środa, 29 stycznia 2014

Epizod 107.

Zakopane.
Ciche pukanie do drzwi oderwało moje myśli znad papierów rozrzuconych na stole. Goście?, pomyślałem zaskoczony. Niemożliwe, odpowiedziałem sobie natychmiast. Do niedzieli mamy wszystkie pokoje zajęte. Kogo licho niesie tuż po Nowym Roku? Chyba że to sąsiadka wpadła do Anieli na pogaduchy.
- Proszę! - zawołałem.
Drzwi skrzypnęły i do środka wszedł mężczyzna. Wytarł buty w przedpokoju i wkroczył do jadalni. Zatrzymał się parę kroków i lekko się skłonił. Zaniemówiłem, bo oto przede mną stał... Konrad, facet Wiktora. W sumie od wigilii można go nazywać już byłym facetem Wiktora. Nigdy z nim nie rozmawiałem, nigdy nie miałem okazji zamienić z nim ani jednego słowa ani tym bardziej bliżej poznać. To on wygrał batalię o Górala. Nie, po prostu oddałem go bez walki. Tak, jestem ciota, wiem o tym. Ale nieważne, mniejsza o przeszłość. Konrad właśnie stał kilka metrów ode mnie.
- Cześć - rzekł z uśmiechem. - Nie mieliśmy okazji poznać się wcześniej...
Zmarszczyłem czoło, nie bardzo wiedząc do czego zmierza jego niezapowiedziana wizyta. W tym momencie zaczęło mi coś świtać. Aniela wspominała o mężczyźnie, który przyszedł po świętach do pensjonatu i mnie szukał. Czyżby to był Konrad?
- Znamy się w sumie z widzenia... Nie wiem czy mnie pamiętasz...
- Kojarzę - przerwałem jego gmatwaninę niedokończonych zdań. - Konrad, jak mniemam, partner Wiktora.
Prawda, że ładnie go nazwałem? Byłem ciekaw jego reakcji.
- Właściwie to już były facet, ale... - postąpił kilka kroków w moją stronę z wyciągniętą ręką - miło mi cię poznać.
Właściwie mnie ciebie znowu tak miło nie jest poznać, przemknęło mi przez myśl, ale zachowałem je dla siebie. Po co ma się chłopak stresować?
- Filip - uścisnąłem jego rękę z wymuszonym uśmiechem. - Mam rozumieć, że ty mnie szukałeś po świętach? Aniela wspominała.
- Tak, to ja. Możemy porozmawiać?
- Nie widzę przeciwwskazań - wzruszyłem ramionami.
Choć właściwie zastanawiałem się o czym chce ze mną rozmawiać. Nie zna mnie, tym bardziej ja jego nie znam, a on nagle chce ze mną prowadzić dyskusję. O czym? Wskazałem miejsce na ławie na przeciwko siebie. Konrad usadowił się wygodnie.
- Nie wiem od czego zacząć...
- Chyba od tego co cię do mnie sprowadza.
- Właśnie! - potwierdził szybko. - Wiktor wspominał mi, że jesteś jego dobrym kolegą...
- Kolegą? - zapytałem zaskoczony.
Chyba zbyt emocjonalnie zareagowałem na to określenie, ale... do ciężkiego licha! Wiktor nazwał mnie kolegą? Jak on mógł? Czyli to, że się bzykaliśmy, to dla niego nic nie znaczyło? Czyżby było tylko zwykłym koleżeńskim dupczeniem? Wstydził się mnie. Innego wytłumaczenia nie było. Byłem kolegą... A ja naiwny myślałem, że więcej dla niego znaczyłem, że byłem kimś więcej niż tylko kolegą.
- A nie? Wiktor wspominał o tobie, jako koledze. - Konrad zmrużył oczy, przyglądając mi się uważnie.
Nie mogłem ukryć, że określenie "kolega" mnie nie zabolało. Myślałem... Myślałem... Właściwie co ja sobie myślałem? Że ja i Wiktor byliśmy parą? Tworzyliśmy związek partnerski? Nie! To był tylko epizod. Tylko i wyłącznie epizod. Łączył nas seks, zwyczajne bzykanko. Tylko w takim celu spotkałem się wówczas z Wiktorem; by się z nim przespać. Nic więcej. Owszem, w międzyczasie coś się podziało. Zaiskrzyło. Ale ja wyjechałem, a Wiktor został w Zakopanem. Nasz... Nie, nie nasz. Nasza znajomość, koleżeńska znajomość po prostu umarła śmiercią naturalną.
- Filip, czy ty czegoś mi nie mówisz? - Konrad miażdżył mnie spojrzeniem.
No to teraz wybrnij z tego, cwaniaczku, powiedziałem sobie w myślach.
- Ja... - Teraz zacznę się jąkać. Super! - Ja... Po prostu myślałem, że... Wiktor i ja... Że my byliśmy... - Znowu utknąłem. Do ust cisnęło się słowo "razem", ale przecież to byłoby śmieszne. I nagle mnie olśniło! - Że byliśmy przyjaciółmi! A on mnie nazwał kolegą?
Wypuściłem głośno powietrze. Konrad wciąż przyglądał mi się uważnie, ale czujność już go opuściła. Przyjął moje wytłumaczenie do wiadomości. Udało się. Jakoś wybrnąłem.
- To będziesz musiał z nim to wyjaśnić. Rozmawiasz z nim w ogóle? Macie kontakt?
- Sporadyczny.
Namiętne pocałunki na imprezie, na której Wiktor był z Konradem, a po świętach krótki esemes, że chce ze mną być i że tęskni. Czyli w sumie żaden kontakt.
- Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Do mnie? - zapytałem zaskoczony.
- Tak. Wiktor czasami o tobie mówił. Nie chcę cię zamęczać naszymi prywatnymi sprawami, ale Wiktor jest dla mnie wszystkim. Całym światem. Oszalałem na jego punkcie. Wiem, że go kocham i wiem, że z nim chcę być. Nie mam pojęcia co się podziało, ale tak nagle, w wigilię, podjął decyzję o rozstaniu. Nie chciał tłumaczyć dlaczego. Tylko, że ja... nie potrafię bez niego żyć. Cały czas o nim myślę i tęsknię za nim.
Zupełnie tak jak ja, pomyślałem.
- Drugi raz ze mną zerwał. Za pierwszym to był efekt wypalenia i licznych awantur. Obaj podjęliśmy decyzję, że każdy idzie w swoją stronę. Ale ja nie umiałem bez niego żyć. Cztery lata to kawał czasu. Tęsknię za nim. Śnię o nim każdej nocy.
- Rozumiem - rzekłem na pocieszenie.
- Filip, możesz z nim porozmawiać?
Zaskoczyła mnie wypowiedź Konrada. Jak to mam z nim porozmawiać? Że niby o czym ja mam z nim rozmawiać?
- Ja? Ale o czym?
- Proszę cię, pogadaj z nim. Niech jeszcze raz to przemyśli. Niech się zastanowi. Ja poczekam cierpliwie. - Chłopak spuścił wzrok. - Wiesz, że nie odpisuje na esemesy? Ani nie odbiera ode mnie telefonów? Powiedział, żebym do niego nie dzwonił, że tak będzie lepiej. Kiedy się wyprowadzałem, przyznał, że poznał kogoś. Wiesz, jak mnie to zabolało? - Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Wiem - odparłem mimochodem.
- Pomóż mi go odzyskać.
- Konrad, nie wiem czy powinienem się wtrącać...
- Tylko z nim pogadaj. Powiedz, że tęsknię za nim. Obiecaj, że postarasz się go przekonać, by do mnie wrócił. Proszę cię. Zależy mi na nim.
Przez następne kilka godzin siedziałem przy stole, obłożony papierami. Nie potrafiłem się już skupić na pracy. Wizyta Konrada wryła się w moją pamięć, a złożona obietnica ciążyła u mojej szyi. Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego zgodziłem się pomóc obcemu facetowi? Być może dlatego, że zrobiło mi się go żal. Darzył Wiktora wielkim uczuciem, to z łatwością można było dostrzec w jego oczach. I to mnie w sumie wzięło. A co ze mną? Właśnie ustąpiłem. Poddałem się w walce o Wiktora. Oddałem go dobrowolnie, choć był wolny i mogliśmy wreszcie być razem szczęśliwi. Nie mogłem jednak cieszyć się swoim szczęściem, widząc że Konrad cierpi. Tyle, że teraz ja będę cierpiał.
Ukryłem twarz w dłoniach, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Nie mogłem tutaj się poryczeć, gdzie w każdej chwili może ktoś wejść. Aniela bywa wścibska. Od progu domagałaby się wyjaśnień. Dlatego pozbierałem papiery i zamknąłem się w pokoju, skąd nie wychodziłem do końca dnia.
Dzień później spotkałem na zakupach Elizę. Akurat ja wchodziłem, a ona zmierzała do wyjścia. Dziwne, że z pustymi rękami. Przywitała się wylewnie ze mną, ściskając i cmokając w policzek. Nie spodziewałem się takiego powitania. Rozejrzała się po sklepie i nachyliła głowę.
- Słyszałam o wszystkim - rzekła półgłosem. - Tak się cieszę.
- Ale o czym słyszałaś? - zapytałem zaskoczony.
- Że Wiktor rozstał się z Konradem - ścisnęła mocno moje ramię. Poczułem jej długie paznokcie aż przez kurtkę. - Teraz nic już nie stanie wam na przeszkodzie, by być razem. Tak się cieszę - powtórzyła z uśmiechem.
- Za wcześnie na taką euforię. - Musiałem ją uświadomić, że sytuacja nieco się skomplikowała.
- A to niby dlaczego?
- Odwiedził mnie Konrad...
- Ożeż w mordę! - przerwała zaskoczona. - Czego on chciał? Przecież Wiktor wszystko mu wyjaśnił i na pewno do niego nie wróci.
- On go kocha.
- Wiktor Konrada? - zniżyła głos do szeptu. - Przecież Wiktor szaleje za tobą.
- Nie - rzekłem z naciskiem. - Konrad kocha Wiktora. - Mówiłem z zaciśniętymi zębami tak, by nikt z przechodzących przypadkiem nie dosłyszał naszej rozmowy. A wieści o gejach byłyby nie lada atrakcją na Podhalu. - Był u mnie i mi to powiedział. Zależy mu na nim i bardzo cierpi.
- Przejdzie mu - wtrąciła Eliza. - Zawsze przechodzi. Poboli chwilę, ale w końcu, z czasem to zrozumie. Znajdzie sobie kogoś innego na miejsce Wiktora.
- Czy ty nie rozumiesz, że on go kocha? - Nie mogłem pojąć, jak taka mądra dziewczyna, pokroju Elizy, nie potrafiła zrozumieć, że ktoś może kochać drugą osobę czystą i szczerą miłością. - Byli ze sobą cztery lata - dodałem akcentując ostatnie dwa słowa. - Cztery lata - pokazałem na palcach. - To nic dla ciebie nie znaczy? Nic a nic?
