piątek, 22 listopada 2013

Epizod 89.

Odpaliłem papierosa. Wziąłem głęboki wdech, zatrzymując na kilka sekund powietrze w płucach i rozkoszując się smakiem nikotyny. Po chwili z ust wydobył się obłoczek dymu. Dwa głębokie pociągnięcia i poczułem się dużo lepiej. Byłem spokojniejszy.
Zapatrzyłem się przed siebie. Tam, w oddali, w centrum Krakowa toczyło się życie towarzyskie. Do mojego mieszkania na Krowodrzy Górce docierały jedynie przytłumione odgłosy. Ale oczami wyobraźni widziałem Rynek zatłoczony turystami, ogródki pełne ludzi, zaprzęgnięte w konie dorożki. A dalej Kazimierz, równie oblegany, co Rynek, Wisła, bulwary...
Będzie mi tego brakowało. Ale trzeba ruszać dalej.
Westchnąłem i wypaliłem do końca papierosa. Spojrzałem na zegarek. Było kilkanaście minut po trzynastej. Przeliczyłem szybko w myślach ile potrzebuję czasu na dotarcie na PKS. Mogę spokojnie ruszać. Zgasiłem papierosa, a peta chamsko wyrzuciłem przez balkon. Wszedłem do ogołoconego mieszkania. Na środku salonu stała duża walizka i torba podróżna. W nich znajdowały się najpilniejsze rzeczy potrzebne do przeżycia i normalnego egzystowania. A reszta dobytku, czyli książki, jakieś dokumenty i papiery, ciuchy oraz inne duperele na jakiś czas znalazły tymczasowy dom w mieszkaniu Przemka. Sam wyszedł z ofertą, więc skorzystałem.
To zatem w drogę. Zarzuciłem torbę na ramię, chwyciłem walizkę i skierowałem się do wyjścia. W drodze na pętlę tramwajową, zadzwonił telefon. Nie zatrzymując się, wyciągnąłem go z kieszeni. Karol? A czego on znowu chce? W ostatnim czasie nie utrzymywaliśmy ze sobą zbyt ścisłego kontaktu. Ja wyjechałem do Warszawy na parę tygodni, by załatwić pilne sprawy, a on zabawiał się z Michałkiem. Potem wyszło na jaw, jaki z tego Michała ancymon i przekręt. Karol odezwał się coś ponad tydzień temu, zrzucając na me barki wiadomość o seksualnym incydencie, do jakiego doszło między Michałem a Bartkiem w pociągu do Krakowa. W końcowym efekcie wyszło, że Karol nie odzywa się z Bartkiem, Bartek obraził się śmiertelnie na mnie, a ja z Karolem mamy mizerny kontakt. Suma summarum nasza przyjaźń, nasz przyjacielski trójkąt... po prostu znacznie się poluźnił. I nie wiem czy coś jest jeszcze w stanie przywrócić go do dawnej świetności.
- Słucham cię. Co się stało? - przyjąłem połączenie.
- Co tam?
Najbardziej irytujące pytanie na świecie, które ostatnio zaczyna doprowadzać mnie do szewskiej pasji. Co tam? No a co ma być? Czego może się spodziewać? Że stanę się nagle wylewny i zacznę się żalić ze swojego prywatnego życia? Nie, nic z tych rzeczy nie będzie miało miejsca.
- W porządku - odparłem. Jednak z przyzwoitości zapytałem Karola: - A co u ciebie? Jakieś zmiany?
- A wiesz... - zaczął rozwlekle. No to się zaczyna. Czyli jednak coś tam się w nim buzowało. - Czuję się strasznie samotny i opuszczony. Życie dało mi porządnego kopa.
- Pewnie po to, żebyś się ocknął - mruknąłem bardziej do siebie niż do Karola, ale i tak to usłyszał.
- Być może masz rację. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak tęsknię za Michałem.
Mając na uwadze moją ostatnią rozmowę z Michałem w restauracji na Rynku, wziąłem głęboki wdech. To wbrew moim zasadom, ale nie miałem wyboru. Szantaż Michała wisiał nade mną.
- Może z nim pogadaj.
- Z Michałem? - Karol podniósł głos. - Oszalałeś?
- No... przecież tęsknisz za nim - wzruszyłem ramionami. Jak ja miałem z nim rozmawiać? Raz mówi, że nie może bez niego żyć, a gdy podsuwam mu pomysł, naskakuje z pretensjami. O co mu chodzi? Co za facet! - Daj mu się wytłumaczyć.
Choć i tak będzie miał na boku tuzin innych gachów. A to w Warszawie. W Krakowie też znajdzie kilku chętnych na pojedyncze wyskoki. U niego to normalka.
- Słyszysz się co mówisz? - zapytał zaskoczony Karol. - Przecież on mnie zdradził.
- A ty się słyszysz? - odbiłem piłeczkę. - Jeszcze przed chwilą mi mówiłeś, jak to za nim tęsknisz, a potem na mnie naskakujesz, jak podsuwam ci rozwiązanie. To tylko rozmowa! Nie musisz od razu się z nim bzykać! Niech się wytłumaczy!
- A z czego ma się tłumaczyć, co? Że ma kolesia w Warszawie? Że przerżnął mojego przyjaciela?
- To on jest aktywem? - zapytałem zaskoczony.
- Co?
Całe szczęście nie dosłyszał.
- Nie nic.
- A co to w ogóle za hałas tam u ciebie? - Karol szybko zmienił temat. - Gdzie jesteś? Bo wiesz, może byśmy się tak wreszcie spotkali. Dawno się nie widzieliśmy.
Doszedłem na pętlę tramwajową. Wsiadłem do pięćdziesiątki, przestronnego bombardiera, który zmierzał w kierunku dworca.
- Teraz to raczej nie będzie możliwe.
- Dlaczego?
- Wyjeżdżam.
- Dokąd tym razem? - zapytał zaskoczony.
- Do Zakopanego.
- Ale po co?
- Tak po prostu. - Nie chciałem by poznał prawdę. Nie musi przecież znać prawdziwego celu mojego wyjazdu do Zakopca. - Muszę zobaczyć Giewont.
Sam się zaśmiałem z tego niby żartu. Przynajmniej Karol nie zadawał więcej pytań. Takie wytłumaczenie w zupełności mu wystarczyło. I było zadowalające. Nie powiedziałem mu jednej, ważnej rzeczy - że to wyjazd na dłużej, a nie tylko na parę dni. Jeśli zadzwoni, to wtedy się dowie.
Bombardier ruszył parę minut później. Najpierw toczył się wolno, ale między przystankami nabierał prędkości. Przyłożyłem głowę do szyby. Z jednej strony cieszyłem się, że ponownie wyjeżdżam z Krakowa, że znów zawitam do Zakopanego, że popatrzę na górskie szczyty. Być może nawet zdobędę jakąś górę. Ale mimo tej całej euforii, gdzieś w środku tłukł się żal i smutek. Bo przecież przywykłem do tego miasta. Takich uczuć brakowało przy wyjeździe do Warszawy. Dlaczego? Bo Warszawa to Warszawa. Duże miasto, wieżowce, metro, zatłoczone ulice. A Zakopane? Cóż, nazwa mówi sama za siebie. Jest piękne na swój sposób i nikt mu tego uroku nie zabierze.
Po wyjściu z tramwaju, pognałem na górną płytę dworca, gdzie już na stanowisku stał autobus do stolicy Tatr. Władowałem do bagażnika walizkę, a z torbą na ramię wskoczyłem na wolne miejsce. Do odjazdu nie zostało wiele. Mogłem się jeszcze rozmyślić. Bo kiedy drzwi się zamkną, odwrotu nie będzie. I dobrze. Muszę tam jechać. Tak postanowiłem. To naprawdę dobry pomysł. Co prawda, to pomysł Przemka, ale nie obraził się, kiedy przypisałem go sobie.
Wreszcie kierowca odpalił silnik. Jeszcze chwila, jeszcze moment postoju i drzwi zamknęły się, a autobus ruszył ze stanowiska. No to w drogę, pomyślałem nabierając głęboko powietrza. Z głową przy szybie patrzyłem, jak wyjeżdżamy z dworca i Aleją Trzech Wieszczów pojazd kieruje się w kierunku Ronda Matecznego, a stamtąd zakopianką do stolicy Tatr. Odwrotu nie było. Jeszcze tylko spojrzenie na Wawel, który niewzruszenie prężył się na niewielkim wzgórzu i górował nad miastem.
Czy się obawiałem wyjazdu? Oczywiście, że tak. Nie wiedziałem co mnie spotka u stóp Giewontu. Jechałem w ciemno, bez zarezerwowanego noclegu, totalnie zielony. Co zrobię, kiedy dotrę na miejsce? Co zrobię, kiedy wysiądę z autobusu, wezmę bagaż i wyjdę przed dworzec? Gdzie się skieruję? Miałem plan, ale on nie miał solidnego podłoża, wytrzymałych fundamentów. Za to mógł i miał prawo wziąć w łeb, jak tylko moja noga zostanie postawiona na góralskiej ziemi.
Zaczynałem mieć wątpliwości. Słusznie. W końcu jechałem na rympał, bez zabezpieczenia, bez żadnej rezerwacji. Po prostu - totalny spontan. Ale z głupią nadzieją, że jednak ktoś będzie tam na mnie czekał.
Zamknąłem oczy. Wówczas dostrzegłem postać Krzysztofa, który znany mi był bardziej jako Artur. Jak żywy stał przede mną i uśmiechał się. Patrzył na mnie tym samym spojrzeniem, co kiedyś. Jak za starych dobrych czasów, które przecież już nigdy nie wrócą.
- Żegnaj - wyszeptałem.
Nie odpowiedział. Jakby w ogóle nie słyszał. Jakby do niego nie docierało, że odchodzę i że nasza znajomość nie ma prawa istnienia.
Nie pamiętam kiedy zasnąłem. Ale w chwili, gdy się obudziłem, miejski krajobraz ustąpił górzystym terenom. W oddali piętrzyły się górskie szczyty, na których gdzieniegdzie leżał jeszcze tegoroczny śnieg. A więc byłem już u celu podróży.
Kilkanaście minut później autobus wjechał do miasta. Przejechał wąskimi uliczkami nim zatrzymał się na płycie zakopiańskiego dworca. Świeże powietrze uderzyło w moje nozdrza. Jezu, jaka różnica w oddychaniu!, zauważyłem zdziwiony. Przerzuciłem torbę przez ramię, wyciągnąłem walizkę z bagażnika i ruszyłem w kierunku wyjścia do miasta.
- Może nocleg dla pana?
Z prawej strony przyskoczyła do mnie kobieta, wyglądająca na oko na około pięćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt lat. Machnęła mi wywieszką przed oczami, na której widniały dwa krótkie słowa: TANIE NOCLEGI.
- Nie, dziękuję. Ktoś już na mnie czeka - odparłem z uśmiechem.
Skłamałem oczywiście. Nikt na mnie nie czekał. Ale jeśli mój mizerny plan pójdzie się paść, niczym owce na hali, zawsze pozostanie mi alternatywa wynajęcia pokoju u gosposi w pensjonacie. Gosposi, czy jak ich tam zwą w Zakopanem.
Przystanąłem przed wejściem do budynku dworca. Rozejrzałem się niepewnie. Czułem się tutaj obco i na dodatek strasznie samotnie. Ostatnim razem, kiedy tu przyjechałem, miałem ze sobą Matusza. Teraz wylądowałem sam, na własne życzenie. Co ja najlepszego zrobiłem? Obejrzałem się za siebie? A może by tak wsiąść a autobus powrotny do Krakowa? Nie, skoro już tu dojechałem, muszę zrealizować cel. Sięgnąłem po smartfona i wystukałem wiadomość:
"Cześć. Wiem, że się do mnie nie odzywasz, że urwaliśmy ze sobą kontakt i że masz do mnie uraz, ale... Jestem w Zakopanem pod dworcem PKS. Czekam na Ciebie... Filip."
SMS został puszczony do... Wiktora. Serce zabiło szybciej. Bałem się tego spotkania. Strasznie się go bałem, bo nie wiedziałem, jak chłopak może zareagować na mój niespodziewany przyjazd. Nie mogłem przewidzieć jego reakcji. Aż tak dobrze go nie poznałem. Z jednej strony mogłem go poinformować wcześniej, że wybieram się do Zakopanego. Mógłby się przygotować, ale mógł też strzelić focha i nie przyjść. Dlatego po konsultacjach z Przemkiem doszedłem do wniosku, że lepiej wziąć go z zaskoczenia. Poinformuję go, że jestem w Zakopcu, kiedy dojadę na miejsce. Ciekawość go zeżre i przyjdzie, by naocznie się przekonać czy rzeczywiście jestem. Albo... Albo też oleje sprawę.
Ale żaden SMS zwrotny nie dotarł do mnie przez następne dwie godziny. Żadnej odpowiedzi. Żadnego telefonu. Milczenie. Milion razy sięgałem po swojego samsunga. Cisza. Telefon milczał, jak zaklęty, a swoim rozczarowanym spojrzeniem nie przyspieszałem nadejścia wiadomości od Wiktora. Czyli jednak jest na mnie obrażony. W ostatniej naszej rozmowie przecież wspominał, że nie chce, żebym więcej do niego wydzwaniał, że to koniec. Co ja sobie myślałem? Że przyjadę do Zakopanego, napiszę do niego SMS-a, a on rzuci nagle wszystko i przyjedzie się ze mną zobaczyć? Czy aż taki głupi jestem, że w to uwierzyłem? Że to się tak wszystko cudownie ułoży? I będzie szczęśliwe zakończenie, jak w bajce? Gdzie ja miałem głowę, kiedy podejmowałem tę bezsensownie głupią decyzję? Chyba musiałem się czegoś wtedy naćpać.
Przeklinając siebie w myślach, zacząłem obmyślać drogę powrotną do Krakowa. Wsiądę w autobus i ze spuszczoną głową wrócę do miasta. Może nikt ze znajomych nie wytknie mnie palcami.
- To naprawdę ty?
Poprzez szum przejeżdżających samochodów, turystów wchodzących i wychodzących z hali, doleciał znajomy głos. Podniosłem wzrok. Wolnym krokiem zbliżał się Wiktor. Miał na sobie niebieski T-shirt z nadrukiem ptaka z animowanej gry Angry Birds, zielone materiałowe spodnie oraz tenisówki. Patrzył na mnie z niedowierzaniem zza okularów, jakby widział po raz pierwszy. I de facto widział, bo po tak długim czasie. Zatrzymał się w niewielkiej odległości. Szybko podniosłem się z ziemi. Pachniał nieziemsko, wręcz obłędnie, przyprawiając mnie o dreszcze.
- Już prawie zwątpiłem, że przyjdziesz - rzekłem nieśmiało. Bałem się, że z wrażenia zaschnie mi w gardle. Na szczęście było dobrze, choć serce waliło w piersi, jak oszalałe.
- Myślałem, że sobie żartujesz z tym przyjazdem do Zakopanego - wzruszył ramionami, a z twarzy nie znikał ten radosny uśmiech. - Nie wiedziałem, jak to interpretować. Niesamowite! Jesteś tutaj. W Zakopanem! Przyjechałeś tak sam od siebie. No proszę! Aż nie mogę w to uwierzyć.
- Ale uwierz - zaśmiałem się. - Bo mnie widzisz na własne oczy! Jestem tutaj i stoję przed tobą. Czemu urwałeś ze mną kontakt?
- Filip, to ty urwałeś ze mną. - Wiktor natychmiast spoważniał na wspomnienie tamtych wydarzeń z przeszłości. - Przestałeś się kontaktować. Przestałeś dzwonić, miałeś zbyt mało czasu dla mnie. Przyznaj, że nie było ci na rękę, żeby jeszcze jakiś góral z Zakopanego dręczył cię wiadomościami i telefonami.
- Proszę cię, Wiktor, nie przesadzaj.
Jego słowa zabolały. Ale częściowo miał rację. Ja wróciłem do Krakowa, a on pozostał w Zakopanem. Choć wywołał totalną burzę w mojej głowie, choć spowodował istne spustoszenie, to jednak związek na odległość w moim przypadku nie wchodził w grę. Ale zależało mi na nim. I wtedy, i teraz też. Cholernie mi na nim zależy. Nie wiem tylko jeszcze, jaki to przybierze obrót, ale nie chciałem, by nasza znajomość tak po prostu się zakończyła.
- Ale taka jest prawda. - Mimo to na twarzy znów pojawił się uśmiech. - Na długo przyjechałeś do Zakopanego?
W mojej głowie coś błysnęło. Nie miałem pojęcia co to jest.
- To zależy od ciebie.
- Ode mnie? - zapytał zaskoczony Wiktor. Spojrzał na mój bagaż. - Chyba jednak nie ode mnie. Widzę - wskazał na walizkę - że jakieś plany już masz.
- Przyjechałem tutaj dla ciebie - odparłem. - Przemyślałem to wszystko i zrozumiałem, że... - wziąłem głęboki wdech górskiego powietrza. - Że chcę z tobą być.
Na kilka sekund Wiktor oniemiał. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, uśmiechając się, starając się sprawdzić, czy aby czasami nie żartuję. Ale nie miałem najmniejszej ochoty, żeby robić sobie z niego żarty.
- Naprawdę dla mnie? To miłe, Filip. No, zaskoczyłeś mnie, ale bardzo pozytywnie. Nie sądziłem, że zdecydujesz się na taki krok. Wow! - Był trochę zmieszany, ale... chyba się cieszył. - Nie spodziewałem się. No, muszę to przyznać, że nikt do tej pory nie zrobił mi takiej niespodzianki, jaką ty zrobiłeś mi dzisiaj.
- Cieszę się, że mogłem cię czymś zaskoczyć - rzekłem zadowolony.
- Ale... - zaczął spokojnie - przykro mi, Filip. - Spojrzał mi głęboko w oczy. Obawiałem się tego, co ma mi zaraz powiedzieć. - Bardzo mi przykro, naprawdę, ale... to się nie uda.
- Dlaczego? - nie wierzyłem w słowa, które przed chwilą usłyszałem.
- Z prostej przyczyny. Bo... - obejrzał się za siebie i uśmiechnął do kogoś, kto znajdował się kilka metrów dalej - ja już kogoś mam.
Przy zaparkowanym na poboczu peugeocie, jakieś piętnaście metrów dalej stał wysoki mężczyzna o czarnych włosach i z kilkudniowym zarostem. Ręce miał skrzyżowane na piersi i spoglądał w naszą stronę. Gdy zauważył, że patrzę w jego stronę, machnął ręką na powitanie. Z wrażenia nie wiedziałem co zrobić. Ledwo kiwnąłem głową, ale pewnie z tej odległości, która nas dzieliła i tak niewiele widział.
- Przepraszam cię, Filip. Wiem, że to boli, ale kiedy wyjechałeś i przestałeś się kontaktować... Naprawdę bardzo mi ciebie brakowało.
Wiktor mówił, a ja czułem jak od środka zaczynają mną szarpać żal i smutek. Zbłaźniłem się. Po prostu się zbłaźniłem, przyjeżdżając tutaj i licząc na to, że taki przystojniak, jak Wiktor będzie na mnie czekał w nieskończoność. Jaki ja byłem głupi.
- Bardzo mi cię brakowało - powtórzył szeptem Wiktor. - Ale wtedy ponownie zjawił się on i...
- On? Ponownie? - wszedłem mu w słowo. Czy ja dobrze usłyszałem?
- No tak. - Wiktor potwierdził skinieniem głowy. - To mój były - wskazał głową w kierunku peugeota. - Rozstaliśmy się jakiś czas temu, ale nie może beze mnie żyć. Postanowiliśmy, że damy sobie znowu szansę.
- Aha - wydukałem. Tylko na tyle było mnie stać.
- Przepraszam.
- Nie, spoko - podniosłem ręce w geście obronnym. - Masz do tego prawo. - Choć do oczu cisnęły się łzy, to przełknąłem je i przywdziałem na twarz uśmiech. - Nie masz za co przepraszać. Skoro jesteś szczęśliwy...
- Jestem - odparł zadowolony Wiktor.
- To zatem wracaj do niego.
- A ty baw się dobrze w Zakopanem. Nie zapomnij iść w góry.
No, chyba po to, żeby skoczyć w przepaść, pomyślałem z żalem. Patrzyłem jak odchodzi, jak śmieje się do swojego faceta, jak rozmawiają, jak wsiadają do samochodu, jak odjeżdżają. Wiktor nie obejrzał się na mnie ani jeden raz.
Kiedy peugeot zniknął z pola widzenia, osunąłem się na ziemię, obok bagaży. Pierwsza łza spłynęła po rozgrzanym policzku, spłynęła dwie sekundy później, zwiastując wzbierający potok. Ukryłem twarz w dłoniach, próbując jeszcze na siłę powstrzymać napierającą falę. A po drugiej stronie ulicy, kierowca busa nawoływał wesoło z góralskim akcentem:
- Morskie Oko!

