. Widziałem w nich nieme pytanie: dlaczego? Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego jestem z Michałem, skoro wiedziałem, co on do niego czuje? Przerzucił wzrok na Michała.
- Myślałem, że jednak coś do mnie czujesz - zwrócił się do niego z wyrzutem. - Przecież nawiązaliśmy kontakt. Sam nawet tego chciałeś.
O, proszę. Byłem świadkiem rozgrywającej się ciotodramy, w której moja skromna osoba również miała swój skromny udział. Ale nadarzała się wyśmienita okazja, by jeszcze bardziej zagmatwać sytuację. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Tego akurat nie wiedziałem - rzekłem hardo, piorunując wzrokiem Michała. - Czy jeszcze o czymś nie wiem? Chcesz mi coś powiedzieć? Chętnie posłucham.
Rozsiadłem się wygodnie w wiklinowym krześle i skrzyżowałem ręce na piersiach.
- Może dołączysz do nas? - wskazałem Karolowi wolne miejsce przy stoliku. - Ty się czegoś przy okazji dowiesz i ja się czegoś dowiem. Poznamy historię Michała.
Chłopak obrzucił mnie wyzywającym spojrzeniem. Wytrzymałem, wykrzywiając twarz w sztucznym uśmiechu. Wtedy dostrzegłem u niego zawahanie. Jakby tracił panowanie nad sytuacją. Drżała w posadach jego pewność siebie. Lada moment mogła pieprznąć ta farsa, którą budował bez fundamentów. Ach, będę się mógł upajać jego upadkiem.
- Bartek - rzekł łagodnie - porozmawiamy o tym, tylko nie teraz. Wszystko ci wyjaśnię, ale teraz wybacz... - Przeniósł wzrok na Karola. - Źle mnie zrozumiałeś. Nawiązaliśmy kontakt, ale to ty tego chciałeś, nie ja.
- Posłuchałem rady przyjaciela - rzekł na usprawiedliwienie swego czynu Karol.
- Miej pretensje do przyjaciela.
W kąciku ust Michała zatańczył kpiący uśmieszek. Wiedziałem, że znajdzie wytłumaczenie. Michał bez problemu się wybieli, a Karol pogrąży się w rozpaczy.
- Ale zareagowałeś tak...
- Zawsze tak reaguje na starych znajomych - wtrącił pośpiesznie.
- Czyli za moimi plecami spotykasz się ze swoimi byłymi kochankami - wskazałem ręką na Karola.
Jeszcze nie tak dawno sam postępowałem podobnie, zdradzając Michała ze Staszkiem. Było jednak już za późno na ugryzienie się w język. Słowa padły.
- Bartek, proszę cię, nie rób scen zazdrości teraz. - Michał spojrzał mi głęboko w oczy, dając tym samym do zrozumienia, że wie o moim kochanku. - Porozmawiamy o tym za chwilę.
- Wydaje mi się, że za chwilę to może być już za późno - westchnąłem, udając znudzenie tym całym spektaklem w Gruzińskim Chaczapuri.
Przytrzymał dłużej wzrok na mnie, po chwili spoglądał już na Karola.
- Między nami nic nie było. Nawet jeśli coś sobie ubzdurałeś, że możemy wrócić do siebie, to jest tylko i wyłącznie twój problem. Nie mój. Zerwałeś wtedy ze mną...
- Bo mnie zdradzałeś! - Karol prawie krzyknął na całą salę.
Panujący do tej pory wśród zebranych gwar, niespodziewanie ucichł. Oczy wszystkich spojrzały na nasz stolik. Teraz jesteśmy w centrum uwagi. Za chwilę zleci się obsługa i zacznie się kibicowanie, bo cioty kłócą się o chłopaka. Lepiej szybko się stąd ewakuować.
- To teraz ja kończę z tobą - syknął Michał. - I nie rób scen.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić! - odparował Karol.
- To wypierdalaj! - wycedził przez zęby Michał.
Karol zacisnął pięści, aż kostki zbielały, po czym szybkim krokiem podążył do wyjścia. Odprowadziłem go wzrokiem. To samo zrobili goście, a po chwili ich spojrzenia znów lustrowały nasz stolik.
- Przepraszam cię za niego.
- Daruj sobie - rzekłem oschle.
Michał wyprostował się energicznie, aż wiklinowe krzesło zaskrzypiało.
- Nie zdradziłem cię z nim - rzekł jakby chciał się usprawiedliwić.
- Ale go kokietowałeś. Zresztą - wstałem z miejsca i sięgnąłem po kurtkę - byłeś z Karolem, zdradziłeś go z jakimś gościem w Warszawie, potem ze mną. W sumie - wzruszyłem ramionami - czemu sytuacja ma się teraz nie powtórzyć? Tyle że w w drugą stronę. Możesz mieć kochanka, o którym nie wiem.
Specjalnie go prowokowałem, by zakończyć tę maskaradę.
- Dokąd idziesz? - zapytał zaskoczony.
- Wracam do domu. Spakuję cię i zostawię twoje rzeczy przed wejściem.
- Chyba sobie jaja robisz.
Nachyliłem się nad stolikiem.
- A wyglądam, żebym jaja sobie robił?
Mierzyliśmy się przez moment wzorkiem. Buzował z wściekłości, próbując powstrzymać się przed nagłym wybuchem. Być może chciał załagodzić sytuację. Jednak ja nie chciałem. Jak dla mnie było mi już wszystko obojętne. Nadarzała się okazja, to pora z niej skorzystać.
- Ty też masz kochanka - syknął oskarżycielskim tonem. - Myślisz, że nie wiem?
- Myślę, że masz już nieaktualne dane. Ale to twój problem. Żegnam.
Wymaszerowałem z lokalu prosto na ulicę Sienną. Nie zatrzymując się wciągnąłem w nozdrza lodowate powietrze. Ach, jaka ulgę poczułem, kiedy wyzbyłem się tego ciężaru. Mogłem w sumie dalej udawać, ale po co? I tak byłem dobry, że tyle dni wytrzymałem.

B l o g i   g e j ó w