Eliza przekrzywiła głowę na prawą stronę i bacznie mi się przyjrzała. Przez dłuższą chwilę patrzyła w moje oczy, nie wypowiadając ani jednego słowa.
- O co chodzi? - zapytałem wreszcie.
- Co on ci nagadał?
- Nic - wzruszyłem ramionami. - Tylko tyle, że za nim tęskni. Widziałem w jego oczach, że boli go to rozstanie.
- Filip, masz wielkie serce, to widać. Jesteś czułym i wrażliwym facetem, ale, kurwa - zniżyła głos do szeptu - ty też masz prawo być szczęśliwy. Nie możesz być Prometeuszem. To nie ta bajka. Weź się w garść i zacznij zabiegać o Wiktora.
Trzasnęła mnie w ramię z otwartej dłoni.
- Jesteś facetem, do licha - zmarszczyła czoło. - Walcz o Wiktora.
- Nie - zaprzeczyłem stanowczo. - Podjąłem decyzję i... i pomogę Konradowi odzyskać Wiktora.
Eliza spojrzała na mnie z politowaniem.
- Pojebało cię.
- Cześć.
Z boku doleciał znajomy głos. Odwróciłem się gwałtownie. Po mojej lewej stronie stał Wiktor. Brązowe oczy śmiały się zza okularów, a ja poczułem, jak nogi zaczynają mi się uginać w kolanach. Choć tego nie chciałem, to jednak usta mimowolnie rozchyliły się w uśmiechu.
- Jesteś już. - Uścisnął moją dłoń, przytrzymując ją na dłużej. - Cieszę się, że cię wreszcie widzę. Dostałeś mojego esemesa?
- Tak, dostałem - spuściłem wzrok na ziemię. - Ale musimy porozmawiać.
- To ja może was zostawię samych.
Eliza dyskretnie wycofała się ze sklepu. Spojrzałem na niego tęsknię. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Dla mnie już nieosiągalny. Pewnie mnie znienawidzi po tym, co zaraz mu powiem, jaką podjąłem decyzję, ale to dla ich dobra, dla dobra Wiktora i jego chłopaka, Konrada. Westchnąłem głośno. Nie lubiłem takich sytuacji, kiedy musiałem zaczynać rozmowę na trudny dla mnie temat.
- Właściwie nie zajmę ci zbyt dużo czasu.
- Może wyskoczymy na kawę? Albo coś zjeść? - zaproponował.
- Wiktor - powstrzymałem go gestem dłoni - nie utrudniaj. Wiem, że chciałeś dobrze, że chciałeś ze mną być. Ja też, ale... Nie mogę niszczyć twojego związku. Już i tak go nadszarpnąłem, kiedy się - rozejrzałem się po sklepie, czy nikt nie przysłuchuje się naszej rozmowie. Na szczęście było wokół było czysto - całowaliśmy. - Dokończyłem cicho. - Nie powinienem był tego robić, zwłaszcza że jesteś z Konradem.
- Już nie jestem - zaprzeczył.
- Wróć do niego. Wiesz, że go krzywdzisz.
- Co ty wygadujesz? - rzekł zdziwiony. Nachylił się w moją stronę, patrząc w oczy. - Jeszcze parę tygodni temu mówiłeś coś innego, a teraz... Co to ma znaczyć, Filip?
- Tak będzie lepiej. Na pewno nie jest jeszcze za późno, więc pogadaj z Konradem i bądźcie razem. To tyle właściwie chciałem ci powiedzieć.
- Stop! - zawołał. - Mówisz o tym, ot tak, jak gdyby nigdy nic? To dla ciebie takie zrozumiałe? Znowu mnie olewasz? Dla ciebie zerwałem z Konradem, bo nie potrafię o tobie zapomnieć. Szaleję na twoim punkcie, a ty mi to mówisz w taki sposób? Boże, do jasnej cholery!
Uniósł ręce do góry, jakby chciał złapać powietrze i zacisnął dłonie w pięści. Jego bezsilność mnie przerażała, złość, która nagle pojawiła się na twarzy również, ale zaczęło być mi go żal, kiedy w oczach zaszkliły się łzy.
- Przepraszam, Wiktor.
- Przepraszam? - powtórzył przez zaciśnięte zęby. - Ty przepraszasz? Filip, w co ty ze mną grasz?
- Po prostu mam wrażenie, że tylko rozpieprzam związki. Nie będziesz ze mną szczęśliwy, więc lepiej będzie dla ciebie, jeśli będziesz się trzymał ode mnie z daleka. Bądź z Konradem.
- Co ty za głupoty opowiadasz? Skąd możesz wiedzieć, że nie będę szczęśliwy, jeśli nawet nie spróbowaliśmy bycia razem?
- Lepiej nie próbujmy, Wiktor.
Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Patrzył niemym wzrokiem na mnie, starając się zrozumieć moją decyzję, moje postępowanie. Pewnie nie potrafił. Sam czasami siebie nie rozumiałem. Ale chyba dobrze mu powiedziałem, prawda? Musiałem sam siebie do tego przekonać, a to nie było też takie łatwe. Moje dotychczasowe związki kończyły się fatalnie, więc dlaczego ten ma być inny? Nie chciałem go ranić. Już raz to zrobiłem.
- Przepraszam.
Odwróciłem się na pięcie i zniknąłem między regałami. Przez prawie dwadzieścia minut snułem się leniwie alejkami z produktami. Nie potrafiąc skupić się na liście zakupów, cały czas zapominałem co powinienem zabrać i wracałem do początku sklepu to po folię spożywczą, to po kawę. W mojej głowie widziałem twarz Wiktora. Ciężko będzie wyrzucić mi go z pamięci. Czeka mnie ciężka praca, ale być może skuteczna. Skoro Eliza twierdzi, że Konrad może zapomnieć z czasem o Wiktorze, to to samo tyczy się również mnie. Dam sobie radę. Muszę. Nie mam wyjścia.
Kiedy wreszcie zebrałem z półek wszystko, co było mi potrzebne i po co przyszedłem, ruszyłem do kasy, by zapłacić za zakupy. Wiktora nie było. Nie było przynajmniej w sklepie. Ale czekał na zewnątrz. Jakoś nie zdziwiła mnie jego obecność.
- Rozmawiałeś z Konradem? - zaczepił, kiedy dzieliło nas kilka kroków. - Przyszedł do ciebie po to, żebyś pomógł mu mnie odzyskać?
No tak, najlepsza przyjaciółka Wiktora wszystko wypaplała. Dobra duszyczka, która troszczy się o swojego jedynego geja. Dostrzegłem ją siedzącą w samochodzie. Patrzyła w naszą stronę.
- Tęskni za tobą - odparłem.
- Tak jak ja tęsknię za tobą. - Wiktor odbił piłeczkę.
- Ale z nim jesteś cztery lata.
- Byłem - poprawił szybko. - W minionym roku rozstaliśmy się dwa razy. Definitywnie dwudziestego czwartego grudnia. Nic tego nie zmieni.
- Wprowadź lepiej poprawki.
Czułem się podle. Raniłem jego, ale również sprawiałem ból sobie, odtrącając niepowtarzalną szansę bycia razem. A może by tak spróbować? Nie, nie! Szybko zaprzeczyłem i odpędziłem od siebie tę myśl. Obiecałem Konradowi i tego muszę się trzymać.
Wyminąłem Wiktora i ruszyłem przed siebie prosto na postój taksówek. Nie uszedłem jednak daleko, kiedy podbiegł do mnie i złapał za ramię.
- Nie! - powiedział ostro. - Nie będzie żadnych poprawek. Do twojej wiadomości i zapamiętaj to sobie. - Wycelował palcem w klatkę piersiową. - Zamknąłem rozdział z Konradem. Na amen. Mam teraz czystą kartkę i zaczynam nowe życie. I czy ci się to podoba, czy nie, będę się o ciebie starał, z nadzieją, że w końcu ulegniesz. Że w końcu cię zdobędę. I ten nowy rozdział, tę nową i czystą kartkę będziemy pisać razem. Ty i ja. Zapamiętaj to sobie. Nie zrezygnuję z ciebie.
Spoglądał na mnie wielkimi oczami. Zacisnął usta, po czym wrócił do samochodu, a ja powoli ruszyłem dalej. Słowa Wiktora sprawiły mi niesamowitą radość. Będzie się o mnie starał. Boże, pomyślałem uradowany, jak miło usłyszeć takie słowa. A jeśli się mu poddam?
Wsiadłem do taksówki, obładowany reklamówkami z zapasem jedzenia i innych rzeczy przydatnych w domu i do prowadzenia pensjonatu. Podałem adres, pod który ma mnie dowieźć taksówkarz. W drodze na posesję Anieli myślałem o Wiktorze i o tym co zaszło na parkingu. Czyżby naprawdę mu zależało na mnie? Aż tak, że będzie się starał?
Wiktor, choć stał się mi bardzo bliską i szczególną osobą, to jego postać towarzyszyła mi, aż do chwili, w której przekroczyłem próg pensjonatu. Od progu zawołałem, że już jestem. Myślałem, że ktoś wybiegnie, by odciążyć mnie z siatek, ale nikomu jakoś się nie spieszyło. Przy kontuarze stał uśmiechnięty mężczyzna, twarzą zwrócony w kierunku drzwi wejściowych z walizką przy boku.
- Dzień dobry - przywitał się szczebiotliwym głosem.
- Ja chyba śnię - odparłem zaskoczony.
- Nie, na pewno nie - zaprzeczył szybko. - To ja, Oskar, we własnej osobie.
- Co za licho cię tu przyniosło? Jeszcze ciebie tylko tu brakowało.
Zza lady wyłoniła się oburzona twarz recepcjonistki, która meldowała gościa. Widząc jednak, że nie zwracamy na nią uwagi, uznała zapewne, iż musimy się znać, bo wróciła do przerwanej pracy.
- Też się cieszę, że cię widzę - zapewnił zadowolony.
- Mam nadzieję, że trafiłeś do tego pensjonatu przypadkiem.
- No co ty - zaśmiał się serdecznie. - Karol mnie tu przysłał.
- No oczywiście, któż inny.
- Wyświadczył mi przysługę w ramach rewanżu, za wyświadczenie przysługi tobie. Mówił, że będziesz wiedział o co chodzi.
Czyli to była zemsta Karola. Tak to wyglądało. No okej, jakoś trzeba będzie znieść pobyt Oskara.
- Ciesz się zatem górskim powietrzem - wykrzywiłem twarz w sztucznym uśmiechu.
- Liczę, że mnie oprowadzisz po Zakopanem.
- Pocałuj mnie w dupę - odparłem, a do Renatki rzekłem: - Wymaż tę konwersację z pamięci. Dobrze ci radzę, bo wiesz... nie wszyscy muszą wiedzieć o czym czasami rozmawiam z naszymi gośćmi.
Obszedłem kontuar i zniknąłem w kuchni. Czyli dzień pełen niespodzianek. A myślałem, że już nic dzisiaj mnie nie zaskoczy. Ciekawe po co przyjechał Oskar? Bo na pewno nie przyjechał pochodzić po górach.