niedziela, 17 listopada 2013

Epizod 88.

- Proszę! Twojego ulubionego napoju nie ma, niestety.
Przemek postawił przede mną Desperadosa. W ostateczności może być i takie piwo, choć zbytnio za nim nie przepadałem. Zwykły sikacz, jak inne pseudo piwa.
- Co się dziwić? - Wcisnąłem kawałek limonki w szyjkę butelki. Podłubałem palcem, by ją przepchać jeszcze dalej, a kiedy wpadła do złocistego napoju, zlizałem piankę, która sączyła się po butelce. - W końcu to tylko dyskoteka. Lepszych alkoholi oprócz wódki rzadko tutaj uświadczysz. Zwłaszcza jeśli chodzi o białe wino.
Przepadałem za białym winem, ale kiedy szedłem do takich klubów, jak ten - czyli nadwiślański Cocon na Gazowej - lepsze trunki musiały zejść na dalszy plan. Tutaj królowały piwa i wódka. Ewentualnie, jakiś inne, ale tamtymi się nie raczyłem. Brałem jakieś rozmajone drinki, które uderzały do głowy przy wypiciu kilku szklanek. Dlatego, jak już wybierałem się na dyskotekę, nastawiałem się, że przez moje gardło będzie lać się wódka wymieszana z sokiem.
- Na wino to możesz sobie iść do restauracji. Ludzie tutaj przychodzą się wybawić.
- Chyba uwalić - poprawiłem Przemka.
- Uwalić też - zgodził się przyjaciel. - To cud, że w ogóle udało mi się ciebie dzisiaj wyciągnąć na dicho.
- Jojczyłeś i jojczyłeś, więc w końcu się zgodziłem.
- Twoje zdrowie.
Stuknęliśmy się szkłem i wypiliśmy po kilka łyków.
- Jak się miewasz? - zapytał wreszcie Przemek. - Dajesz sobie radę.
- Muszę - przywdziałem szybko na twarzy sztuczny uśmiech. Na pewno się domyśli, że blefuję. - Po takich informacjach, którymi mnie uraczyłeś, jakoś się trzymam. Nie jest za dobrze, ale kiepsko również nie jest. Trzymam się.
- Ale nadal o... nim myślisz?
- Właśnie - zaśmiałem się - nawet nie wiem o kim mam myśleć. Czy o Arturze, czy może o Krzysztofie? W sumie mieszkałem z Arturem, Artur był moim chłopakiem, z nim dzieliłem łóżko, z nim się kłóciłem, ale... Mam wrażenie, że to jakiś obcy facet. Ale kimkolwiek jest, jakiekolwiek nosi imię, tych dwóch lat razem nie da się tak łatwo wymazać. Teraz kiedy znowu wprowadził się do mojej głowy.
- Wiesz o czym pomyślałem? - Przemek przysunął się bliżej mnie. - Może gdybyś się tak z nim spotkał, no wiesz... tak face to face. Może by ci przeszło.
- E, co ty gadasz?
- Filip, póki się nie przekonasz na własnej skórze, nie możesz tego wiedzieć.
- Tak? I co mam mu niby powiedzieć? "Tak się cieszę, że cię widzę, łajdaku, kłamco i oszukisto?" - zacytowałem, wczuwając się w rolę, jakbym właśnie spotkał Artura vel Krzysztofa. - Proszę cię, to głupota.
- Przynajmniej przestałbyś cały czas o nim myśleć. A tak, masz w głowie ciągle tylko wizję tego człowieka. Nie udawaj przede mną, że nie próbujesz go wybielać.
Zmrużyłem oczy. No proszę, teraz Przemek mi zarzuca, że za dużo myślę o moim byłym. A kto dał mi powód do takich myśli?
- Przepraszam bardzo, że o nim myślę, ale to ty - wycelowałem palcem wskazującym w Przemka - uraczyłeś mnie takimi nowinkami, obok których nie da się przejść obojętnie. Trzeba było się powstrzymać.
- I pozwolić ci ładować się znowu w jakiś pseudo związek z nim? O nie! Wiem, że uwielbiasz się katować, ale na takim wózku daleko nie zajedziesz. Ty musisz się ogarnąć i wziąć życie w swoje łapy...
- Cześć!
Niespodziewanie oderwałem wzrok od Przemka. Przy stoliku zatrzymał się średniego wzrostu blondyn o łagodnym spojrzeniu, niebieskich oczach. Całkiem sympatyczny z twarzy, bez zarostu, jak to u blondynów zazwyczaj. W kącikach ust zniknął przed momentem uśmiech. Bicepsy prężyły się pod koszulą, choć nie wyglądał na typowego pakera z osiedlowej siłowni. To chyba ten typ, który pręży się przed lustrem w sieciówkach.
- Maciek! - Przemek wydawał się być zaskoczony widokiem swojego kolegi w Coconie. - Co ty tu robisz?
- Przyszedłem rozruszać stare kości - zaśmiał się chłopak.
O nie, on nie był stary. Na oko mógł mieć jakieś dwadzieścia osiem, nie więcej.
- Chyba obaj tu rzadko bywamy - zauważył Przemek.
- Nie, mój drogi... - Maciek położył dłoń na ramieniu Przemka. Miał zgrabne palce, jak na chłopaka o solidnej budowie ciała, rzucającej się w oczy. - Rzadko to ty bywasz. Odkąd masz faceta, jesteś tu tylko gościem. A tak przy okazji, gdzie go podziałeś? Jak mu tam? Daniel? No chyba że... - chłopak zawiesił głos i przeniósł spojrzenie na mnie. Uśmiechnął się, a jego uśmiech zwalił mnie z nóg. To znaczy położyłby na kolana, gdybym nie siedział. Był taki słodki, że wręcz zaczynałem się rozpływać. - Chyba że kolega jest nowym nabytkiem?
- Nabytkiem? - wykrzywiłem usta. Ale mi określenie.
- To jest Filip - zaśmiał się Przemek - mój przyjaciel. Obaj się dzisiaj wybraliśmy na imprezę. Daniel nie mógł. Jest dzisiaj na służbie.
Maciek uścisnął mi mocno dłoń. Wow!, kwiczałem w myślach, toż to prawdziwy samiec. Stalowy uścisk, dobrze zbudowany, ale nie przesadzał z pakowaniem. Tacy mężczyźni mnie podniecali.
- Chodzisz na siłownię? - zapytałem.
- Czasami. No... rzadko. A czemu pytasz?
- Bo jesteś tak zbudowany. - Próbowałem pokazać, że wygląda jak paker, ale chyba musiałem śmiesznie wyglądać, naśladując pakera, bo zaczął się śmiać.
- Nie, nie przesadzaj. Wyglądam normalnie. Może dlatego niektórzy twierdzą, że mam świetną sylwetkę, bo zawodowo jestem masażystą.
- Tak? A ja myślałem, że trzeba się zapisać na siłownię, żeby wyglądać tak, jak ty.
- Lecę. Bawcie się dobrze. Pewnie się jeszcze spotkamy.
I owszem, mijaliśmy się jeszcze tego wieczoru parę razy. To przy barze, to w kolejce do kibla, to na parkiecie, a kiedy łapał mnie za biodra, drżałem jak osika z wrażenia. Nie wiem, czy Przemek zauważył moją reakcję i zafascynowanie osobą Maćka, kiedy obok przechodził. Jeśli nawet widział, to był przy tym bardzo dyskretny.
Gdzieś mniej więcej koło godziny drugiej, po dwóch kolejnych Desperadosach, które piłem z desperacji, że klub nie posiada innych trunków, które mogłyby mnie zadowolić, po kilku spacerach do toalety, pięciu fajkach, wyszliśmy z Przemkiem odważnie na parkiet. Z czwartym pseudo piwem w dłoni. Nawet nie było tak tłoczno, ale mimo to nie obeszło się bez ocierania o innych facetów. I kiedy tak bujaliśmy się do rytmu, zacząłem rozglądać się wokoło. Dostrzegłem sam parki. Pojedyncze, samotne osoby stanowiły rzadkość. Tutaj każdy był z kimś. Nie wiem czy z kolegą, ale raczej nie, skoro większość z nich łapała się za tyłki i wykonywała ruchy posuwiste. Nieważne, trzeba się bawić. Przecież po to przyszedłem do Coconu, dałem się wyciągnąć Przemkowi, żeby się zabawić.


Wychyliłem do końca piwo. Krzyknąłem Przemkowi do ucha, że zaraz wracam, że idę odnieść butelkę i przepychając się przez tłum gorących facetów, ruszyłem wolno w kierunku górnego baru. Krok za krokiem parłem do przodu, ocierając się o oblanych potem kolesi. Gorąco mi się zrobiło, dlatego musiałem na moment opuścić ten tłum. I nagle zamarłem. Mimo że didżej szarżował i raczył klientelę klubu ostrymi kawałkami, mnie otoczyła cisza. Nie wiedziałem, czy to co widzę nie jest przypadkiem snem. Na chwilę jego twarz zasłonił jakiś chłopak, który stanął przede mną, ale kiedy zszedł mi z drogi, znów go dostrzegłem. On również mnie zauważył, bo podniósł się z kanapy.
- O Jezusie - jęknąłem przejęty.
Wspomnienia zaatakowały. Z zakamarków wyłoniły się wszystkie obrazy, te niechciane, zapomniane. Nie, one nie umarły, one po prostu pochowały się, by przeczekać do odpowiedniego momentu. Do dzisiejszego wieczoru. Artur. To był on, we własnej osobie. Nie śniłem. To naprawdę był on. Przystanął przede mną. Musnął delikatnie palcami moją dłoń, tak jak to robił zawsze, kiedy chciał mnie pocałować. Nic się nie zmienił. Nadal był taki sam.
- Cześć Filip!
O Jezu, jęknąłem w myślach, on się odezwał. Złapałem łapczywie powietrze. Drżałem, choć wiedziałem, że muszę się powstrzymać. Nie mogę pokazać, jak bardzo mi na nim wciąż zależy. Nie mogę. To co? Mam udawać? Udawanie nie wychodzi mi najlepiej.
- Cieszę się, że cię widzę. Co tam u ciebie?
Co u mnie? On pyta co u mnie? Przecież mnie zostawił. Odszedł bez pożegnania. Zniknął. Przepadł bez wieści, a teraz pyta, co u mnie? Musiałem się opanować. Nie mogłem mu pokazać, że jestem słaby i sobie nie poradziłem po jego odejściu. O nie, nie mogłem dać mu tej satysfakcji, że płaczę po kątach i rozpaczam po jego stracie.
- W porządku - zacisnąłem mocno pięści.
Dam radę. Na pewno dam sobie radę. Obejrzałem się za siebie. Ratunku!, krzyczałem w środku, szukając wzrokiem Przemka. Gdzie on, kurwa, się podziewa?
- Myślałem o tobie wiele razy, wiesz?
- Co takiego? - odwróciłem się energicznie w stronę Artura. Bądź Krzysztofa. Jak zwał, tak zwał.
- Śniłeś mi się wiele razy - dotknął mojej dłoni. Nie cofnąłem jej. Poddałem się, choć powinienem walczyć ze słabością. Dlaczego tego nie zrobiłem? Dlaczego? Bo wciąż coś czułem do niego. A chciałem, żeby mnie dotykał. - Tęskniłem... Tak bardzo chciałem cię zobaczyć. Spotkać na ulicy. I teraz - ciepły, serdeczny uśmiech pojawił się na jego twarzy - wreszcie cię zobaczyłem. Dzisiaj miałem proroczy sen. Że się spotkaliśmy. I proszę.
- Zostawiłeś mnie! - krzyknąłem z wyrzutem.
Cholera, miałem panować nad sobą, a co najlepszego robię? Daję się ponieść nagromadzonym przez te kilka miesięcy emocjom.
- Wiem, przepraszam cię.
- Nie potrafię zrozumieć dlaczego to zrobiłeś? Co ja takiego zrobiłem, że nagle po prostu zniknąłeś z mojego życia? Powiedz mi, co takiego zrobiłem?
I znowu robiłem z siebie ofiarę. Boże, jaki jestem głupi.
Wówczas doznałem olśnienia. To nie ja zawiniłem w naszym związku. Ten związek, nasz związek, był totalną fikcją. Porażką. Opierał się na kłamstwie od samego początku. Przecież po pierwsze mój były ciągnął na dwa fronty; a przynajmniej tylko o dwóch miałem pojęcie. Być może poza Oskarem i mną miał kogoś jeszcze. Na przykład w innym mieście. A po drugie Artur to nie Artur, tylko Krzysztof. Mimo to żyliśmy ze sobą dwa lata, a dwóch lat tak po prostu nie da się wymazać, jeśli kogoś się naprawdę kochało.
- Ty tutaj?
Tylko tego pana jeszcze brakowało. Niczym duch obok nas zmaterializował się Oskar. Miał oczy, jak pięciozłotówki i nie mógł uwierzyć, że mnie widzi. Spojrzał na Artura, potem na mnie.
- Co tutaj robisz? - rzucił z wyrzutem.
- Staram się dobrze bawić - odparłem.
- Znacie się? - Artur był, można rzec, w lekkim szoku. Obawiał się, że prawda o jego podwójnym życiu może wyjść na jaw.
- Tak się złożyło, że się poznaliśmy - odpowiedział szybko Oskar.
- Nic mu nie powiedziałeś? - zwróciłem się do Oskara. Głupawy uśmiech pojawił się na mojej twarzy. W głowie kiełkowała perfidna myśl, żeby trochę namieszać.
- O czym? - Artur nie bawił się najlepiej, za to ja... Chyba się rozkręcałem.
- Przypadkiem zostałem zaproszony przez naszego wspólnego znajomego na parapetówę do Oskara. - Skrzyżowałem ręce na piersiach. - No wiesz... - zwróciłem się do Artura. - Podobno zostawił go chłopak. Jakoś mniej więcej w tym samym okresie, kiedy ty mnie zostawiłeś. I widziałem zdjęcie jego chłopaka. - Rozkoszowałem się chwilą zwycięstwa. Widziałem, jak mięśnie twarzy Artura napinają się z przerażenia. Oskar stał, jak słup soli i nie wiedział, jak zareagować. - Wiesz...
- Nagadałeś się, możesz już sobie iść - wtrącił poirytowany Oskar.
Coś mi tu śmierdziało. Skoro nie chciał, żebym dalej mówił, mogło to znaczyć tylko jedno, a mianowicie to, że odbudował relację z Arturem. Tyle że o mnie nie wspomniał, jakby mnie nigdy nie poznał.
- No co, Oskarku? O co ci chodzi? Przecież ten ze zdjęcia jest łudząco podobny do Artura, prawda? Ile razem byliście? - Oskar milczał. W tym bladym świetle dyskotekowych lamp jego oczy zalśniły złowrogo. Znowu narobiłem sobie wrogów. Ale ciągnąłem dalej tę farsę. - Nie pamiętasz ile byliście razem? A może, ty pamiętasz - zwróciłem się do mojego byłego - Arturze? Czy lepiej się zwracać do ciebie twoim prawdziwym imieniem... Krzysztofie?
Delektowałem się tą niezwykłą chwilą, kiedy Artur vel Krzysztof spoglądał z przerażeniem w oczach na mnie i nie wiedział, jak zareagować. Był w szoku. Jego słodka tajemnica, skrzętnie skrywana przed światem, głównie facetami, z którymi miał do czynienia, nagle ujrzała światło dziennie. I to gdzie? W siedlisku dla gejów, w Coconie. Dla Krzysztofa porażka na całej linii.
- Krzysztofie? - wyrzucił z siebie po chwili zaskoczony Oskar. - O czym on mówi?
- Nie wspomniał ci o tym? O takim małym szczególiku? - Kpina przemawiała przez moje usta. Teraz bawiłem się świetnie. A oni? Cóż, za kilka minut będą przechodzić ciotodramę. - Ma na imię Krzysztof. Takie jest jego prawdziwe imię, nie Artur. Artur był tylko dla zmyłki, dla innych gejów. Myślałem, że teraz, skoro odnowiliście znajomość, już nie macie przed sobą żadnych tajemnic. Ups!
Wcisnąłem pustą butelkę po Desperadosie w dłoń Oskara. Odwróciłem się na pięcie i wmieszałem się w tłum roztańczonych panów. Odnalazłem skaczącego Przemka.
- Idę do domu - krzyknąłem na ucho.
- Spotkałeś się z Arturem i Oskarem?
- Skąd wiesz?
Wzruszył ramionami i puścił oczko, nie przestając tańczyć. A to z niego pieron.
- Wiedziałeś, że obaj będą w Coconie i mimo to mnie tutaj przywlokłeś? Wręcz zmusiłeś mnie, żebyśmy przyszli do Coconu. Co jeszcze wiesz, czego ja nie wiem?
Przemek zastanowił się chwilę, po czym nachylił się i rzekł:
- To tyle. Więcej niespodzianek nie ma. Masz mi to za złe?
- Jesteś podły - zaśmiałem się. - Ale i tak cię lubię.
- To możemy już stąd zmykać.

wtorek, 12 listopada 2013

Epizod 87.

O Arturze...
Wróć! Co ja też opowiadam za bzdury? Przecież to nie jest Artur. Jeszcze raz.
O Krzysztofie dowiedziałem się...
Stop! Wróć! Jaki Krzysztof? Nie znałem żadnego człowieka o imieniu Krzysztof. Ten facet, którego miałem na myśli znałem, jako Artura. I tak też do niego się zwracałem.
Okej, jeszcze raz.
O chłopaku, znanym mi pod jako Artur, który na boku używał swojego prawdziwego imienia - Krzysztof, dowiedziałem się jeszcze wielu fascynujących informacji. Za czasów, gdy jeszcze się nie znaliśmy, czatował na portalach z kolesiami, a spotykając się z nimi, wprowadzał nową postać - Artura. Studiując materiały dostarczone mi przez Przemka, próbowałem zrozumieć jego myślenie. Czym mógł się kierować, by używać wymyślonego nazwiska? Bał się, że ktoś może skojarzyć, że jest gejem? Całkiem prawdopodobne. Ale przecież nawet w miejscu publicznym darzył mnie dużą dawką sympatii. Okazywał mi swoje uczucia wiele razy, rzucając mi się na szyję, czy łapiąc za rękę. Jakoś się z tym nie krępował. Dlaczego więc poznałem go, jako Artura, a nie Krzysztofa? Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, by go wytłumaczyć.
Od momentu, kiedy Przemek przekazał mi te rewelacyjne wieści o moim byłym, minęło kilka dni. Nie, nie potrafiłem tak po prostu wymazać tych informacji z pamięci. Nawet teraz siedząc w restauracji na krakowskim Rynku, mając przed sobą oświetlone Sukiennice, myśli wciąż krążyły wokół Artura; czy tam Krzysztofa. Jak zwał tego gościa, tak zwał. Mieszkałem z nim, spędzaliśmy razem prawie każdą chwilę, byliśmy ze sobą dwa lata, a mimo to miałem wrażenie, że tak naprawdę wcale go nie znałem.