B l o g i   g e j ó w

piątek, 24 stycznia 2014

Epizod 106. Rozterki Bartka /15/.

Kraków.
Seks sylwestrowo-noworoczny.
Tak delikatnie można określić sylwestra, którego spędziłem z Michałem. Ze względu na zaistniałą w wigilię sytuację ze Staśkiem w roli głównej, podczas której pękły wszelkie bariery i dałem się ponieść emocjom, fantazji i pożądaniu, a także wielkiej chuci, jaką dostałem na widok kolegi z liceum, starałem się unikać kontaktu wzrokowego i cielesnego z Michałem. Jednak jemu oprzeć się też nie mogłem, a nawet gdybym się opierał, mógłby domyślić się, że coś jest na rzeczy. Do tego jednak nie chciałem doprowadzić, ponieważ nie wiedziałem, jak miałbym się mu wytłumaczyć ze zdrady. Pewnie święty Mikołaj by mi wybaczył to uchybienie ze względu na radosny czas świąt. Gdyby oczywiście istniał.
Krótko mówiąc Michał zerżnął mnie zaraz po powrocie z pracy. Był tak napalony, że dopadł mnie w progu i zdarł ubranie. Jego fujara sterczała w pełnej gotowości. Nawet zastanawiałem się, czy w autobusie też był tak pobudzony. Kiedy mnie rżnął od tyłu, a ja jęczałem z rozkoszy, dostając momentami spazmów, zrozumiałem, że z dużym prawdopodobieństwem tak musiało być. Wiele razy mnie również zdarzało się, że balansujący na wybojach autobus doprowadzał do wzwodu.
Za drugim razem zerżnął mnie po powrocie z Rynku. Wyciągnąłem go na imprezę w plener. Nie chciałem przebywać z nim sam na sam całego wieczoru, bo musiałbym cały czas się pilnować, żeby przypadkiem nie domyślił się, że jest coś nie tak ze mną. Ale za każdym razem, kiedy uprawialiśmy seks, to Staśka miałem przed oczami, nie Michała. I nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłem go przepędzić. Wracał.
I teraz też wrócił.
Od ponad godziny siedziałem przy wielkim stole konferencyjnym otoczony gromadką znudzonych, lekko przymulonych i jeszcze "wczorajszych" menedżerów, kierowników zespołu i opiekunów międzynarodowych projektów, tępym wzrokiem wpatrzonych w wymachującego rękami dyrektora. Mirosław miał jakieś czterdzieści pięć lat, młody skurczybyk, ale już dorobił się już niezłej kasy. Teraz "tańczył" przed nami z bananem na ustach, jakie to zyski odniosła firma w minionym roku, ile dokonaliśmy, ile wdrożyliśmy projektów, o rozwijającej się współpracy zagranicznej, o praktykach i licznych kontraktach. Ale oczywiście na samym końcu musiał powiedzieć to, co u wszystkich wywołało natychmiastowy odruch kiwania głową, czyli wciąż jest "mało, mało, mało, mało". I trzeba jeszcze bardziej się sprężać i pracować, dawać z siebie wszystko, bo przecież nie możemy zostać w tyle za konkurencją. Musimy przeć do przodu. Dlatego właśnie otwieramy się na świat i firma podejmuje współpracę.
Dlatego kiedy Mirek tak smęcił o tych ambitnych planach na nadchodzący rok i sukcesach, które osiągnęła firma, pozwoliłem sobie na oderwanie się od rzeczywistości i chwilowy powrót do przeszłości, a dokładniej do momentu, kiedy to w ciemnej szopie dokonywała się zdrada z moim udziałem. Nawiasem mówiąc bardzo przyjemna zdrada. Aż uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Do pracy!
Ze wspomnień przywołał mnie głos Mirka. Był tak zadowolony z sukcesów, że wręcz pałał energią. Nie to co jego pracownicy, którzy prawie posnęli snem sprawiedliwym. Zebrałem puste kartki, które miały mi służyć potem, jako notatki ze spotkania organizacyjnego z nowymi zamierzeniami i planami na nowy rok i podszedłem do szefa.
- Mirek, masz chwilę? - zapytałem.
- Dla ciebie, Bartku, zawsze. Wiesz, że jesteś moim ulubionym pracownikiem. - Zgasił rzutnik i pokazał białe zęby. Skurczysyn musiał wydać naprawdę sporo kasy, żeby mu zęby tak świeciły.
- Daruj sobie. Wiem, że każdemu tak trujesz.
- Oj tam, nie przesadzaj - zaśmiał się serdecznie. - Mów o co chodzi.
- O tę współpracę z zagranicą, o której dzisiaj wspomniałeś. - Żeby nie było, że nic nie wyniosłem ze spotkania, to zapamiętałem sobie co nieco. - Wspomniałeś, że firma otwiera się na nowe kraje i podejmuje współpracę. Coś tam przebąknąłeś między innymi o Australii i Kanadzie, a także innych pomniejszych państwach. Miałeś kogoś konkretnego na myśli, mówiąc o wysłaniu tam ludzi na kontrakt?
- Parę osób - wzruszył ramionami, nie przerywając sprzątania biurka.
- Na przykład mnie? - zapytałem.
- Na przykład - potwierdził skinieniem głowy. Spojrzał mi w oczy. - Zresztą chciałeś wyjechać. Sam mi o tym mówiłeś.
- Tak, mówiłem - przyznałem, podnosząc nieco głos. Czułem jak zaczynam się denerwować. - Ale to było pięć lat temu.
- Widzisz, Bartuś, marzenia się spełniają.
- Po pięciu latach? - zakpiłem.
- Wiedziałem, że ty zawsze będziesz wierzył w swoje marzenia - poklepał mnie po ramieniu.
Mirek wrócił do porządkowania papierów. Jednym zamaszystym ruchem ułożył je w kupkę i wsadził do teczki. Widząc, że nadal stoję i niepewnie się mu przyglądam, przyjrzał mi się uważniej.
- Bartek! Tylko nie mów, że nie chcesz.
- Wiesz, że to było moim marzeniem - zacząłem się tłumaczyć - więc kiedy o tym usłyszałem, poczułem się tak, jakbyś mówił to tylko do mnie. Ale minęło pięć lat...
- Trzyma cię tu ktoś?
Czy trzyma? Jest Michał. No i teraz Stasiek. Platoniczna miłość, która w liceum była nieosiągalna i pachniała, jak zakazany owoc, teraz stała się realnym zdarzeniem.
Czy trzyma? Dżizas, do cholery, mam dwóch facetów! Oni dwaj mnie tutaj trzymają. Ale to jakieś popaprane wszystko. Ja, moje życie... Przecież nie mogę ciągnąć na dwa fronty. Z kogoś muszę zrezygnować. Tylko z kogo?
- Czyli jednak ktoś się pojawił - Mirek odpowiedział sobie sam na pytanie. - Cóż, Bartku, ja z ciebie nie zrezygnuję. Liczę na ciebie, na twoje zdolności. Wiem, że dasz sobie radę i podejmiesz słuszną decyzję. Nie zawiedź mnie. Mam względem ciebie plany, pamiętaj o tym. Na twoim miejscu już załatwiałbym sobie wizę. I pamiętaj, że to co robisz, musisz robić dobrze.
Mirek zamrugał oczami. Chwycił teczkę i opuścił salę konferencyjną.
- Ja ci dopiero mogę zrobić dobrze - mruknąłem do siebie pod nosem.
Wróciłem do swojego biura nieco przygaszony z wirującymi w głowie myślami. Wymarzony wyjazd zagraniczny był prawie na wyciągnięcie ręki. Przez pierwsze dwa lata mojej pracy w tej korporacji marzyłem o opuszczeniu kraju. Mirek wówczas zapewniał, że na pewno tak się wkrótce stanie. Ale lata mijały, a obietnice stawały się tylko czczą gadaniną. Po trzech latach dałem sobie spokój. Aż tu dzisiaj wraz z początkiem nowego roku dostaję taką niespodziankę.
- Co było na zebraniu? Jakieś zmiany? Więcej pracy? Odcinają nam premię? - Karolina zalała mnie falą pytań, ale na żadne nie byłe w stanie odpowiedzieć.
- Chyba nikogo nie wyrzucają, prawda? - zapytał zaskoczony Andrzej.
- Jest okej, spokojnie! - Usiadłem przy biurku. Od razu dostrzegłem korespondencję. - Nikogo nie zwalniają. Spotkanie dotyczyło podsumowania roku i planów na obecny rok, więc nikomu nic nie grozi.
- To czemu masz taką dziwną minę? - zainteresowała się Karolina. - Wyglądasz, jakby coś cię gryzło.
- Nic takiego. Wszystko w porządku.
Zabrałem się za przeglądanie listów. A tam oczywiście tajemnicza koperta z moim imieniem, napisanym odręcznie znanym mi pismem. Znowu ta tajemnicza A. Kim ona jest? Jakaś napalona fanka sobie upatrzyła we mnie bożyszcze. I jeszcze te głupie liściki z wyznaniami. Może i było to miłe wcześniej, ale teraz zaczęło się robić nudne.
- Jezusie! - jęknąłem zniesmaczony. - Znowu od niej liścik. Ja pierdzielę.
- Co tym razem pisze? - zaśmiała się Karolina.