Przez pierwsze minuty spotkania, trajkotałem mojemu rozmówcy o Arturze, jak jakiś głupi napaleniec. Wreszcie do kontrataku przystąpił rozsądek, więc urwałem opowieść o jego kłamstwach i zdradach. W porę, bo akurat rozdzwoniła się komórka. Karol. Rzadko kiedy telefonował do mnie po dwudziestej drugiej, no chyba że szliśmy na imprezę albo do knajpy na drinka. Odczekałem jeszcze chwilę, w końcu przeciągnąłem zieloną słuchawkę po ekranie smartfona.
- Słucham cię. - Mój głos nawet dla mnie zabrzmiał bardzo poważnie.
- Cześć - przywitał się smutno. Aha, czyli ma doła. - Co u ciebie?
- W porządku, daję sobie radę.
- Miałem wątpliwości, czy dobrze robię, że do ciebie dzwonię. Nie sądziłem, że odbierzesz. No wiesz... Po tym incydencie z Oskarem przestałeś się odzywać i wyjechałeś do Wawy.
- Wyjechałem z innego powodu - wzruszyłem ramionami. - Ale dzwonisz, bo pewnie coś się stało, mam rację? - Cisza w słuchawce. - Po głosie rozpoznaję. Masz taki, jakby ci ktoś rybki z akwarium ukradł.
Próbowałem być zabawny, ale chyba żart się nie udał. Kiepski. Zresztą moje żarty zawsze były nieudane. Karol nawet się nie postarał, by się zaśmiać.
- Nie mam do kogo się zwrócić, a... a muszę się komuś wygadać.
- I padło na mnie - odparłem. - Co się zatem dzieje?
- Chodzi o Bartka - rzekł niepewnie. - Wiesz, że traktowałem go, jak przyjaciela...
Traktowałem? Czy ja dobrze słyszę? Karol użył czasu przeszłego. Traktował Bartka, jak przyjaciela. Czyżby coś uległo zmianie? Omiotłem wzrokiem Rynek, ale zrobiłem to bardziej w celu zwrócenia uwagi na reakcję gościa przy moim stoliku. Niewiele zauważyłem. Zatrzymałem spojrzenie na wieży ratuszowej, wyłaniającej się zza Sukiennic i swoim ostrym końcem wdzierająca się w czerń nocy.
- Co to znaczy? - zapytałem.
- Bartek wysłał mi zdjęcie Michała z Placu Zamkowego, kiedy był w Warszawie. A wiesz, że potem wracali razem do Krakowa? Jedynym pociągiem! Wiesz, poznałem ich ze sobą. I teraz tego żałuję.
- Bo? - Nie przypuszczałem, że będę musiał wyciągać od Karola szczegóły. Ale on tak lubił, kiedy coś zaczynał, nie kończył, osoba z którą rozmawiał musiała zadawać pytania. W ten sposób stwarzało się wrażenie, jakoby temat rozmowy jest bardzo interesujący. - Dlaczego żałujesz?
- Bo się razem dupczyli w pociągu, rozumiesz?
Szczena mi opadła. Prawie słyszałem, jak tłucze talerz, zrzuca sztućce, rozwala kieliszek z białym winem. Przez pierwsze dwie sekundy byłem w szoku. W następnej zachciało mi się śmiać, więc prychnąłem do telefonu, próbując stłumić śmiech.
- Śmiejesz się? - zapytał poirytowanym głosem Karol.
- Bo nie mogę w to uwierzyć - odparłem, starając się nad sobą zapanować. - Bartek i Michał. Ty wiesz co mówisz? Zdajesz sobie tego sprawę? Czy może sobie jaja robisz?
- Nie żartuję - zaakcentował każde słowo Karol. - Przyznał się do tego. Czy to rozumiesz, Filip? Mój przyjaciel przyprawił mi rogi. Najpierw wysyła mi zdjęcie Michała z jakimś gostkiem z Wawy, a potem sam zabiera się za mojego faceta. Rozumiesz to? Bo ja zaczynam się gubić. Myślałem, że jest moim przyjacielem, a tu wywala taki numer.
- Nie sądziłem, że Bartek będzie zabawiał się z Michałem.
- Ja też nie.
- Może pogadaj z nim.
- Nie chcę go widzieć na oczy. Nie chcę go znać. Mam nadzieję, że nie będę musiał go oglądać więcej na oczy. Zawiodłem się na nim.
- Dasz sobie radę? - zapytałem.
- Postaram się. A kiedy się zobaczymy?
- Jak znajdę czas, to się spotkamy. Trzymaj się i uszy do góry. Ja muszę przetrawić tę informację, bo wprost nie mogę w to uwierzyć, co mi powiedziałeś.
- Ale to prawda. Na razie.
Wpatrywałem się w ekran smartfona i oswajałem się z wiadomością, którą dostarczył mi Karol. Bartek pieprzył się z Michałem w pociągu? Bartek. Ten Bartek, którego znam. Ten zakochany po uszy w Karolu, który nie mógł patrzeć, jak jego platoniczna miłość marnuje sobie życie przy boku Michała. A potem sam zabiera się za niego. W jakim celu? Czemu to miało służyć? Aż taką miał chcicę, że chwycił się Michała? Faceta Karola? No nie, to się w głowie nie mieści.
- Karol dzwonił? - odezwała się po chwili osoba, siedząca ze mną przy stoliku.
- Tak. - Nie odrywałem wzroku od wyświetlacza. - I przekazał mi całkiem dziwne informacje.
- Że Bartek zabawia się... - zrobił pauzę dla lepszego efektu.
- Z tobą - dokończyłem za niego.
Odłożyłem telefon i przyjrzałem się Michałowi. Siedział po drugiej stronie z kpiącym uśmiechem na ustach, pewny siebie, jak zawsze, odkąd go znałem.
- Jaką trzeba być żmiją, żeby sączyć tyle jadu i postąpić tak, jak ty? - zapytałem.
- Mówisz o Bartku, czy o mnie? - zaśmiał się ironicznie.
- A jak myślisz? Pewnie, że o tobie. Michał, jesteś podłą żmiją i dobrze o tym wiesz. Zdajesz sobie sprawę, że niszczysz ludzi?
- Sami siebie niszczą, skoro nie potrafią korzystać z życia na całego, tylko biorą wszystko zbyt dosłownie - rzekł na swoje usprawiedliwienie Michał.
- Wiedziałem, że będą z tego same kłopoty, kiedy nakryłem ciebie i Karola w kiblu w Galerii Krakowskiej. Po prostu to wiedziałem. Przecież tam, gdzie jesteś ty, zawsze jest zamieszanie.
- A mimo to nic nie powiedziałeś Karolowi, że mnie znasz. Zatrzymałeś to dla siebie.
- Wyszła inna sprawa, wybacz - przyłożyłem rękę do piersi. Zrobiłem ten teatralny gest, by wzbudzić nim wściekłość. Ale to był Michał. Jego doprowadzić do wściekłości nie było łatwo.
- Co teraz zrobisz? Polecisz do Karola i powiesz mu, że mnie znasz? Wkopiesz się tylko. I tak, jak Bartek, stracisz przyjaciela.
- Nie twój interes, Michałku, co zrobię.
Upiłem łyk wina, nie spuszczając wzroku z Michała. Przed oczami pojawiły się obrazy sprzed kilku lat, kiedy go poznałem. Było to jeszcze na studiach, bodajże z tego co pamiętam, to na moim piątym roku. Pisałem pracę magisterską. Wprowadził się do akademika w środku roku akademickiego. Już wtedy zgrywał pewniaka, pięknisia, za którym obracały się laski. A ten otwarcie mówił, że woli bzykać chłopców. Towarzyskie panienki uśmiały się z tej wiadomości przednio. Cóż, nie uwierzyły mu, że taki młody i przystojny bóg może być gejem. A jednak sprawa nabrała głośnego obrotu, kiedy Michał zgwałcił na klatce schodowej pierwszoroczniaka. Nakryła ich jedna z jego adoratorek. Wieść lotem błyskawicy rozniosła się po całym akademiku. Mimo tego incydentu, napalone panienki wciąż kręciły się wokół chłopaka, próbując go jeszcze zaciągnąć do łóżka. Robiły to z nadzieją, że może akurat którejś uda się zmienić jego orientację.
Kiedy Karol opowiadał mi, że poznał Michała, nie pomyślałem nawet, że mógł spotkać tego Michała. Czysta zbieżność imion. Przyznał wówczas, że jego Michał ma dwadzieścia cztery lata, czyli że jeszcze jest studentem. I to mnie zmyliło. Dopiero kiedy nakryłem ich w toalecie w Galerii Krakowskiej, gdzie rżnęli się w kabinie, zrozumiałem o jakiego Michała chodzi. Ten Michał miał dwadzieścia siedem lat, a że młodo wyglądał, to z łatwością mógł sobie odjąć lata. Tamto spotkanie wywołało we mnie szok, ale postanowiłem się nie wtrącać. Potem sprawa przycichła, bo na tapecie pojawił się temat Oskara i Artura.
- Ze względu na stare dobre czasy możesz mi zdradzić co zamierzasz - zaśmiał się Michał.
- Daruj sobie - wyszczerzyłem zęby w sztucznym uśmiechu.
- No dobra. - Chwycił kieliszek, zamieszał parę razy jego zawartością, po czym przechylił go i wlał sobie do gardła. - Wiesz, Filip - odezwał się, odstawiając pusty kieliszek - zastanawiałem się, kiedy Karol do ciebie zadzwoni i cię poinformuje, jakim jestem skurwysynem. Upewnisz się tylko, że nic się nie zmieniłem.
- Tacy jak ty, nigdy się nie zmieniają - zauważyłem. - Ale... podziwiam cię. Za twoje podejście do życia, sposób, w jaki je traktujesz, jak żyjesz na pełnym luzie, jak wychodzisz z każdej opresji cało. Nie angażujesz się. Jesteś takim skurwysyńsko zimnym draniem. Podziwiam cię, ale to wcale nie oznacza, żebyś sobie nie myślał, że popieram twoje metody.
- Gdybyś postępował tak, jak ja - Michał wycelował palcem wskazującym we mnie - nie dołowałbyś się teraz przez jakiegoś Artura, który cię zostawił. Gdybyś był mądrzejszy, ty byś go wyruchał. A tak jesteś w czarnej dupie ze swoimi uczuciami.
- Na szczęście tym się różnimy, że ja mam uczucia.
- I co z tego? - wzruszył ramionami. - Popatrz na mnie i popatrz na siebie. Co widzisz? Bo ja widzę wrak człowieka - omiótł mnie kpiącym spojrzeniem - który rozpamiętuje przeszłość, do tego pewnie ryczy do poduszki za Arturem, czy za innym pedałem i nie potrafi się podnieść do pionu i zacząć normalnie żyć. A teraz spójrz na mnie. Płaczę? Chodzę, jak zbity pies? Nie. A dlaczego? Bo trzymam uczucia i emocje na wodzy. Nie angażuję się, jak głupi nastolatek w związki. Musisz pamiętać, że ludzie są niczym hieny. Rozerwą cię na strzępy, jeśli okażesz się słaby.
- Życzę ci, żeby to ciebie kiedyś ktoś wychujał. Żebyś się zaangażował. Żebyś się zapomniał przypadkiem. Chciałbym wtedy przy tym być i patrzeć, jak się zachowujesz i co czujesz.
- Zapomnij, bo to nigdy nie nastąpi. - Uśmiech pojawił się na twarzy Michała.
Kręciłem z niedowierzaniem głową. Słuchałem jego słów, wybałuszając przy tym oczy. Mówił takie bzdury, plótł takie farmazony, a mimo to zawsze mu się udawało. I szedł przez życie niczym burza.
- Czemu ja się z tobą zadaję? - zapytałem.
- Bo mnie podziwiasz? - odparł pytająco. - Bo chciałbyś być taki, jak ja? - Przysunął się bliżej do stolika. - Przyznaj, Filip. Trafiłem w sedno, prawda?
Nie odpowiedziałem. Z jednej strony - tak, chciałem być taki, jak Michał. Ale kij ma dwa końce i do szczęścia brakowało mi też odwzajemnionych uczuć. Tyle że sam nie potrafiłem sobie poradzić. Z natłokiem myśli, na dodatek dołujących, z przeszłością wracającą do mnie niczym bumerang i bieżącymi sprawami, które wciąż się nawarstwiały.
Mimo mojego milczenia Michał zaśmiał się cicho. Przejrzał mnie.
- Nie musisz nic mówić. Zachowam ten sekret dla siebie. - Nachylił się w moją stronę. - Tak, jak i naszą małą, słodką tajemnicę. Nikt się o tym nie dowie, nawet twoi przyjaciele.
Spoważniałem natychmiast i energicznie wyprostowałem się w fotelu. Serce zabiło mocniej. Wydarzenie sprzed lat wychyliło się z mgły i wolno zmierzało w kierunku mojej świadomości. Bolesne i przykre wspomnienie, wręcz skaza, o której lepiej byłoby zapomnieć. Michał uwielbiał katować ludzi taki docinkami. I robił to zawsze perfidnie. Miał na mnie haka, ale obiecał, że go nie użyje. Tylko co chciał w zamian?
- A więc to po to chciałeś się ze mną spotkać. - Wreszcie zrozumiałem prawdziwy sens zaproszenia. - Żeby mi przypomnieć o przeszłości.
- Oj, Filip znowu panikujesz - machnął ręką. - Niepotrzebnie. Chcę tylko... małej przysługi.
- Jakiej? - wycedziłem słowo.
- To naprawdę mała przysługa. Taka ociupinka - wskazał palcami. - Dla ciebie to pestka.
- Jaka? - powtórzyłem.
- Wiesz, że nie lubię być samotny. - Zmrużyłem oczy. Do czego on zmierza? - Przekonaj Karola, żeby do mnie wrócił. Wiem, że potrafisz to zrobić.
Tak, przeszłość uwielbiała do mnie wracać niczym bumerang.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Epizod 86. Rozterki Bartka /3/.

Pierwszy atak Karola zaczął się tuż przed dziesiątą. Szturmował przez Messengera na Facebooku. Zasypywał mnie wiadomościami pełnymi literówek. Klepał widocznie szybko w klawiaturę, nie patrząc na ekran, nie kontrolując tego co pisze i jakie gafy popełnia. Nie nadążałem z odczytywaniem. Zalewał komunikator wyrazami, które tworzyły historię, jak to Michał nalegał na spotkanie, oczywiście Karol domyślał się, że tamtemu zależy na seksie i na niczym więcej. Więc wymigiwał się nawałem pracy, wiecznie rosnącą stertą papierów i brakiem wolnego czasu.
Nie odpisałem ani na jedną wiadomość. Bo co miałem mu odpisać? Że dobrze robi, trzymając go na dystans? Że unika z nim spotkania? W głowie przecież ciągle miałem incydent z obskurnej, przesiąkniętej smrodem toalety w wagonie w pociągu relacji Warszawa Wschodnia - Kraków Główny. Nawiasem mówiąc bardzo przyjemnej. Ale... Szybko otrząsnąłem się z tych zbereźnych myśli. Zdradziłem najlepszego przyjaciela. Będąc szaleńczo zakochanym w Karolu, ale oczywiście bez wzajemności, doprawiłem mu rogi, pozwalając zrobić sobie dobrze. I to komu? Jego chłopakowi. Myślałem, jak z tego wyjść bez szwanku, nie tracąc zaufania przyjaciela. Przyznanie się do prawdy nie wchodziło w grę. To definitywnie zakończyłoby naszą znajomość. Kłamstwo? Wyparcie się? Skąd, to też niemożliwe. Byłem w kropce i nie miałem pomysłu, jak pozbyć się Michała, a jednocześnie nie skrzywdzić Karola.
Drugi szturm nastąpił parę minut po dwunastej. Tym razem zapipczał komunikator na Hangoutsie, dawnym Gtalku. O Jezusie, jęknąłem w myślach. Karol przesłał parę wiadomości, nadal nie uzyskując ode mnie odpowiedzi. W końcu napisał, że przecież widzi, że jestem dostępny, więc muszę dać mu jakiś znak życia. Odpisałem tylko, że odezwę się za moment, bo mam teraz do załatwienia ważną sprawę.
W końcu Karol nie wytrzymał i zadzwonił koło piętnastej. Dzwonił raz. Potem po pięciu minutach komórka zadzwoniła drugi raz.
- Odbierzesz w końcu? - Agata, sąsiadka dzieląca ze mną biuro, podniosła głowę znad sterty dokumentów, która w ciągu dnia zmniejszyła się zaledwie o centymetr.
Co ją obchodzi mój telefon? Nasze spojrzenia spotkały się. Wyczekiwała mojej reakcji, patrząc zza okularów. Widziałem na jej twarzy żałość, pomieszaną z gniewem. Nieoficjalnie po dziale krążyły plotki o jej platonicznej miłości. Dziewczyna zabujała się we mnie i na każdy dźwięk dzwonka, reagowała agresywnie. Potem okazywało się, że laska niepotrzebnie się stresuje, bo kiedy padało męskie imię, spod okna wydobywał się świst wypuszczanego z ulgą powietrza. Wiele razy zdarzyło się już, że okazywała nadmiar swojej sympatii w moją stronę, ale skutecznie ją ignorowałem. Chciałem być przy tym miły, by jej nie skrzywdzić słowami, ale dawałem wyraźne sygnały, że nie jestem zainteresowany opcją wiązania się z nią. Każda inna na jej miejscu domyśliłaby się, że coś jest ze mną nie tak, skoro nie zwracam na nią uwagi, wręcz traktuję, jak powietrze. Ale nie Agata. Ona sądziła, że jestem najzwyczajniej w świecie nieśmiały. I pewnie przyjęła sobie za cel wyprowadzenie mnie z tej nieśmiałości.
- Cześć - przyjąłem połączenie, by nie patrzeć na koleżankę. Zapatrzyłem się w monitor, pełen tabelek i licznych wykresów z przypisami. Miałem jednak świadomość, że Agata wytęża słuch, a ucho rozrasta się do olbrzymich rozmiarów, by nie uronić ani jednego słowa. - Co tam u ciebie?
Mój głos niespodziewanie zadrżał. Obawiałem się najgorszego - spotkania z Karolem. Jeśli będzie chciał się spotkać, a ja się zgodzę i do terminu spotkania nic nie wymyślę sensownego, by naturalnie się zachowywać w jego obecności, to jestem w czarnej dupie. Od razu wyczai, że mam coś na sumieniu i unikam drażliwego tematu. A Karol na pewno zechce rozgadać się o Michałku. O Jezusie!
- Cześć. Sorry, że przeszkadzam i tak wydzwaniam do ciebie. - Dało się wyczuć, że Karol balansuje na krawędzi użalania się nad sobą i eksplozji agresji. - Potrzebuję z kimś pogadać. Kiedy wracasz do Krakowa z tej Warszawy?
Rzeczywiście z Karolem było nie najlepiej, skoro nie wyczaił, że pisał do mnie na służbowym Hangoutsie. A tego komunikatora używam tylko w pracy.
- Wróciłem w zeszłym tygodniu?
- W zeszłym? - usłyszałem zaskoczony głos Karola. - To dlaczego nie zadzwoniłeś, że już jesteś w Krakowie, co?
Bo nie chciałem się z tobą spotkać? Taka odpowiedź samoistnie cisnęła się na usta. Nie, nie mogłem tego powiedzieć. To by zniszczyło i tak podłamaną psychikę.
- Nie miałem czasu - wzruszyłem ramionami. Musiałem jak najszybciej zakończyć temat mojego milczenia. - Coś się stało?
O siet!, przemknęło mi przez głowę. Pytając Karola: "Co się stało?", pogrążyłem się jeszcze bardziej. Przecież on zacznie teraz gadać o Michale.
- Muszę z kimś pogadać. Spotkaj się ze mną dzisiaj.
- Dzisiaj? - O rany, to szybko. A ja wciąż nie mam pomysłu, jak pocieszyć Karola i nie wypaplać, że Michał zrobił mi dobrze.
- Proszę cię, Bartek - nalegał - chociaż na chwilę. Muszę z kimś o tym pogadać.
- O czym? - zapytałem. Co on wykombinował?
- No o Michale. Musisz mi coś poradzić. Tylko ty go znasz. Poznałeś go osobiście. Pogadałbym też z Filipem, ale on go nie zna. Widział go tylko przypadkiem. Zresztą Filip przepadł gdzieś bez wieści. Zaszył się w tej Warszawie, zniknął, a poza tym chyba nadal ma żal o Oskara.
No tak, Fifi. Ten, który wystawia przyjaciół, ignoruje telefony i nie jest świadomy, że ludzie mogą się o niego martwić. I ma to w dupie!
O Jezu... Zamyśliłem się na chwilę. Właśnie dotarło do mnie, że przecież ja nie jestem dużo lepszy od niego. Zachowałem się podobnie względem Karola. A nawet zrobiłem coś gorszego. W jakiś sposób zdradziłem Karola. Nie jestem dużo lepszy od Filipa, a mimo to puściłem focha i wyjechałem bez pożegnania z Warszawy. Nawet nie postarałem się zrozumieć jego zachowania.
- To co, Bartek, możemy się spotkać?
A czy miałem inny wybór? Sumienie i tak dało mi teraz po dupie. Cokolwiek się stanie na tym spotkaniu, byłem winien Karolowi rozmowę. To przecież nadal mój przyjaciel od kilku dobrych lat.
- Tak, o osiemnastej.
- Super. Widzimy się w Młynku na Wolnicy.
- Okej. Do zobaczenia.
Rozłączyłem się. Wpatrywałem się jeszcze dłuższą chwilę w wyświetlacz, aż zdjęcia Karola zniknęło. On chciał pogadać. Ze mną? A ja? Po popełnieniu takiej zbrodni, też chciałem się komuś wyżalić, ale nie miałem żadnej bliskiej osoby, która by mnie wysłuchała. Zazwyczaj, ci znajomi, to dosyć pobłażliwie traktowali moje problemy. Pobłażliwie i z żartem. Ale dla mnie one nie były śmieszne. Tylko Filip traktował te sprawy poważnie. Tyle że Filip siedzi w Warszawie i rżnie Roberta. Albo daje mu dupy. To zależy, jak lubi. Muszę sobie kogoś znaleźć na takie pogaduchy. Filipa nie będzie zawsze pod ręką. O, już go nie ma.
- Z kim się umówiłeś? - Agata klikała palcami w klawiaturę, marszcząc czoło przed ekranem komputera. Udawała niezainteresowaną, choć ciekawość ją zżerała. - Jakaś dziewczyna?
Może by tak coming out przed nią zrobić. Nie byłby to wcale taki zły pomysł. Najwyżej by mnie znienawidziła, ale przynajmniej wiedziałaby, że nie musi się łudzić i snuć planów, jak zdobyć moje skamieniałe i nieczułe serce.
- Z kolegą.
I znowu usłyszałem ten charakterystyczny świst wypuszczanego z ulgą powietrza.
Punktualnie o osiemnastej usiadłem przy stoliku, przy którym czekał już Karol. Zjawił się dziesięć minut przed czasem, więc zamówił drinka i wolno go sączył. Wyglądał jakoś dziwnie. Blady, czymś zestresowany, pełen obaw, z niepokojem się rozglądający wokoło.
- Coś się stało? - zapytałem podejrzliwie.
Wzruszył ramionami, popijając napój. Może się domyśla, co zaszło w pociągu między mną a Michałem. Albo sam Michał mu o tym powiedział. Moja wyobraźnia ruszyła pełną parę, podstawiając wizję tego, co mogło się zdarzyć. Na pewno coś się stało. Karol nigdy do tej pory nie był tak wystraszony, jak dzisiaj.
- Nie nic - odparł szybko. - Nie potrafię tylko wciąż oswoić się z myślą, że Michał mnie oszukał.
- Być może oszukiwał cię dużo wcześniej - rzekłem, nie patrząc mu w oczy. - Co zamówiłeś dobrego? - Musiałem zmienić temat, choć i tak kwestię Michała musieliśmy omówić. W końcu po to tutaj przyszedłem.
- Wódkę z colą. Chcesz to samo?
- Spokojnie zamówię sobie coś innego. Nie mam ochoty na alkohol.
- Ja muszę się napić. A piję już od tygodnia. Co wieczór otwieram butelkę wina i wypijam ją do końca.