Przeleciałem oczami po kilku zdaniach.
- Nic konkretnego. Nadal we mnie zabujana, ma nadzieję, że dobrze się bawiłem na sylwestrze, gdziekolwiek byłem i że życzy mi wszystkiego dobrego w nowym roku. Takie pierdoły.
Rzuciłem list w kąt biurka.
- Zakochana jest. Dziwisz się? - Andrzej stanął w obronie tajemniczej A.
- Tak, dziwię się. Nie jesteśmy w przedszkolu, żeby pisać sobie takie liściki. To znaczy ona pisze, bo ja nawet nie wiem kim jest ani jak wygląda.
- Dzieciaki w przedszkolu nie potrafią pisać - zauważył Andrzej.
- No nieważne!
Byłem poirytowany. Bo i ten wyjazd wymarzony się szykował, i miałem Michała. Zaczęło mi się szczęścić i dobrze powodzić, to masz ci los - trzeba wybrać. Albo Michał, albo wyjazd. I jeszcze zerwany zakazany owoc w postaci Stasia. W życiu nie miałem takiego mętliku w głowie. Ktoś na górze urządził sobie całkiem dobrą zabawę moim kosztem.
Musiałem się komuś wyżalić. Odczułem tak nagłą potrzebę wygadania się, że chwyciłem komórkę i wyszedłem bez słowa z biura.
- A ty dokąd? - Usłyszałem za sobą głos Karoliny.
- Przejść się.
Dopiero na świeżym powietrzu trochę się uspokoiłem. Wolnym krokiem ruszyłem wzdłuż budynku, wybierając numer Filipa. Odezwał się po czterech sygnałach.
- Już myślałem, że nie odbierzesz - odetchnąłem z ulgą do telefonu.
- Od ciebie mogę odebrać zawsze, kiedy akurat mogę. - W słuchawce usłyszałem jego radosny śmiech. - Co tam u ciebie, Bartłomieju? Jak w nowym roku?
- W sumie nie mogę narzekać, bo jest... - przerwałem na moment, szukając w głowie odpowiedniego słowa do określenia mojego stanu - przyzwoicie. - Idealnie pasowało. - Wszystko jest tak jak trzeba, a nawet lepiej. Ale, Filip, nie ogarniam tej kuwety.
Czułem, jak zaczyna uchodzić ze mnie powietrze.
- Co się dzieje?
- Moje marzenie się spełniło, rozumiesz? Szef wspomniał dzisiaj o wyjeździe za granicę. Do Kanady. Czujesz to? Do Kanady. Zawsze chciałem tam pojechać. Pięć lat temu, kiedy zaczynałem u nich pracę, szef zapewniał mnie o możliwości takiego wyjazdu. Dzisiaj powiedział, żebym starał się o wizę.
- Ale ci dobrze - w głosie Filipa usłyszałem nutkę żalu. - Cieszę się, ale ci zazdroszczę. A możesz mnie zabrać ze sobą? Proszę, możesz?
- Filip, to nie jest śmieszne - zbeształem go. - Wyjeżdżam, czy ty to rozumiesz?
- Tak, rozumiem, wyjeżdżasz służbowo za granicę. Po prostu super, bo mnie nie zabierasz.
Tym razem w jego głosie dało się już słyszeć żartobliwy ton.
- Nic nie rozumiesz. Muszę powiedzieć o tym Michałowi, a to się wiąże z tym, że muszę go zostawić. Nasz związek tego nie przetrwa. Teraz rozumiesz?
- A Staszek?
No to mi dojechał. Jakby moje sprawy życiowe naprawdę nie były zbyt skomplikowane. Widać, że Filip monitoruje cały czas moje losy.
- No właśnie też nie wiem - przyznałem ze skwaszoną miną. - Nie wiem co mam robić. Nie mam zielonego pojęcia. Nigdy nie byłem w takiej kropce.
- Nie zastanawiaj się, tylko jedź. I pamiętaj, zabierz mnie ze sobą.
- Dlaczego tak się uparłeś, żeby ciebie zabrać? Coś nie tak z Góralem?
- A szkoda gadać! Nawet nie wiem, czy żyje. Czy ten jego Konrad przypadkiem go nie zaszlachtował z rozpaczy. W końcu już drugi raz go zostawia. Wiesz, że jakiś góral mnie szukał? Początkowo myślałem, że to Wiktor, ale Wiktor ma do mnie telefon, więc to nie mógł być on.
- To może ten jego były, czy jak mu tam...?
- Nie wiem.
- Wiesz co? Mamy strasznie popaprane życie.
- Otóż to - potwierdził Filip. - Muszę kończyć, ale jak będziesz chciał pogadać, tyrknij wieczorem. I jedź, nie zastanawiaj się. Może akurat tam sobie kogoś znajdziesz.
- Ale pieprzysz głupoty. Trzymaj się. Pa.
- No pa.
Wróciłem do firmy i zabrałem się do pracy. Właśnie w takich momentach, jak dziś potrzebowałem się spotkać z przyjacielem i pogadać. Tak po prostu, o wszystkich i o niczym. Tylko żeby wysłuchał, pogadał głupio albo pomilczał. Nie musi się odzywać. Grunt, żeby był. I dlatego brakowało mi Filipa. On tam, w Zakopanem, a ja tutaj, w Krakowie. Totalnie rozjechały się nasze drogi. Kontakt telefoniczny to już nie to samo, co spotkania twarzą w twarz.
Kiedy wróciłem na mieszkanie, pod drzwiami czekała na mnie niespodzianka w postaci... Staszka. Zaniemówiłem na jego widok. Przez głowę przelatywało dziesiątki pytań? Skąd on się tu wziął? Jak mnie znalazł? Dlaczego przyjechał? Czemu się tak zaczepnie uśmiecha? Czego może chcieć? Dlaczego ja się do niego uśmiecham?
- Stasiek? - zwróciłem się do niego tym samym zwrotem, który stosowaliśmy w liceum. - Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem do ciebie - odparł spokojnie. - Nie widzieliśmy się od... - Urwał dość szybko, ale wiedziałem o co mu chodzi.
- Musiałem wracać do Krakowa - zwaliłem winę na Gród Kraka. - Jak mnie znalazłeś?
- Popytałem tu i tam - odparł i rozłożył ręce - i oto jestem.
Jego przyjazd nie wróżył nic dobrego.
- A co by było, gdyby coś zatrzymało mnie na mieście? - zapytałem.
- Czekałbym do skutku.
A co by było, gdybym wrócił z Michałem, a w progu mieszkania Stasiek? Lecz tego pytania nie wypowiedziałem głośno. Zachowałem je dla siebie.
- Zaprosisz mnie do środka? - zapytał.
- Tak, jasne - rzekłem speszony. Po prostu nie wiedziałem jak się zachować.
Ręce mi drżały, kiedy próbowałem trafić kluczem do zamka. Dwa razy spudłowałem, przeklinając siebie w duchu za swój stan. Że też muszę się tak zawsze takimi pierdołami stresować.
Zaprosiłem go do środka. Wystarczyło, że drzwi zamknęły się za nami, a Stasiek już przyssał się do moich ust. Mimowolnie rozchyliłem wargi i wpuściłem jego język do gardła, by mógł tam pobaraszkować. Przez dłuższą chwilę czułem, jak bardzo brakowało mi bliskości Staszka.
- Myślałem o tobie cały czas - wyszeptał, łapiąc oddech.
- Stasiek - wymamrotałem, trzymając jego twarz w swoich dłoniach - nie możemy. To nie może się powtórzyć. Ja mam...
W kieszeni kurtki odezwała się komórka.
- Nie odbieraj - prosił Stasiek.
- Muszę. To może być ważne.
Sięgnąłem po telefon.
- O kurwa! - zakląłem siarczyście. - To Michał. Cześć - przyjąłem połączenie, zmieniając szybko głos i udając, jakby nic się nie stało. - Co tam?
- Chciałem zapytać, jak minął ci dzień w pracy?
- Dobrze, dzięki. Już jestem w domu.
Kurwa, przemknęło mi przez głowę, przecież on może lada moment się tutaj zjawić. Będę musiał się szybko pozbyć Staśka.
- Ja będę wolny dopiero koło dwudziestej pierwszej. Zobaczymy się dzisiaj, prawda?
- Jasne, wpadnij do mnie.
Podczas gdy rozmawiałem przez telefon, Stasiek zbliżył się do mnie i chuchnął ciepłym oddechem w ucho. Zadrżałem, z trudem powstrzymując się przed wydaniem jęku. W następnej chwili poczułem jego wilgotne usta, kiedy składał na szyi pocałunki.
- Muszę kończyć...
Ostatnie słowa wypowiedziałem tak rozwlekle, że głupi by się nie domyślił, co się dzieje. Ale mnie już nie było. Zdążyłem odłożyć komórkę na szafkę. Traciłem kontrolę nad ciałem.
- Czyli mamy czas do dwudziestej pierwszej, nim przyjdzie twój facet. Słyszałem każde słowo.
- Tak - wyszeptałem, ściągając kurtkę.
Stasiek wgryzał się w szyję, a ja już jęczałem, czując nieziemską rozkosz, która zalewała mnie od środka. Przedpokój wirował z zawrotną prędkością. Zakazany owoc smakuje dużo lepiej, pomyślałem przypominając sobie sceny ostrego seksu ze Staśkiem tamtej nocy w leśnej szopie. Już za chwilę miało się to powtórzyć. Nie mogłem się doczekać, widząc oczami wyobraźni, jak dajemy upust swoim żądzom. W takim przyjemnym momencie kto myśli o konsekwencjach? Na pewno nie ja.

B l o g i   g e j ó w

środa, 8 stycznia 2014

Epizod 105.

- Proszę. Dla ciebie.
Michał wsunął mi w zmarznięte palce styropianowy kubek z parującym grzańcem galicyjskim, zakupionym przed momentem na trwającym jeszcze kiermaszu świątecznym, zlokalizowanym przy pomniku Adama Mickiewicza. Zniknął jakieś pięć minut temu, zostawiając mnie samego pod ogromną sceną, rozłożoną pod Ratuszem i specjalnie przygotowaną na jutrzejszą imprezę sylwestrową.


W oczekiwaniu na jego powrót z rozgrzewającym trunkiem, próbowałem nie zmarznąć, wykonując podskoki, przytupy, pocierając dłonie. Nic to nie dawało. Choć nie było wcale tak zimno, bo mrozy raczej ulokowały się gdzieś na Syberii, to jednak przenikliwy chłód i nieprzyjemna wilgoć w powietrzu dawała w kość. I pomimo ciepłego swetra pod grubą kurtką, dostawałem momentami dygotek. A staliśmy już w tym jednym miejscu od dobrych dwóch godzin.
Ale na całe szczęście gorący grzaniec miał mnie ogrzać od środka.
- Dziękuję ci bardzo - odpowiedziałem Michałowi, wciągając przyjemny aromat wina. Taki jeszcze świąteczny. - Tego właśnie potrzebuję.
Siorbnąłem cicho parujący trunek. Przyjemna fala ciepła przecisnęła się przez przełyk i wpadła do żołądka. Z każdą sekundą czułem, jak napój rozgrzewa mnie od środka. By zatrzymać na dłużej to uczucie, upiłem jeszcze kilka solidnych łyków, a z każdym miałem wrażenie, że robi mi się coraz goręcej.
- Niech ci wyjdzie na zdrowie!
Uniósł w górę swój kubek z grzańcem w geście wzniesienia toastu.
- Kto teraz zagra?
- Future Folk podobno - odparłem. - Brzmi bardzo zakopiańsko, ale niestety nie znam zespołu.
- A ja parę razy słyszałem chłopaków - stwierdził Michał. - Całkiem nieźle grają. - Po czym upił parę łyków i mówił dalej: - No i muszę cię pochwalić i zwrócić honor. Spotkałem się dzisiaj z Karolem.
- O! - rzekłem zaskoczony. - I jak było?
- Wyobraź sobie, że zadzwonił i zakomunikował, że ma do mnie ważną sprawę. Oczywiście od razu zaznaczył, żebym sobie nie wiadomo czego nie pomyślał, że niby wracamy do siebie, czy coś w tym stylu. Ale po głosie poznałem, że jarał się jak mały konik na wybiegu. Wystroił się na spotkanie, wypachnił, niczym szczur na otwarcie kanału... Czyli wniosek z tego, że mu zależało.
- Sorki, że ci przerwę - wtrąciłem - bo czegoś tu chyba nie rozumiem. Spotykasz się z nim, a zdając mi relację, kpisz sobie z niego. Co jest grane? Ja wiem, że zamiast serca masz kamień i pierdolisz uczucia, bawisz się nimi, potrafisz w sobie rozkochać niejednego geja, a potem tak po prostu się go pozbyć, ale... Michał! Co jest z tobą nie tak? Czemu to robisz?
- Bo życie jest za krótkie, by certolić się z uczuciami? Hello! Trzeba się bawić.
- A nie sądzisz, że ten ktoś może mieć serce? Może czuć? A ty tak go traktujesz!
- No to ma problem - Michał z uśmiechem wzruszył ramionami, przerzucając spojrzenie na scenę.
- Nie miałbym pretensji, gdybyś te swoje wybryki przerzucił na osoby, które nie znam, choć i to byłoby wobec nich świństwo. A ty jak na złość skupiłeś się na Karolu i na Bartku. Dlaczego oni? Przecież Kraków to kopalnia gejów! Dżizas, nie rozumiem cię!
- Lubię się dobrze zabawić - podsumował niewzruszony Michał. - A ty - wycelował we mnie palcem - nie baw się w Matkę Teresę wszystkich gejów, bo oni nie posłużą ci pomocą, kiedy będziesz tego potrzebował.
- Zdziwiłbyś się.
- Ty byś się zdziwił.
Nic do niego nie docierało. Pod tym względem facet był żywą skamieliną, odporną na słowa, uczucia, może nawet i łzy. Jak do niego dotrzeć, by zrozumiał, że swoim cholernie chamskim postępowaniem kogoś krzywdzi? Jedyna opcja, to sprawić, by się zakochał, a ta druga osoba, mogłaby go zrobić w buca. Wtedy mógłby poczuć, jak to jest bawić się cudzymi uczuciami. Cała nadzieja w Bartku. Gdyby udało mi się go namówić, żeby zostawił Michała... Tyle że Michał nie był nawet zauroczony Bartkiem. Traktował go, jak normalną, zwyczajną rozrywkę.
- Michał! - pokręciłem głową zrezygnowany.
- No co Michał? Co Michał? Mam ploty o Karolu. Chcesz wiedzieć, co było dalej?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się na parę długich sekund. Patrzył na mnie tymi wielkimi oczami, które śmiały niewzruszenie, spokojne, sprawujące kontrolę nad otoczeniem, pełne nieodkrytych tajemnic. Ile one widziały, to tylko jeden Michał może wiedzieć.
- No dobra, mów dalej - zachęciłem.
Michał upił kolejny łyk grzańca.
- Patrząc mi głęboko w oczy, stwierdził że ma przyjaciela, który prosił go przysługę i dlatego się ze mną spotyka. - Przez cały ten czas, kiedy Michał streszczał spotkanie z Karolem, z jego twarzy nie znikał uśmiech. - Podałem mu namiary do siebie, żebyś mógł się ze mną skontaktować, więc pewnie niedługo zadzwoni i czeka nas oficjalne spotkanie i rozmowa.
- Daruj sobie te ceregiele, Michałku - poklepałem go po ramieniu. - Zapomnij. Wystarczy, że teraz rozmawiamy i okazałeś odrobinę serca, dając mi dach nad głową na dzisiejszą noc.
- Dla ciebie wszystko. - Michał zamrugał zalotnie powiekami.
- No to mam nadzieję, że już przestaniesz mnie szantażować wyjawieniem tajemnicy?
Musiałem się upewnić, że mój sekret jest bezpieczny i nie grozi mu niespodziewane publiczne wyjawienie i ujrzenie światła dziennego. Nieczuły kolega, stojący obok i przerastający mnie o pół głowy, spojrzał na mnie z politowaniem w oczach.
- Kochany Filipku. Dopóki Karolek znów nie zatańczy, jak ja mu zagram, wciąż twoja słodka tajemnica balansuje na krawędzi.
- No to co ja mam, kurwa, robić? Może mi powiesz? - podniosłem głos wpadając w szał.
- Nie wiem. - Michał wzruszył spokojnie ramionami. - Postaraj się bardziej.
- Pierdolę cię!
Przechyliłem styropianowy kubek z grzańcem, opróżniając go z napoju. Czułem, jak krew zaczyna mi szybciej pulsować. Ze złości, a jakże inaczej. Co za ćwok! Z jednej strony go lubiłem, bo był fajny. Miał twarde podejście do życia. Niepowodzenia traktował, jak coś normalnego, nie załamywał się i zawsze spadał na cztery łapy, by po chwili podnieść się z ziemi, otrzepać spodnie i ruszyć dalej. Nie, nie rozczulał się nad sobą, jak ja, czy inni moi znajomi. Michał należał do innych ludzi, tych silniejszych. Za to go lubiłem i to w nim ceniłem najbardziej. Ale ostatnio pokazał również swoją ciemną naturę, czyli jak bardzo potrafi być mściwy, złośliwy i jakich środków może użyć, by dopiąć celu. A ja za cholerę nie mogłem znaleźć na niego metody. Nic nie skutkowało. Facet ze stali normalnie!
- Aż taką masz ochotę? - zaśmiał się Michał.
W tym momencie na scenie zrobiło się zamieszanie. Jakiś pan z wielkimi słuchawkami zapowiedział występ zespołu Future Folk, odliczył do jednego i z głośników popłynęła głośna muzyka. Chciałem mu odpowiedzieć, ale zrezygnowałem. Machnąłem tylko ręką. Bo i tak nic moje gadanie by nie dało.
Odsłuchaliśmy występu do końca, po czym udaliśmy się przez Sławkowską w kierunku Basztowej, skąd odjeżdżał tramwaj na Krowodrzę Górkę, a stamtąd przesiedliśmy się w autobus na Prądnik Biały do mieszkania Michała.
U niego miałem spędzić noc. Nie chciałem nikogo innego prosić o nocleg, a na niego mogłem liczyć, więc kiedy zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że będę przejazdem w Krakowie, od razu wyskoczył z propozycją przenocowania u niego. Przynajmniej pod jednym względem okazywał serce.
Dochodziła już północ. Wykąpany i przygotowany do snu siedziałem jeszcze w kuchni, popijając ciepłą herbatę i przeglądając kolorowy magazyn dla panów. Z jakimiś odżywkami białkowymi, rozpisanymi treningami. Skąd u Michała taka gazetka? A może nie będę w to wnikał. Pewnie różnych typków przyjmuje do siebie na noc. Mógł się zdarzyć jakiś pakeros, który zostawił u niego swoją biblię o specyfikach.
Szum wody spod prysznica ustał. Po kilku minutach drzwi od łazienki zaskrzypiały. Plask, plask, plask, plask i jeszcze jedno plask. Michał paradował na bosaka po mieszkaniu. Zatrzymał się w progu i patrzył na mnie. Nie widziałem jego wzroku, ale czułem go na sobie.