To niedługo będziesz musiał opróżniać dwie, przemknęło mi przez głowę. Zbeształem siebie w myślach. Co ja robię? Mam go przecież wspierać. Facet jest w dołku. Ale podświadomość snuła dalej temat, że będzie w jeszcze gorszym dole, kiedy wyjdzie na jaw moja przygoda z Michałem.
- Przestań! - powiedziałem jednak głośno. - Wpadniesz w alkoholizm.
- A co mam robić? - odbił piłeczkę. - Michał mnie okłamał, rozumiesz? Twierdził, że jedzie do rodziców. Na to pierdolone Podkarpacie. A gdzie pojechał? Do Warszawy. Kurwa! - zacisnął ze złości pięści.
- Karol, nie możesz się nim przejmować. - Próbowałem załagodzić sprawę i podnieść go odrobinę na duchu. - Wiesz przynajmniej, że powinieneś... - ZERWAĆ!, krzyczało moje sumienie - coś z tym zrobić.
- Wiem, przytaknął.
Wyprostował się energicznie i spojrzał w kierunku ulicy Bożego Ciała. Wziął głęboki wdech. Miałem wrażenie, że kogoś tam dostrzegł, bo nagle zesztywniał. Skóra na czole zmarszczyła się, zacisnął zęby.
- Dlatego pomyślałem, że wezmę cię na świadka. Będzie łatwiej.
Na świadka? O co chodzi, do licha?
- Nie rozumiem...
- Zaproponowałem spotkanie również Michałowi. Pokażę mu zdjęcie, które tam zrobiłeś, a ty potwierdzisz, że go widziałeś w Warszawie. Nie wymyśli już żadnej historyjki.
- Że co takiego? - Krew mi odpłynęła z twarzy. Ale z Karola podła świnia. Wpakował mnie w takie tarapaty. - Nie, to nie wchodzi w grę - zacząłem szybko mamrotać. - To głupi, wręcz żałosny pomysł. Odwołaj to szybko. Zadzwoń i odwołaj spotkanie!
- Za późno. Już tu idzie.
- Co?
Byłem przerażony. Pieprzyć to, że Karol zauważył moją reakcję i może się czegoś domyślić. Postawił mnie w niezręcznej sytuacji. Gdyby dał mi znać wcześniej, nigdy bym się tu nie zjawił. Musiałem stąd spieprzać. Przecież teraz wszystko się wyda.
Zerwałem się z krzesła, ale zderzyłem się prawie z Michałem.
- Cześć! - Białe zęby błysnęły w słońcu. - Co za spotkanie? Karol nic nie wspominał, że tutaj będziesz.
- Mnie też nic nie wspomniał o twojej obecności - bąknąłem niepewnie pod nosem.
Michał zerknął na mnie, starając się zrozumieć ten dziwny zbieg okoliczności. Wolno przeniósł wzrok na Karola. Automatycznie z jego twarzy zniknęła podejrzliwość.
- Wreszcie zechciałeś się spotkać.
Wyciągnął rękę, by przywitać się ze swoim chłopakiem. Karol zignorował gest.
- Siadaj - rzekł oschle.
- Okej, coś jest na rzeczy - Michał powiedział to spokojnym tonem, zerkając na mnie. Pewnie już podejrzewał, że coś wypaplałem. Po takim powitaniu przez Karola, nie jeden wiedziałby, że coś się święci. - Powiesz mi łaskawie o co chodzi? - Usadowił się obok.
- To może ja wam nie będę przeszkadzał... - Musiałem się zmyć.
- Ty też siadaj! - rozkazał Karol.
- Uuu, też coś przeskrobałeś? - zakpił Michał.
Czyli to koniec. W tym pięknym miejscu przy Placu Wolnica, w ogródku Cafe Młynek, przyjaźń między mną a Karolem po tylu latach ulegnie nagłemu rozpadowi. Nie znałem Michała, ale łatwo można było się domyślić, że na pewno nie zatrzyma dla siebie incydentu z pociągu. Z takim przeświadczeniem usiadłem ponownie przy stoliku.
- To będzie krótka rozmowa - zaczął Karol.
- Domyślam się - padła odpowiedź Michała. - Słucham cię.
Zacząłem odliczać upływające sekundy.
- Wiem, że nie byłeś u rodziców w zeszłym tygodniu, tylko pojechałeś do Warszawy. Okłamałeś mnie i zrobiłeś to w perfidny sposób. Wiem o wszystkim.
Michał skrzyżował dłonie na piersi. Jakoś nie przejął się zbytnio tą wiadomością. Nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, typu wytrzeszcz oczu z niedowierzania, głośnie przełknięcie śliny, że się wydało. Nie, nic z tych rzeczy. Nadal był pewnym siebie cwaniaczkiem. Kpiący uśmieszek rozgościł się na ustach.
- Wiesz o wszystkim. - Michał powtórzył słowa Karola. - Czyli o czym?
- Że pojechałeś do Warszawy - wybuchnął Karol. - Spotykasz się tam z jakimś gościem. Bartek cię widział na Placu Zamkowym z tamtym facetem. Zrobił wam zdjęcie.
- O, a to ci niespodzianka. - Ton głosu Michała zaczynał mnie wkurwiać. - Tego nie powiedziałeś, że cyknąłeś mi fotkę. Czemu nic nie powiedziałeś? Dobrze się chociaż prezentowałem?
Ten jego bezczelny żart! Nic sobie nie robił z powagi sytuacji. Gówno go obchodziło, co się stanie z przyjaźnią między mną a Karolem.
- Chwileczkę - Karol wyraźnie się pogubił. - Co jest grane? O co chodzi?
- Nie powiedziałeś o tym swojemu najlepszemu przyjacielowi? - obruszył się Michał. - Bartek, weź przestań. Jak już o czymś opowiadasz, mów do końca. Zrobiłeś mi zdjęcie na Placu Zamkowym, jak paraduję z kolesiem, wysyłasz je Karolowi, a nie wspominasz mu o naszej rozkosznej podróży powrotnej do Krakowa?
- Zamilcz! - syknąłem przez zęby.
- O co chodzi? - dopytywał Karol. - Jaka podróż? Bartek...
Spojrzenie przyjaciela strasznie mi ciążyło.
- Czemu nie powiedziałeś Karolowi o naszej podróży? On nic nie wie, co zaszło?
- Zamknij się i nie pogarszaj sytuacji.
- Oj, Bartku! - Michał machnął ręką. - Przecież pamiętasz naszą umowę, prawda? To miał być nasz sekret. Ale skoro wypaplałeś o tym, że byłem w Warszawie i jeszcze podesłałeś Karolowi fotkę, jak pewnie liżę się z Maćkiem, to muszę powiedzieć co się wydarzyło w pociągu.
- Na Boga! - Karol uniósł ręce do nieba. - Powiedzcie mi wreszcie, co jest grane.
- Widzisz, Karolku. Wracaliśmy razem z Warszawy. To miała być nasza tajemnica, ale w tym wypadku... - wzruszył ramionami. - Bartuś był tak spragniony seksu, że aż wił się z rozkoszy w toalecie, kiedy robiłem mu dobrze ręką. Nawiasem mówiąc, ma całkiem fajnego ptaszka.
I to by było na tyle. Mój świat pękał. Rozpadał się na drobne kawałki. Wieloletnia przyjaźń z Karolem ulegała destrukcji i nic nie było w stanie ją uratować. Wszystko przez Michała. Gdyby Karol go nie poznał... Gdyby zauważył, że darzę go uczuciem innym niż przyjaźń... Ach, to gdybanie. Wszystko przepadło. Teraz to już nie będzie chciał mnie znać.
- To prawda?
Przerażający gardłowy głos dotarł do moich uszu. Choć wiedział, że to prawda, bo przecież zachowywałem się, aż nazbyt naturalnie i znał mnie dobrze, musiał się upewnić. A to bolało jeszcze bardziej. Bo musiałem potwierdzić i podpisać się pod zarzutami.
- Tak - skinąłem głową.
W oczach Karola pojawiły się łzy. Smutek i żal wylały się wraz z nimi i spłynęły po policzkach. Czułem się podle, jak świnia. Dałem się ponieść emocji i pozwolić sobie na odrobinę rozkoszy z Michałem, jeszcze wówczas chłopakiem mojego najlepszego przyjaciela. A ja go tak ohydnie potraktowałem. Nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie. Żadnych mocnych argumentów. Jak tu nawet się tłumaczyć? Nie, to nie wchodziło w grę. Spierdoliłem przyjaźń. Uczucie, które najbardziej sobie ceniłem.
- Jak mogłeś... Traktowałem cię, jak przyjaciela. A ty... Tak po prostu.
Zebrał swoje rzeczy. Krzesło odjechało gwałtownie do tyłu, kiedy wstawał i nie oglądając się za siebie podążył przez plac w kierunku przystanku tramwajowego.
Chciałem za nim biec, ale co by to dało? Co miałbym mu powiedzieć? Tłumaczyć się, że to Michał wszedł za mną do toalety? Nawet jeśli to ten fakt nie był żadną kartą przetargową na ocalenie przyjaźni. Nie potrafiłem zapanować nad emocjami, nad swoim popędem. Dałem się uwieść chwili. A Karol od dziś nie chce mnie znać. To by było na tyle.
- Przykro tak patrzeć, jak wieloletnia przyjaźń nagle się kończy - odezwał się Michał.
- Zamknij się - odparłem. - W ogóle jeszcze masz tu czelność siedzieć?
- Ja straciłem faceta, ty przyjaciela... Możemy sobie nawzajem pomóc. Zresztą wiesz... nic nie trwa wiecznie, jak się okazuje nawet przyjaźń. Bo przecież nie polecisz za nim i nie będziesz go błagał o przebaczenie. Karol nie chce cię widzieć na oczy.
- Jesteś perfidny - zauważyłem.
- Dzięki temu jeszcze normalnie egzystuję, bo się nie angażuję w uczucia. I tobie też dobrze radzę. Dobrze na tym wyjdziesz, zaufaj mi.
- Spadaj!
Michał podniósł się z krzesła. Położył dłonie na poręczy.
- Wiesz - odezwał się, mając na ustach ten swój słynny uśmieszek - gdybyś kiedyś chciał wyskoczyć na jakąś akcję, wejdź na znany nam portal i wklikaj w wyszukiwarce nick "ikno". Dogadamy się. Zresztą nie można dopuścić, by takie ciacho, jak ty się marnowało. No to się trzymaj.
Miałem ochotę go rozszarpać. Ale co by to dało? Michał nic sobie nie robił z uczuć. Dla niego liczył się tylko seks i czysta fizyczna przyjemność, a dla mnie świat się kończył, bo oto straciłem Karola. Nie tyle obiekt moich westchnień, co serdecznego przyjaciela.