- O co chodzi? - zapytałem, nie podnosząc głowy.
- Tak się zastanawiam...
- Nad czym?
- Nie miałeś nigdy ochoty na mnie?
Urwałem czytanie przyjemnej lektury w pół zdania. Zaskoczył mnie tym, więc mimowolnie uniosłem głowę. Stał oparty o futrynę, owinięty wokół pasa białym ręcznikiem, sięgającym do owłosionych łydek. Na wygolonym, silnie umięśnionym torsie lśniły kropelki wody. Kilka szukało ścieżek na skórze, by dotrzeć do podbrzusza, omijając sutek, ślizgając się po napompowanej od siłowni piersi, a potem wspinając się wolno po napiętym żeberku uformowanego kaloryfera. Do tego włosy w artystycznym nieładzie dodawały mu swoistej urody. W takim stanie wcale się nie dziwię, że Bartek czy Karol nie mogli się mu oprzeć.
Odchrząknąłem, prostując się energicznie.
- Nie - odparłem, patrząc mu w oczy - nigdy nie miałem na ciebie ochoty.
- Nawet teraz? - Puścił oczko, a ja skamieniałem. O cholera! I co teraz?
Poczułem się dziwnie przymroczony. Wstałem bezwiednie od stolika, odkładając gazetkę i zbliżyłem się do Michała na niebezpieczną odległość. Od jego twarzy dzieliło mnie może dwadzieścia centymetrów. Kusił swoim wdziękiem, uśmiechem, mokrym i seksownym ciałem.
- Leciałeś na mnie na studiach, przyznaj to - rzekł prawie szeptem, a jego oddech sprawił, że zadrżałem.
- Przyznaję, masz rację. Było w tobie coś intrygującego. Ale ty wolałeś przeruchać kogoś innego. Tego niewinnego studencika z pierwszego roku.
- Sam nadstawiał tyłek. - Michał musnął wargami małżowinę uszną.
Znów poczułem przyjemne drżenie.
- Zgwałciłeś go - zauważyłem.
- To nie był gwałt. Chciał tego. A co? Chciałeś być na jego miejscu?
- W tamtym czasie? - zamyśliłem się na moment i zamknąłem oczy, czując ciepły oddech Michała na szyi. - Może. Ale to było dawno temu. Chwilowa słabość.
- Ale teraz możemy to naprawić i nadrobić zaległości.
Otworzyłem oczy i przyjrzałem mu się z bliska. W tych szalejących źrenicach czaił się seksualny obłęd, chęć fizycznego kontaktu i wspaniałych cielesnych doznań. Zbliżyłem wargi do jego ucha.
- Michałku - szepnąłem ostrożnie - zapomnij. Za żadne skarby świata nie pójdę z tobą do łóżka.
Odsunął się gwałtownie, by móc mnie lepiej obserwować. Był zaskoczony. Na twarzy dominowało zdziwienie i szok. O, biedny Michałek. Czyżbym wystrychnął go na dudka?
- Nie rozumiem - rzekł po dłuższej chwili milczenia, próbując przez ten czas ułożyć sobie wszystko w głowie. - Co to miało być?
- Nic - wzruszyłem niewinnie ramionami.
- Bawiłeś się mną?
- Przecież nie masz serca - klepnąłem go lekko w klatkę, w miejscu, gdzie zlokalizowany był mięsień pompujący krew. - Idę spać. Dobranoc.
Z uśmiechem zadowolenia skierowałem się do pokoju gościnnego, gdzie miałem przygotowane łóżko. Byłem z siebie dumny, że mogłem choć w takiej części zrewanżować się Michałowi za wszystkie jego wybryki. 1:0 dla mnie. Jupi!
- Masz kogoś! - Jego głos zatrzymał mnie w progu. - Dlatego nie chcesz się bzyknąć, bo kogoś masz? Prawda? - Spojrzałem na niego z politowaniem. Patrzył na mnie i mierzył w moją stronę palcem wskazującym. - Tu cię mam. Już wszystko jasne. Wyjechałeś sobie do Zakopanego, poznałeś górala i teraz tam jest twoje miejsce. Tak szybko zapomniałeś o Arturze? Czy tam Krzysztofie? - dodał szybko. - Zresztą jak zwał, tak zwał. Masz górala, który rucha cię swoją ciupagą.
- Daruj sobie te obraźliwe teksty. Nic nie wiesz.
- Uderzyłem w czuły punkt. Co? Góral wierny, jak pies? Nie prowadzi podwójnego życia, jak twój Arturo? Ale czy na pewno? - zaśmiał się szyderczo. - Może powinieneś go skontrolować. Albo nie! - zawołał. - Mam lepszy pomysł. Poznaj mnie z nim, zostaw na godzinę samych, a udowodnię ci, że po dziesięciu minutach będzie mi obciągał. I to wszystko z miłości.
Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak zbliżam się do niego, kładę dłonie na szyi i zaciskam z całych sił. Dusi się i dławi. Macha rękami, broniąc się przed śmiercią i próbując łapczywie złapać oddech. Lecz nie puszczam; wręcz zaciskam jeszcze mocniej. Czuję jak pod palcami pęka grdyka, a Michał wydaje ostatnie tchnienie, osuwając się na ziemię...
Ocknąłem się. Stał nadal tam, gdzie stał, z tym swoim głupkowatym uśmiechem. Szkoda go zabijać, by potem siedzieć za takiego dziada w pierdlu. Mam tylko nadzieję, że ktoś w końcu kiedyś dobierze się do tej jego dupy i usadzi na amen. Nie będę to ja. Cóż, niedługo cieszyłem się swoim zwycięstwem nad nim. Chłopak zawsze znajdował rozwiązanie, by kogoś pogrążyć. I właśnie to cholernie mi się w nim podobało. Niczym się nie przejmował, a jak spadał, to spadał na cztery łapy. Jak kot.
- Dobranoc.
Zamknąłem drzwi za sobą i położyłem się spać.
Następnego dnia wstałem przed dziewiątą. Michała już było; skoro świt wyszedł do pracy. Zjadłem jakąś kanapkę, zebrałem się szybko i udałem na dworzec. Wsiadłem do autobusu, który jechał do Zakopanego. Przez pół drogi zastawiałem się co mam ze sobą zrobić. Szantaż Michała zaczynał mi ciążyć, a sekret stawał się jeszcze bardziej niewygodny. Może już nadeszła pora, by stanąć z problemem twarzą w twarz i starać się go jakoś ułaskawić. Konsekwencje tamtego czynu muszę ponieść, to pewne, ale czy starczy mi odwagi, by przyznać się do wyrządzonej przed laty krzywdy? Bałem się. Cholernie się bałem.
Strach minął, kiedy dojechałem do Zakopanego, a w momencie gdy przekraczałem próg pensjonatu Anieli, całkiem zapomniałem o Michale i moim sekrecie. Znów osiągnąłem wewnętrzny spokój. Aniela wycałowała mnie na powitanie, zaprowadziła do jadalni i posadziła przy stole.
- Może chociaż zaniosę walizkę do pokoju - rzekłem z uśmiechem.
- Potem! - machnęła ręką. Postawiła przede mną kubek grzańca. - Spróbuj.
Zaciągnąłem się świeżym aromatem goździków. Zwilżyłem usta w gorącym napoju. Solidna dawka alkoholu uderzyła w nozdrza.
- Co to jest? - odstawiłem na bok kubek, krzywiąc się od nadmiaru oparów alkoholowych.
- No jak to co? No grzaniec!
- Jakiś inny - zauważyłem.
- A tyś taki skrzywiony, jakby ci nie smakował.
- Bo ma za dużo spirytusu. Chcesz upić dzisiaj ludzi?
- Przecież sylwester.
- To nie znaczy, żeby się tak od razu ubzdryngolić. Miej litość, Aniela.
- No dobra.
Aniela wstała i podeszła do kontuaru, skąd wzięła jakąś ulotkę i położyła przede mną. Powiedziała, żebym się z tym zapoznał, bo w styczniu jadę na jakieś targi hotelarskie do Poznania, by reklamować przy okazji jej pensjonat, a skoro się na tym znam, to ja zostałem tam oddelegowany. Wzruszyłem tylko ramionami, przecież decyzja już została podjęta.
- No i byłabym zapomniała. - Aniela z powrotem usiadła obok mnie. - Był tu taki pan i pytał o ciebie.
- O mnie? - zapytałem zaskoczony.
- No o ciebie, o ciebie. Chciał jakiś telefon, ale powiedziałam, że nie dam mu, żeby przyszedł, kiedy przyjedziesz.
Wiktor. To musiał być on. Przecież w wigilię napisał do mnie, że zerwał z Konradem, że za mną tęskni. To na pewno on. Nie odpisałem co prawda, bo nie chciałem mieszać, ale mógł zatem mnie szukać. I poprzez Elizę, swoją przyjaciółkę pewnie trafił do pensjonatu Anieli. Zresztą Zakopane to małe miasto i ludzie się znają.
- To był Wiktor? - zapytałem z nadzieją.
- Wiktor? - Aniela zmarszczyła czoło. - Nie wiem, nie przedstawił się, a ja nie pytałam. Może i Wiktor, kto go wie.
- Ale Wiktor ma do mnie numer komórki - pomyślałem głośno. - To nie mógł być on.
- Nie wiem. Pewnie przyjdzie po Nowym Roku, to się sam przekonasz, czy to był Wiktor, czy ktoś inny. No, wracam do pracy.
Aniela wstała i zniknęła na kuchni.
- Super - powiedziałem do siebie na głos. - Szuka mnie jakiś obcy mężczyzna. A już miałem nadzieję, że to Wiktor. Ja pierdzielę.
Westchnąłem głośno. Powąchałem gorący napój sporządzony według receptury Anieli. Natychmiast mnie cofnęło. Wziąłem walizkę i ulotkę o targach i poszedłem do swoich podhalańskich czterech ścian. Dzisiaj sylwester. Trzeba przygotować się do pracy.
- Happy New Year - bąknąłem pod nosem.

B l o g i   g e j ó w

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Epizod 104. Rozterki Bartka /14/.

Kraków.
Kawa wypita do połowy wystygła już godzinę temu. Ostatnia smużka dymu uniosła się bezwiednie ku górze, po czym rozmyła się w powietrzu. Zniknęła, ot tak. A ja pogrążyłem się w zalegających mój umysł myślach. Myślach, które trawiły mózg i nie pozwalały normalnie funkcjonować, a które dotyczyły wydarzenia, mającego miejsce w wigilijną noc.
Popatrzyłem z obrzydzeniem na zimną kawę i odstawiłem kubek na bok. Praca. Muszę się skupić na pracy, a wtedy na pewno te popaprane myśli, te wspomnienia ulecą. I oby na zawsze. Otworzyłem pierwszą z brzegu tabelkę z danymi. Cyferki i opisy zaczęły skakać przed oczami, jak oszalałe. Pierwsze czynności szły nawet nawet. Ale nim się zorientowałem już zagłębiłem się myślami w obrazach, które niespodziewanie wyskoczyły z zakamarków mózgu i dumnie paradowały, ukazując pełnię męskiej nagości, a przy tym perfekcyjnie odtwarzając wydawane dźwięki.
Chciałem, by zniknęły, więc ukryłem twarz w dłoniach. Nic to nie dało.
Błysk!
Jęk, który wydawałem wtedy, tuż pod lasem, w starej rozwalającej się szopie, wydobył się znikąd.
Błysk!
Stasiek energicznie zdarł ze mnie spodnie i dał z zadowoleniem porządnego klapsa, mówiąc przy tym, że mi się należał od wielu lat. A mnie sprawił on jeszcze większą przyjemność.
Błysk!
Dławiłem się. Krztusiłem, plując śliną, próbując zapanować nad odruchem wymiotnym, by nie zwrócić kolacji wigilijnej. A przed oczami prężył się ogromny kutas Staszka. Złapał za głowę i przycisnął mocno. Połknąłem go w całości. W gardle poczułem, jak pulsuje energicznie, drażniąc podniebienie. Znów poczułem, że się krztuszę. Wyrwałem się, patrząc załzawionymi oczami na ten ogromny nabytek, który był dumą i chlubą Staśka.
Błysk!
Poczułem go w sobie. Jedno mocne pchnięcie, potem następne i kolejne. I znowu to samo. A z gardła wydobył się nieartykułowany dźwięk.
Błysk!
- Bartek, co z tobą?
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dobrej wróżki z bajki o Kopciuszku, obrazy mojej zdrady Michała z młodzieńczą i dotychczas platoniczną miłością licealną prysnęły niczym bańka mydlana. Znów byłem w biurze, w pracy, przed komputerem na którym widniała zapisana tabelka, obok w kubku niedopita zimna kawa rozpuszczalna. I ona, Karolina, ostatnio strażniczka mojego samopoczucia. Kiedy widzi, że nagle odlatuję gdzieś myślami, zjawia się i przywołuje do porządku.
- Znowu bujasz w obłokach - zauważyła, podchodząc do mojego biurka.
Andrzej zajęty swoimi sprawami, nie oderwał oczu od ekranu. Z kolei Agata totalnie wsiąkła w pracę, ignorując wszystkich w biurze. Może dlatego, że dzisiaj był jej ostatni dzień w firmie. W sylwestra wzięła sobie wolny dzień. Między wyjściem do toalety a jej powrotem za biurko, Karolina zdążyła się wypaplać, że Agata szykuje się na jakiś większy bal z okazji zakończenia roku. Podobno zjawił się absztyfikant, który zaprosił ją imprezę. Agata długo się nie zastanawiała. Prawie w ogóle nad tym nie myślała. Po prostu złapała wiatr w żagle i zgodziła się pójść.
- Akurat coś mi się przypomniało. - Starałem się, by moja odpowiedź zabrzmiała bardzo realnie, jednak odniosłem wrażenie, że wywołała wręcz odwrotny skutek. - Wigilia, o! Święta. Dom. Pełno żarcia i zjazd rodzinny, jak co roku.
Karolina usiadła lewym półdupkiem na brzegu biurka. Jej twarz rozświetlił wymuszony uśmiech.
- Tak, jasne. I myślisz, że w to uwierzę? - Nachyliła się w moją stronę i zapytała szeptem, tak by ani Agata, ani Andrzej nie usłyszeli żadnego słowa: - Chcesz pogadać?
- Nie, daj spokój.
- Ale Bartek, dobrze wiesz, że możesz zawsze na mnie liczyć! Może i nie wyglądam na osobę godną zaufania, ale to tylko pozory. Milczę, jak grób. Cokolwiek mi powiesz, to jak kamień w wodę.
I gdyby przyszło mi powiedzieć o sobie, że jestem gejem, to pierwszą osobą, która by się o tym dowiedziała, byłaby z pewnością Karolina. Yhy, tak jasne. Już to widzę, jak leci do Karolina leci do swojej najlepszej psiapsiółeczki z podwórka i niby w sekrecie opowiada jej, zaznaczając przy tym, żeby nikomu nie mówiła i nie przekazywała tej rewelacyjnej wieści dalej, że pracuje z gejem. Dziewczyny już mają to we krwi, że muszą się podzielić cudzymi tajemnicami. Ale duża część tak zwanych "ciepłych chłopców" też ma takie zaleciałości. Ploteczki to ich chleb powszedni.
- Wiem, Karolcia, ja to wszystko wiem - przytaknąłem z uśmiechem. - Jak będę gotowy, to wszystko ci wygadam i streszczę każdy fragment mojej ciekawej historii.
- Trzymam za słowo.
Odprowadziłem Karolinę wzrokiem do biurka, a kiedy usiadła i wróciła do przerwanej pracy, ja przeniosłem wzrok na monitor mojego komputera. Ale zamiast słynnej już tabelki, znów zobaczyłem twarz Staszka. Już nie był platoniczną miłością, niespełnioną zachcianką, którą jarałem się w liceum. W zeszłym tygodniu, w wigilijną noc, tuż po pasterce, ten oto mężczyzna spełnił moje najbardziej wyuzdane marzenie. Mało tego - zdradziłem Michała. Doprawiłem mu rogi, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Że mogę go skrzywdzić. Tak po prostu oddałem się Staszkowi.
Przez dwa dni świąt nie miałem wyrzutów sumienia. Ogarniała mnie tylko przyjemna fala zaspokojenia i spełnienia. Michał zniknął z pamięci. Może i dobrze, że w tym okresie nie dzwonił. Ale, ale... To nie wszystko. Gdzieś w głowie przewijała się wówczas myśl, że pragnąłem Staszka jeszcze bardziej. Tak, brałem pod uwagę powtórzenie tego wybryku. Ale moja dziwna natura kazała mi unikać spotkań z licealnym kolegą.
Wątpliwości pojawiły się nagle, w formie krótkotrwałych rozbłysków o Krakowie. Że trzeba wracać. Że od poniedziałku czeka mnie praca. Prawdziwe obawy zaatakowały przy niedzielnym obiedzie. I zaczęło się. Myśli typu: co ja najlepszego zrobiłem?, jak spojrzę teraz Michałowi w oczy?, czy zauważy po mojej minie, że go zdradziłem?, zostawi mnie?, każe pójść do diabła?, trzepały mną na prawo i lewo.
Ta chwila miała wkrótce nadejść. Musieliśmy się w końcu spotkać. Jednak z obawy, że mnie zostawi za zdradę, nawet nie raczyłem go poinformować, że już wróciłem do Krakowa. Dzisiaj też nie dzwoniłem, on zresztą również nie dawał znaku życia. Ale jutro sylwester. I mieliśmy go spędzić razem, Michał i ja. Takie były plany, lecz teraz... Nie wiedziałem, co mam robić. Przecież on po moim zachowaniu zorientuje się, że jest coś nie tak.
Targany emocjami i kumulującymi się wyrzutami, odczułem niespodziewanie chęć wygadania się przed kimś z tego, co zrobiłem przed tygodniem. Mimowolnie wzrok spoczął na Karolinie. Oferowała swoją pomoc, swoje uszy, oczy, ciepły głos. Zapewniała o możliwości zaufania właśnie jej. Taka fajna lokata. Ale ja niestety do końca nie potrafiłem się przed nią otworzyć.