piątek, 8 listopada 2013

Epizod 85.

Palce zastukały w ladę. Recepcjonistka uniosła głowę znad stery korespondencji, która jeszcze dzisiaj miała dotrzeć do odbiorców. Na twarzy pojawił się grymas, który natychmiast przeszedł w kpiący uśmieszek. No tak, niecodzienna wiadomość o tym, że jestem gejem obiegła wszystkie działy agencji, docierając do źródła i siedliska plotek, skąd szła dalej.
- Cześć! - przywitałem się, jak gdyby nigdy nic. - Dyr Maruś u siebie?
- Tak - odparła. - Po co przyszedłeś?
Sekretareczka się znalazła, która musi o wszystkim wiedzieć.
- A co cię to interesuje? - odparłem z uśmiechem. Tej piździe trzeba było utrzeć nosa. Nawet jak pracowałem w agencji, nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Tylko się znosiliśmy nawzajem. - Do dyra idę, nie do ciebie.
Zacisnęła wargi w wąską kreskę. Nie często ktoś jej tak odpowiadał. Przecież to pani recepcjonistka, która musi wyżej się ceni niż pozwala jej na to funkcja. Znając ją, odprowadziła mnie teraz wzrokiem do windy, wsadziła, zamknęła za mną, po czym chwyciła szybko za słuchawkę i wybrała numer do swej najlepszej psiapsióły. Nim dotrę do gabinetu Marka, wszyscy już będą wiedzieć, że przyszedł pedał. Będą musieli na mnie popatrzeć z oddali, rzucać ukradkowe spojrzenia, pokazywać sobie palcem, jakbym był jakimś kosmitą. A wszystko to w bezpiecznej odległości, żeby a nuż ich nie zarazić tą śmiertelną chorobą. Co za nieokrzesani i tępi ludzie pracują w tej agencji! W sumie - jaka firma, tacy pracownicy.
Nie myliłem się. Wiadomość, że Filip Niedziałkowski, "ten pedał, którego wylali za gwałt i pobicie", wszedł na teren agencji, rozeszła się lotem błyskawicy. Ach, byłem w centrum uwagi, niczym celebryta. To było co najmniej żenujące i niesmaczne. Jednak jak inaczej miałem sobie poradzić z homofobią, panującą w firmie? Tylko udawać, że mnie ta sytuacja śmieszy. Przeszedłem między boksami z uniesioną głową. Paru osobom, z którymi pracowałem powiedziałem w przelocie "cześć". Jedni odpowiedzieli, inni bąknęli coś pod nosem, pozostali udawali, że nie słyszą.
Zapukałem do drzwi dyrektora. I nie czekając na magiczne słowo "proszę", wszedłem do środka. Marek nie był wcale zdziwiony moją wizytą. Mimo że otwarcie pokazał, jakim to on jest homofobem, kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy w tym gabinecie, to przynajmniej nie odstawiał takiej szopki, jak jego pracownicy. Za to można było mu dać plusa.
- Cześć - rzekłem spokojnie. Nie stresowałem się. Już nie miałem czym. I tak nic mi nie mógł zrobić. - Zapewne wiesz po co przyszedłem? Dałem Warszawie chyba wystarczająco dużo czasu na przesłanie dokumentów.
- Tak, już dotarły. Prezes Such osobiście je przywiózł.
Na dźwięk jego nazwiska drgnąłem. Wiadomo czemu. Był tutaj, z moimi papierami. Może chciał się ze mną spotkać. Chciałem, żeby tak było, ale moje wyobrażenia chyba mijały się z prawdą.
- Tutaj jest wszystko. - Marek wyjął teczkę z szuflady. - Oficjalne przeprosiny od głównego dyrektora z Warszawy oraz rekompensata finansowa za naruszenie twojego dobrego imienia. Dyrektor Bażyński czuje się w obowiązku zatrudnić cię w firmie na wyższym stanowisku z wyższą pensją...
Marek zawiesił głos. Przypatrywał mi się uważnie, jakby czekał na moją decyzję.
- Wcale się temu nie dziwię - odebrałem teczkę. - Zostałem niesłusznie oskarżony i zwolniony z pracy za coś, czego nie zrobiłem. Padłem ofiarą jego chorego na umyśle siostrzeńca, który chciał się zemścić. Tego się nawet spodziewałem, że mi zaproponuje powrót do pracy.
- To prawda - przytaknął Marek. - Dotarły do mnie informacje z Warszawy, jak skompromitowałeś Kamila na oczach wszystkich dyrektorów.
- Skompromitowałem? - zapytałem zaskoczony. - Ja bym tego tak nie określił. Walczyłem tylko o prawdę i o przywrócenie mi dobrego imienia. To agencja Ya-Ha mnie skompromitowała. Dlatego przyjmę tę podwójną rekompensatę finansową. - Wydawało się, jakby Marek odetchnął z ulgą. - W końcu wiem, że jestem tutaj niemile widziany. Kto by chciał pracować z gejem, prawda, Marku?
Nie był w stanie nic powiedzieć. Choć słowa cisnęły mu się do ust - zapewne te wulgarne - to jednak zdecydował się przemilczeć. Walczył z sobą, ale nie chciał zaznać kolejnej homofobicznej wpadki. Źle by się to na nim odbiło.
- Jesteś... solidnym pracownikiem - rzekł po dłuższej chwili milczenia.
- Pitu, pitu - odparłem z uśmiechem. - Dobrze wiem co sobie myślisz o mnie. Ale nie będę cię już dłużej męczył swoją osobą. Mam nadzieję - machnąłem teczką w powietrzu - że dałeś mi same pozytywne rekomendacje. Do widzenia.
- Do widzenia.
Opuściłem gabinet Marka. Odprowadzony ukradkowymi spojrzeniami pracowników, opuściłem z zadowoleniem agencję. Zmierzając przez parking w kierunku najbliższego przystanku, czułem ulgę, że już nie muszę tutaj przychodzić. Definitywnie zakończyłem współpracę z agencją reklamową Ya-Ha. Pora stanąć przed nowymi wyzwaniami.
Na trzydzieści minut przed dziewiętnastą byłem umówiony z Przemkiem w Szeptach. Przyszedł jak zwykle przed czasem. Siedział przy stoliku na zewnątrz knajpy, popijając zimne piwo. Najpierw pogadaliśmy o pierdołach. Opowiedziałem o pobycie w Warszawie, pośmialiśmy się z ekscesów, które miały tam miejsce, aż w końcu doszliśmy do sedna naszego spotkania. A mianowicie do Artura.
- Będąc w Warszawie, coś do mnie dotarło - mówiłem spokojnie, popijając piwo. - Nie ma co ukrywać, ale spieprzyłem swoje życie, a ostatnie miesiące są tego idealnym przykładem. Wiesz, Przemek, myślałem, że radzę sobie z odejściem Artura. Że sobie z tym poradziłem. Że jestem silny, że potrafiłem się podnieść z ziemi i ruszyć do przodu, kiedy ten tak nagle zniknął. Bo przecież nie dołowałem się. Nie płakałem po nocach... Zacząłem nowe życie, na nowym mieszkaniu. Ale pobyt w Warszawie uświadomił mi, że nie rozliczyłem się do końca z Arturem. Zagrzebałem wspomnienia o nim, przykryłem grubą warstwą bieżących spraw i wegetowałem. Tak, wegetowałem, bo nie potrafiłem sobie poradzić z własnym życiem.
- A dokładniej? - wtrącił Przemo.
- Po dwóch latach z Arturem, rozstaniu z nim, chciałem na siłę z kimś się związać. Teraz zdaję sobie sprawę, że chciałem być z kimkolwiek. Nie chciałem być sam. Ale nie umiałem, bo... Artur...
Zabrakło mi słów. Urywały się w gardle, nie przybierając werbalnej postaci. Znów poczułem się podle, przypominając sobie seksualne ekscesy w Warszawie i z Robertem, i z tym młodym kelnerzyną na szybko. Z jednej strony Robert tak strasznie mnie podniecał, że byłem gotów wyskoczyć z ubrań i baraszkować z nim w łóżku. A po drugiej stronie barykady stał Artur. Ten niesamowity Artur, na którego widok nogi uginały się w kolanach. Mdlałem, kiedy przypominałem sobie jego uśmiech, spojrzenie, dotyk, zapach, pocałunek, muśnięcie warg, szept.
- I co masz zamiar zrobić? - Przemek przyjrzał mi się uważnie.
Wziąłem głęboki wdech. Im częściej będę sobie to powtarzał, tym będzie mi dużo łatwiej doprowadzić to do zamierzonego celu.
- Chcę się z nim spotkać i porozmawiać.
- Myślisz, że Artur - Przemo zaakcentował jego imię - będzie chciał tego samego? Przecież to on zniknął. On się wyprowadził, nie ty.
- Dla świętego spokoju muszę to zrobić - westchnąłem. Tak będzie lepiej dla mnie.
Przemek sięgnął do plecaka i wyjął stamtąd usztywnioną teczkę. Położył ją przed mną i przysunął bliżej. Patrzyłem i nie wiedziałem co mam zrobić. Gdzieś w głowie zakołatała niespokojna myśl, że może chłopak ma jakieś informacje o Arturze. W telefonie sprzed paru tygodni coś o tym wspominał i obiecał udostępnić przy najbliższym spotkaniu. Przy tym spotkaniu właśnie.
- Co to? - zapytałem.
- Nim zdecydujesz się na spotkanie z nim, warto byś się zapoznał z tymi materiałami. To naprawdę ciekawa lektura, Filip.
Zerknąłem na teczkę, potem na Przemka. Kurde, co to ma być?
- A może ja nie chcę? - odparłem poirytowany. Sytuacja zaczęła mnie wnerwiać.
- Nie pożałujesz - uparcie nalegał chłopak. - Jak myślisz... Dobrze go znałeś?
- Przemek, do czego zmierzasz, co? Co ty sugerujesz? Czemu bawisz się w takie podchodu ze mną? Znałem go dobrze. Byliśmy ze sobą dwa lata! - pokazałem na palcach ilość spędzonych ze sobą lat.
- A czy w tym czasie widziałeś korespondencję, która do niego przychodziła?
- Skąd! - odparłem. - Cała poczta przychodziła od jego rodzinnego domu w Wadowicach.
- Dobra, to inny przykład. Dowód osobisty. Albo prawo jazdy.
- Co z nimi?
- Widziałeś je na oczy?
- Pewnie - odparłem odruchowo.
- Tak? - zapytał zdziwiony. - Jesteś tego pewien?
No nie, odpowiedziałem sobie w myślach. Przez kilka sekund usilnie próbowałem sobie przypomnieć sytuacje, w których miałem okazję zobaczyć jego dokument tożsamości. Ale jak na złość, akurat w tym momencie nic nie przychodziło mi do głowy.
- Pewnie widziałem - odparłem nie do końca przekonany. Wstyd się było przyznać, ale raczej Artur nigdy nie pokazał mi swojego dowodu. Za to ja jemu owszem. - Teraz nie pamiętam.
- Bo nigdy nie widziałeś. Nigdy ci nie pokazał. A wiesz dlaczego?
Otworzył teczkę i wyjął z niej jedną kartkę formatu A4. Było tam jego zdjęcie, widniało jego imię i nazwisko, czyli Artur Szlachta, data i miejsce urodzenia, a także miejsce zamieszkania. Wszystko się zgadzało.
- No to on - wzruszyłem ramionami.
- A teraz spójrz na to.
Przemek wręczył mi drugą kartkę, podobnego formatu. Zawierał skan dowodu osobistego i prawa jazdy. Na zdjęciu widniała twarz mojego byłego.
- No to są dokumenty Artura. Po co mi to pokazujesz?
- Nie widzisz różnicy?
Przyjrzałem się jeszcze raz. Data urodzenia się zgadzała, miejsce też. Wadowice zaznaczone, jako adres zamieszkania na pobyt stały. Wszystko było w należytym porządku. O co więc mogło chodzić Przemkowi? Wtedy przemknęło mi wpisane w dowodzie imię. Zatrzymałem się. To jakaś pomyłka urzędowa?
- No tu jest definitywna pomyłka - zauważyłem dumny z siebie, wskazując na imię i nazwisko wpisane na skanie dowodu. - Napisali, że nazywa się Krzysztof Kluczyński. Ewidentny błąd urzędu.
Przemek tylko się uśmiechnął. Spuścił wzrok i ukrył twarz w dłoniach. Ale żeby aż tak urząd mógł się pomylić? To było nie do uwierzenia.
- Filip! - Przemek wciąż się uśmiechał. Ale był to drwiący uśmiech, dziwny jak na tę okoliczność. - Nadal nic nie rozumiesz. Zaskocz, chłopie, wreszcie! Ten cały Artur, którego znałeś i z którym żyłeś przez dwa lata pod jednym dachem, jest oszustem i kłamcą! Nie widzisz tego? - wskazał na papiery. - Tego człowieka znałeś, jako Artura. Okłamał cię! Wymyślił sobie to imię. Bo tak naprawdę ma na imię Krzysiek. Dlatego nigdy nie widziałeś ani jego dowodu osobistego, ani kart płatniczych, ani żadnego innego dowodu tożsamości. Nic nie widziałeś! Bo ten człowiek prowadził podwójne życie.
Teraz zaczęło dopiero mi świtać. Zasłona opadła z hukiem. Patrzyłem na skany dokumentów i nie wierzyłem własnym oczom. To jakiś matrix! Cholerny, pierdolony matrix! Miałem przed oczami jedną osobę, ale pod dwoma różnymi nazwiskami. Artur i Krzysztof. Przez dwa lata mówiłem do niego Artur, czy Arti. A tak naprawdę miał na imię Krzysztof. To wręcz nieprawdopodobne! To absurd. To na pewno mi się śni. Przecież to nie może być prawda, bo to oznacza, że... Że cała nasza znajomość, cały nasz związek był jedną, wielką mistyfikacją. Nie dość, że już mam spierdolone życie, to spierdoliłem sobie jeszcze dwa lata. Przez własną i głupią naiwność. Oszukał mnie! A ja mu ufałem. I kochałem go.
Kręciłem z powątpiewaniem głową, mając w pamięci jego obraz. Co teraz czułem? Żal i wściekłość. Gdyby się nagle napatoczył przypadkiem koło Szeptów, zatłukłbym go na śmierć gołymi rękami. Zabiłbym dziada, który zniszczył mi życie. Na pewno?, usłyszałem wątpiący głos, dochodzący z głębi świadomości. Tak, padła szybka odpowiedź. Wątpię, usłyszałem.
Złapałem się za głowę. Myśli, jak opętane szalały po czaszce. Biegały we wszystkie strony. Czułem narastający ból i napięcie. Jeszcze chwila i eksploduję.
- Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale lepiej znać prawdę. - Przemek położył dłoń na mojej dłoni. Nie cofnąłem jej. - Długo zbierałem te informacje i zastanawiałem się czy ci w ogóle pokazać. W końcu byłeś z nim taki szczęśliwy. Ale naprawdę ucieszyłem się, kiedy mi powiedziałeś, że odszedł od ciebie i że już nie jesteście razem. Poczułem ulgę. Wiedziałem, że będziesz cierpiał i przeżywał rozstanie. Ale z czasem to minie. Biłem się z myślami, czy ci pokazać te informacje. Doszedłem do wniosku, że nadeszła już ta pora. Ale kiedy mi dzisiaj powiedziałeś, że chcesz się z nim spotkać i wyjaśniać sprawę jego odejścia, tylko się przekonałem, że podjąłem dobrą decyzję, by ci udostępnić materiały. Jeśli rozważałeś jeszcze kwestię powrotu do niego, a na pewno taka myśl ci przemknęła, to mam nadzieję, że po tych dokumentach - stuknął palcami w teczkę - po tych dowodach, zmienisz zdanie. Domyślam się, że to szok dla ciebie, ale dzięki temu łatwiej ci się będzie podnieść i rozpocząć nowe życie. Z kimś naprawdę wartym uwagi. A nie takim śmieciem, jakim jest - wskazał na skany - ten ktoś.
Słowa Przemka wlatywały jednym uchem, obijały się po mózgu, po czym upłynniały się drugim uchem. Miał rację w tym co mówił, to na pewno, ale nadal wydawało mi się to nie do pomyślenia. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają! Choć prawdę miałem przed oczami, patrzyłem na nią, to wciąż trudno było mi się pogodzić i przyjąć do świadomości. Nadal wydawała mi się tak absurdalna, że wręcz niemożliwa do pojęcia. Dlaczego?
Bo wciąż miałem do niego sentyment. Wciąż coś czułem.

czwartek, 7 listopada 2013

Epizod 84.