Sięgnąłem po telefon. W liście kontaktów odnalazłem Filipa. Choć przed paroma miesiącami poróżniła nas głupota, był jedynym człowiekiem, któremu mogłem zaufać, któremu mogłem się zwierzyć. Najgorsze w tym było to, że Filip przeprowadził się do Zakopanego. Być może przyjechał na święta do domu, kto wie, ale w okresie świąt polskie Tatry są oblegane przez turystów, więc pensjonat, w którym pracował mógł przeżywać najazd, a wtedy nici z wyjazdu. Zawsze jednak istniała nadzieja, że wcale nie musiało tak być. Jak to sprawdzić? Tylko zadzwonić i przekonać się na własne uszy, gdzie obecnie jest Filip i co porabia. A nuż się okaże, że jest w Krakowie!
Szczęście mi sprzyjało tego dnia.
Filip odebrał po trzech sygnałach. Był w drodze do Krakowa. Tutaj miał się zatrzymać na noc, a jutro przed południem planował wsiąść w autobus do Zakopanego. Kiedy więc zaproponowałem mu spotkanie, pomyślał nad ofertą przez chwilę, jakby rozpatrywał wszystkie za i przeciw, by wreszcie przystać na propozycję.
Spotkaliśmy się w Kładce Cafe przy Mostowej. Przyszedł z rozwianym włosem, opatulony szalem i z torbą przerzuconą przez ramię. Wymieniliśmy się uściskami dłoni i zamówiliśmy po latte. Początkowo rozmowa krążyła wokół świątecznej atmosfery, obfitym jedzeniu i ograniczonym ruchach na świeżym powietrzu. W końcu zapytałem:
- A na sylwestra przyjechałeś do Krakowa?
- Nie - zaprzeczył szybko, upijając parę łyków gorącego latte. - Wracam do Zakopanego. W zimowej stolicy Małopolski to gorący okres, sporo turystów i jeszcze więcej pracy. Aniela nie chciała tego mówić, ale mam wrażenie, że ma w pensjonacie porządny zajeb. No więc wracam.
- Nigdy nie sądziłem, że przeniesiesz się do Zakopanego. Ty, miastowy, który nie potrafi wytrzymać bez imprez, korporacji i spotkań towarzyskich w restauracjach nagle rzucasz wszystko i wyjeżdżasz do małego miasteczka w górach, gdzie ludzi się znają i wszystko o sobie wiedzą.
- Cztery miesiące już tam mieszkam. - Filip przeliczył szybko w pamięci. - Idzie się przyzwyczaić. Jeśli nie wybijasz się z tłumu, robisz to co do ciebie należy, to jest wszystko w porządku.
- Ale Zakopane? - nadal nie kryłem zdziwienia. - Zrozumiałbym Warszawę, Poznań czy Gdańsk, ale nie Zakopane. Co w nim takiego jest, że akurat tam pojechałeś?
Filip milczał. Tylko po twarzy przemknął blady uśmiech, znikając szybko w kącikach ust. I wtedy mnie olśniło. Jaki ja mądry jestem! Filip nie pojechał tam, ot tak sobie. Przeprowadził się do Zakopanego, bo miał tam kogoś.
- Albo kto tam jest? - poprawiłem się szybko, akcentując słowo "kto".
- Raczej był. - Filip wzruszył ramionami.
- To już nie ma? - zapytałem zdziwiony.
- Kierowałem się tym pulsującym mięsem - wskazał palcem na lewą część klatki piersiowej. - Zachowałem się, jak zakochany nastolatek, rzucając wszystko, zabierając walizki ze sobą i jadąc do ukochanego, w którym się zabujałem. A tam, na dworcu, przyjeżdża mój góral ze swoim byłym i mi oznajmia radosną nowinę, że ma kogoś. Wiesz jak się poczułem? Jak skończony idiota. Chciałem się zapaść pod ziemię. Ale zostałem w Zakopcu, bo w sumie nie miałem też po co wracać do Krakowa. Co prawda w wigilię wyskrobał esemesa, że zerwał z Konradem i że za mną tęskni, ale jakoś nie czuję rytmu.
- Ale nie wszystko stracone. Jest szansa - zauważyłem.
- Zobaczymy. A co u ciebie?
- Co u mnie? - zapytałem samego siebie.
No właśnie u mnie same komplikacje, odpowiedziałem sobie w myślach. Musiałem pożalić się Filipowi. Dźwiganie takiego ciężaru, ciężaru zdrady, to nie lada wyczyn. Dla jednej osoba to katorga.
- Więc... Co u ciebie? Jak się tam sprawy sercowe mają? - Filip wciąż drążył temat, popijając swoją kawę.
- No właśnie między innymi dlatego chciałem się z tobą spotkać.
- To zamieniam się w słuch.
Spojrzałem na niego. Uśmiechał się, a tym szczerym uśmiechem przekonywał mnie, by podzielić się z nim moim sekretem. Sekretem, który trawi mnie od środka i nie daje spokoju.
- Zdradziłem Michała... - wyszeptałem powoli.
Oczy Filipa zrobiły się wielkie, jak pięciozłotówki. A już po kilku sekundach zanosił się śmiechem. Rozejrzałem się po sali. Nikt specjalnie nie zwracał na nas uwagi; każdy zajęty był swoimi sprawami.
- Śmiejesz się? - przerwałem mu zaskoczony. Nie takiej reakcji spodziewałem się po nim. - To dla ciebie jest śmieszne, Filip? - Irytacja we mnie narastała.
- Wybacz. - Jego śmiech dogorywał. Filip usilnie starał się go stłumić. - Nie sądziłem, że ty...
Kolejny chichot zjadł słowa, które chciał wypowiedzieć.
- Ale tak się złożyło, że jestem do tego zdolny. I bardzo ci dziękuję za wsparcie.
Udałem obrażonego. To jednak nie pomogło Filipowi się opanować. No musiał się wyśmiać do końca. Po upływie kilkunastu dobrych sekund wreszcie się uspokoił.
- Jestem z ciebie dumny, naprawdę - odezwał się po chwili.
- Ze mnie? - zapytałem zaskoczony.
- Bo myślałem, że jesteś zakochany po uszy w Michale, a tu takie cyrki odstawiasz. Nie posądzałem cię o to, ale chylę czoło przed tobą.
- Jaja sobie robisz, prawda? - Nadal wątpiłem w jego słowa.
- Nie - zaprzeczył natychmiast. - Może to zabrzmi dziwnie, ale cieszę się, że go zdradziłeś, bo to oznacza, że podchodzisz na luzie do tego związku. Sam wiesz, jak Michał traktował Karola, kiedy z nim był. Zdradzał go z warszawiakiem. Jak widać, Michał nie jest stały w uczuciach, więc ta zdrada jest nawet na rękę.
- Tak sądzisz? - nie do końca wierzyłem jego słowom.
- Ależ oczywiście!
- Ale mi on wcale na takiego nie wygląda. Zmienił się...
- Wiem, wiem! - Filip wszedł mi w słowo. - Jest ciepły, troskliwy i takie tam bla, bla, bla. Ale jest facetem. Zdradził raz, ma tendencję do zdrady kolejny raz.
- Czyli ja też.
- To zależy z kim go zdradziłeś - Filip pokręcił głową na prawo i lewo.
Przed oczami zobaczyłem twarz Staśka. Męski typ, rozbudowane ciało. O Jezusie! Już mi się dobrze zrobiło na samą myśl o nim.
- Z moją platoniczną miłością z liceum - odparłem.
- No to już nie taka platoniczna - zauważył Filip. - Kiedy to się stało?
- W wigilię. A dokładnie po pasterce w starej szopie pod lasem.
- No, no, no. Wow! Po prostu ekstra - zachwycał się Filip moimi wyczynami.
- A wiesz co jest najlepsze? Że kiedy tylko sobie o tym przypomnę, nadal mam ochotę powtórzyć tamto zdarzenie. Jestem wprost okropny.
- Przeciwnie - zaoponował Filip. - Znaczy, że z tobą wszystko w porządku. Podejdź do tego na luzie. Nie przejmuj się, że to zrobiłeś.
- Nie wiem czy mam o tym powiedzieć Michałowi.
Filip zmrużył oczy, a po twarzy przemknął złośliwy uśmieszek. Miałem wrażenie, jakby w jego głowie zrodził się szatański pomysł. Ale dlaczego?
- Nie byłby to nawet taki zły pomysł - rzekł zamyślony. - Całkiem dobra opcja.
- On by mnie zabił.
- Nic by ci nie zrobił. Nie chcesz mu utrzeć nosa?
Podjudzał mnie. Naprawdę mnie podjudzał. Chciał, żebym się wygadał.
- Choć z drugiej strony może lepiej zachować to dla siebie. Dowie się w swoim czasie. A póki co masz faceta, a na boku bzykasz się z licealną miłością.
Na twarzy Filipa pojawił się tajemniczy uśmiech. Coś mi mówiło, że powinienem się temu dokładniej przyjrzeć i wypytać go o tę mimikę twarzy, ale nie chciałem psuć tak miłej atmosfery. Zresztą, dopiero co odnowiliśmy nasz kontakt po paru miesiącach. Żal znów to rozpieprzać z byle powodu; jakiegoś tam uśmieszku.

B l o g i   g e j ó w