Silniejszy podmuch wiatru porwał papierową serwetkę ze stolika i uniósł w górę. Nie było sensu jej łapać, a mimo to odruchowo pacnąłem ręką w blat. Patrzyłem jak zawirowała w powietrzu, po czym opadła parę metrów dalej, prosto pod nogi jakiemuś Chińczykowi. A może Japońcowi? Nieważne, oni wszyscy tacy sami, trudno ich rozróżnić.
Westchnąłem. Skrajne uczucia toczyły we mnie walkę. Ekscytacja i radość ze spotkania, stanęły do boju ze stresem, który podsuwał katastroficzne wizje. Wewnętrzny głos mówił mi, że jestem idiotą, totalnym masochistą, który sprawia sobie ból, wracając do przeszłości. Ale ja musiałem. Musiałem to zrobić! Dla własnego dobra. Dla świętego spokoju.
Wewnętrzne wywody przerwało znajome męskie chrząknięcie. Energicznie postawiłem zgarbione plecy do pionu. W środku szalałem. Serce waliło, jak szalone, próbując wyrwać się z piersi, ale nie mogło. Chciałem się odwrócić, jednak tym razem zdecydowałem, że nie podejmuję pierwszego kroku. Nie mogę dać mu tej satysfakcji. Moim oczom ukazała się czerwona róża, która delikatnie opadła na stolik. Zapachniała świeżością, jakby przed chwilą została zerwana z ogródka. Lubił dawać kwiaty. Okazja, czy nie, przynosił jedną różę albo cały bukiet i mi wręczał, uśmiechając się od ucha do ucha. Poczułem znajomy zapach perfum, których używał. Pamiętał, że na mnie działały, perfidnie więc to teraz wykorzystał. Gdybym stał, pewnie z wrażenia nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa. Być może nawet osunąłbym się na ziemię, jak wypompowany balon. Całe szczęście siedziałem, więc uniknąłem katastrofy i wpadki.
- Piękna róża dla pięknego mężczyzny.
Jego elektryzujący głos zabrzmiał nad uchem. O Jezu, zadrżałem cały w euforii. Oto doszło do wiekopomnej chwili - do spotkania z Arturem. Usiadł obok. Niebieskie, uśmiechnięte oczy wpatrywały się we mnie i podziwiały. Patrzyliśmy jeden na drugiego, w milczeniu, celebrując każdą sekundę tego spotkania, jakże dla mnie ważnego. Właśnie w tej chwili, patrząc na niego, przemierzając wzorkiem każdy centymetr jego ciała, zrozumiałem jak bardzo mi go brakuje. Jak bardzo potrzebuję uścisku jego dłoni, jego głosu, szeptu, ciepłych warg, pocałunku w usta, zapachu skóry. A Arti potrafił zniknąć tak bez pożegnania. Chciałem mieć do niego żal. I w pewnym sensie miałem. Bo przecież również to czułem teraz. Mimo to już zdążyłem mu wszystko wybaczyć.
- Zmieniłeś się - w głosie Artura zabrzmiała nutka zazdrości i żalu. Czyżby żałował, że mnie zostawił? - Masz kogoś, dla kogo tak się starasz dobrze wyglądać?
Myślał, że mam faceta. Że zdążyłem sobie kogoś już upatrzyć i bzykać go co wieczór. Chciałem powiedzieć, wykrzyczeć mu w twarz, że to dla niego tak się odpicowałem dzisiaj! Gdyby tylko wiedział... Nie, nie mogłem się przyznać do porażki. Dałbym mu powód do satysfakcji.
- Nowe ciuchy, nowy image. - Nachylił się w moją stronę, tak że poczułem zapach jego perfum. - Bardziej taki elegancki jesteś i dużo poważniej wyglądasz. Tak... męsko. Bardzo seksownie. Mógłbym cię tutaj brać.
- Artur. - Zacząłem spokojnie, starając się panować nad sobą. Szło mi to kiepsko. Oj strasznie kiepsko. - Nie przyszedłem się tu spotykać z tobą po to, byś mi słodził.
- Przecież lubiłeś to - wtrącił z rozbawieniem.
- Artur!
Druga próba. Drugie podejście. Opanuj się, mówiłem sobie w myślach.
- Tęskniłem za tobą...
Słowa Artiego echem rozbrzmiały w mojej głowie. Czy ja dobrze usłyszałem? Wszystko ze mną w porządku? Może po prostu chciałem to usłyszeć. Arti powiedział całkowicie coś innego, a mój mózg przekształcił to w słowa, które pragnąłem usłyszeć.
- Naprawdę tęskniłem. Codziennie o tobie myślałem. Kiedy kładłem się spać, a ciebie nie było obok. Kiedy wstawałem rano, a miejsce obok było puste i zimne. Cisza w pokoju. Cisza w kuchni. Cisza w łazience. Całe mieszkanie zionęło pustką.
Mówił to bardzo poważnie i spokojnie, patrząc mi przy tym w oczy. Nie mrugnął. Nie mógł kłamać, nie w takiej sytuacji. Ale dlaczego mi to mówi? Przecież to nie ja odszedłem, tylko on nie wrócił tamtego dnia. A potem po prostu zabrał swoje rzeczy. Gdzieś głęboko w głowie próbowała dobić się inna myśl, ale to co przed momentem usłyszałem z ust Artura, nie pozwalało jej się przebić, a nawet ja nie chciałem jej słuchać. Chciałem tylko, by Arti mówił wciąż do mnie, jak mu brakowało mojej osoby, jak tęsknił za mną. Chciałem to znów usłyszeć. Powinienem się bronić, stawiać opór. Przecież w tym celu poprosiłem go o spotkanie. Ale wystarczyło tak niewiele, tylko jego obecność, kilka słów, jego zapach, spojrzenie, uśmiech i... i wytrącił mi oręż z ręki. Stałem przed nim bezbronny.
- Wiem, że źle zrobiłem. Zepsułem naszą relację. Nie wiem dlaczego tak zrobiłem. Ucieszyłem się, kiedy napisałeś, że chcesz się spotkać. Aż podskoczyłem. Bo to oznacza, że nie zapomniałeś o mnie. Że nadal jestem dla ciebie kimś ważnym i szczególnym, prawda?
Nie potwierdziłem ani nie zaprzeczyłem. Zabrakło mi słów. Inaczej wyobrażałem sobie nasze spotkanie po tylu miesiącach. Widziałem to, jako starcie dwóch pewnych siebie i swojego zdania, stanowczych facetów. Miało obyć się bez wspomnień, bez czułych słówek, tiutiania i tych jednoznacznych spojrzeń. Pożądał mnie. Jego oczy to mówiły za niego, on nie musiał przedstawiać tego werbalnie.
- Dlaczego więc odszedłeś, Arti? - zapytałem z żalem.
Coś we mnie pękło. Wyrzuciłem z siebie słowa nasączone żałością. Betonowy mur, który miał mnie chronić i który osłaniał uczucia, zadrżał w posadach. Pojawiła się rysa. Jeszcze chwila i nastąpi wybuch.
- Dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego kłamałeś? Dlaczego oszukiwałeś?
Milczał, spoglądając mi w oczy. Nie znał odpowiedzi, czy nie chciał jej udzielać? Czekałem, aż coś powie. Nic. Aha, czyli w tym względzie nic się nie zmieniło. Gdy przychodziło skonfrontować swoją postawę, Artur nabierał wody w usta. Przyznanie się do błędu, że jest kłamcą i zwyczajnym oszustem, nie wchodziło nigdy w grę. Kiedy byliśmy razem i takie sytuacje miały miejsce, to strzelał wówczas fochem. Bo przecież on jest niesłusznie oskarżony. Bo przecież nic złego nie zrobił. Nie potrafił powiedzieć, że zawiódł, że kłamał. Nie, nic z tych rzeczy. Obrażał się na cały świat, na mnie. I to ja musiałem go przepraszać, za to się obraził.
Nadal było tak samo. Po prostu standard.
- Filip, ja do ciebie z sercem, a ty wracasz do zaszłości, o których już zapomniałem? - Artur zmarszczył czoło. - Czemu ty cały czas wracasz do tego co było?
- Bo nie potrafię o tym zapomnieć? - wzruszyłem ramionami.
Poczułem się winny. Właśnie niszczyłem kruchą, odnawiającą się znajomość. Artur chciał to naprawić, a ja to uparcie niszczyłem, bo chciałem dotrzeć do przyczyn zniszczenia naszego związku.
- Chcę zacząć od nowa bez wracania do przeszłości. Potrafisz zapomnieć o tym co było kiedyś i być znowu ze mną? Potrafisz, Fifi?
Spoglądał na mnie wyczekująco. Na Wieży Mariackiej zegar zaczął wybijać godzinę siedemnastą. Gołębie, spacerujące po płycie Rynku i między nogami turystów, zerwały się gwałtownie do lotu. Skrzydła zatrzepotały nad parasolami. Ktoś z tłumu krzyknął i wskazał palcem w kierunku bazyliki. Konie zarżały i uderzyły kopytami o kostkę.
- Halo! - odezwał się Artur, ale jakby nie swoim głosem.
Słyszałem uderzenie zegara, ale niespodziewanie otoczyła mnie dziwna aura, która tłumiła wszelkie odgłosy. Artur poruszał bezgłośnie ustami. Nachyliłem się, by go usłyszeć. Złapał mnie za rękę. Zadrżałem. Zawsze tak reagowałem, gdy mnie dotykał. Ale mimo to czułem, jak coś dziwnego dzieje się ze mną. Nie! Tylko nie to! Tylko znowu nie Eden!
- Halo! - usłyszałem donośny głos tuż nad sobą.
Bum! Rynek w Krakowie nagle rozpłynął się w powietrzu, Artura pochłonęła mgła, a przede mną zmaterializował się... konduktor.
- Już się wystraszyłem, że coś się panu stało. - Bacznie mi się przyjrzał, chcąc się upewnić, że wszystko w porządku. - Nie reagował pan w ogóle na moje wołanie. Myślałem, że stracił pan przytomność.
- Ja? - zapytałem zaskoczony.
Byłem totalnie zdezorientowany. Nie wiedziałem co się dzieje ani gdzie jestem. Dlaczego ten obcy pan w ogóle do mnie mówi? Rozejrzałem się wokoło. Znajdowałem się w przedziale, w pociągu. Za oknem oświetlone perony wskazywały, że już zbliża się noc. Konduktor domyślił się, że nadal jestem trochę niekumaty, więc odezwał się ponownie:
- Jest pan już na miejscu. Dojechaliśmy. Witamy w Krakowie!
- W Krakowie? - nie kryłem zaskoczenia. - Jakim cudem?
- Wsiadł pan do pociągu w Warszawie. Ale już dojechaliśmy do Krakowa. - Mężczyzna przechylił głowę, uważnie się mi przypatrując. Mógł sobie teraz pomyśleć cokolwiek. Że się naćpałem i teraz jestem na haju. - Wszystko z panem w porządku?
- Tak, tak - przytaknąłem szybko, podnosząc się z miejsca.
Ale wcale nie było ze mną aż tak dobrze. Jeszcze przed chwilą miałem całkiem realistyczny sen z Arturem w roli głównej. Ja i on. Chciał wrócić. To mnie tak totalnie wybiło z rytmu. Jego deklaracja, chęć powrotu. Wciągnąłem powietrze. Podświadomość natychmiast podsunęła tak dobrze znany mi zapach wody toaletowej, którą stosował Arti. Ten, który działał na mnie narkotyzująco.
Dość! Wystarczy tego! Dojrzałem walizkę.
- Pomogę panu - zaproponował konduktor.
Postawił ją obok mnie i odprowadził do wyjścia z wagonu. Podziękowałem uprzejmie i ruszyłem pustym peronem w kierunku wyjścia na miasto. Usilnie próbowałem sobie przypomnieć, jakim cudem znalazłem się w pociągu, jadącym do Krakowa, ale w głowie miałem tylko pustkę. Dopiero po chwili pamięć wróciła. Nikt mnie na siłę nie wyrzucił z Warszawy. Sam zdecydowałem o powrocie do Krakowa. Pobyłem jeszcze parę dni w stolicy. Bawiłem się świetnie, ale dojrzewała we mnie myśl, że pora stawić czoło Artiemu. Dlatego tu jestem. W Krakowie. Przystanąłem przed budynkiem dworca PKP.


Napis KRAKÓW GŁÓWNY świecił ostrym blaskiem. Tylko to "Ó" w Głównym nieco przygasło. Ale nadal to był Kraków, miasto Królów Polski. Zimny wiatr pchał ołowiane chmury po niebie. Kłębiły się groźnie, sunąc przed siebie. Mokra nawierzchnia świadczyła o niedawnym deszczu. Może przechodziła tędy burza. Lada moment mogło ponownie lunąć. Oby tylko obyło się bez grzmotów i piorunów.
No to wróciłem do Krakowa.

środa, 6 listopada 2013

Epizod 83.

W mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Cierpliwie nasłuchiwałem kroków z drugiej strony, choć mogło nikogo nie być w środku. W końcu to był piątkowy weekend. Ale miałem szczęście. Usłyszałem przekręcany zamek w drzwiach, klamka puściła, drzwi otwarły się i w progu ujrzałem Arkadiusza. Nie spodziewałem się wybuchowego powitania, rzucania się w ramiona, ściskania i całowania, jakbyśmy się nie widzieli kilka lat, ale liczyłem na wyrozumiałość. Jednak jego ponura twarz, bez cienia uśmiechu, świadczyła tylko o tym, że ma żal. Do mnie. I wiedziałem, że chodzi o miniony wieczór.
- Jesteś. To znaczy, że nic ci się nie stało. - Jego słowa zabrzmiały oschle. - To dobrze.
- Cześć - przywitałem się. Początkowo miałem spuszczoną głowę. Bałem się spojrzeć mu w oczy, ale w końcu przełamałem strach. - Mogę... wejść?
Spoglądał na mnie z zaciekawieniem, nie reagując. On też mnie wyrzuci z mieszkania? Jak Robert dzisiaj rano? I tak czułem się upokorzony i sponiewierany przez los. A co tam! Oberwę jeszcze na dokładkę od Arkadiusza. Tak na zakończenie dnia.
Odsunął się od drzwi, robiąc mi przejście. Podziękowałem i wślizgnąłem się do środka, próbując zająć jak najmniej miejsca sobą. Rozejrzałem się po salonie, kuknąłem do kuchni.
- Bartka nie ma - uprzedził moje pytanie Arek. - Wyjechał dzisiaj do Krakowa.
- Jak to? - nie potrafiłem się zadać durnego pytania.
Ano tak to!, odparłem sobie w myślach. Znikasz niespodziewanie, nie dajesz znaku życia i jeszcze myślisz, że Bartek będzie na ciebie cierpliwie czekał? Puknij się w łeb!
- Po prostu wyjechał. A co miał robić? Czekać tutaj na ciebie?
Arek był w tej kwestii nieustępliwy. Musiał pokazać swoją wściekłość i żal do mnie. Musiał dać mi nauczkę za moje zachowanie. Ale zrozumiałem lekcję. Wiedziałem, co źle zrobiłem. Wiedziałem, że przegrałem całe swoje życie, że jest jedną wielką porażką i niczym więcej. Spartaczone do cna, a w tym wszystkim ja - pierwszy kurwiszon. Zmęczony natłokiem myśli opadłem na kanapę.
- Jestem beznadziejny.
Arek nie zaprzeczył. Patrzył na mnie bez cienia litości. Należy mi się, powtarzałem sobie w myślach. To tylko moja wina.
- Zachowałeś się tak, jak nie przystało na przyjaciela - odparł po chwili. - A on liczył na ciebie. I odnoszę wrażenie, że jesteś mu naprawdę bliskim przyjacielem, którego sobie ceni. Tylko w chwili, kiedy cię potrzebował, ty go najzwyczajniej olałeś.
- On mnie traktuje jak przyjaciela? - zdziwiłem się. - Bartek i Karol są przyjaciółmi. Znają się dłużej, niż ja z Bartkiem.
- Ale to tobie ufa. A z Karolem nieco się zagubił. I tutaj potrzebuje ciebie.
Arek ulotnił się do kuchni. Miałem chwilę spokoju, by zastanowić się nad jego słowami. Bartek traktował mnie jak przyjaciela? Owszem, parę razy się widzieliśmy, trochę czasu spędziliśmy ze sobą, ale nigdy aż tak nie zwierzaliśmy się sobie. Tylko raz, kiedy w sumie zmusiłem Bartka do ujawnienia swoich uczuć względem Karola. Ale nic poza tym. Ja tę znajomość traktowałem naprawdę na luzie, po kumplowsku. Nie przypuszczałem, że nasza relacja może przejść na wyższy poziom znajomości.
- Napijesz się piwa?
Praktycznie Arek postawił mnie już przed faktem dokonanym. Wniósł dwie butelki schłodzonego alkoholu.
- Chętnie - przytaknąłem.
Godzinę później siedzieliśmy na balkonie nad drugim browarem. W głowie wirowały już procenty. Choć było ich naprawdę niewiele, czułem jak szaleją. I oczywiście dodawały odwagi. Warszawa żyła swoim drugim życiem - nocą, tuż obok nas. A my razem z nią. Mimo to oddzielnie.
- Tak sądziłem, że Robert jest gejem. - Arek pokiwał głową. - Mówiłem ci, że jest krypciochem.
- Mówiłeś. Ale sam musiałem się o tym przekonać. I teraz nie daje mi to spokoju, bo totalnie wypełnił mi sobą myśli. Ale jak sam widzisz, wypieprzył mnie z mieszkania, bo chciałem za dużo wiedzieć o Sebastianie.
- Bujnąłeś się w nim? - Arkadiusz przyjrzał mi się uważnie. Czy się w nim bujnąłem? Jezu, nie wiem. Miałem dreszcze, kiedy o nim myślałem, a przewijał się przez umysł praktycznie cały czas. Nie potrafiłem, nie umiałem wręcz wybić go sobie z tej łepetyny. A samo wspomnienie jebania przyprawiało mnie o rozkosz. - Chyba jednak tak - odpowiedział na swoje pytanie.
- Skąd taki pomysł? - próbowałem nieudolnie oponować.
- No przecież widzę - uchylił łyk piwa.
- Mam mętlik w głowie - wzruszyłem ramionami, patrząc w oświetloną Warszawę. - Nie wiem co robić. Czuję się taki zagubiony, taki nieporadny, jak małe dziecko. Mam trzy dychy na karku, a nie wiem co ze sobą począć. Do tego dziwne wrażenie, że spitoliłem całe swoje życie. I jeszcze te ostatnie ekscesy seksualne. Chciałem być szczęśliwy. Robert... - zawiesiłem głos. Co takiego właściwie on zrobił? Z jednej strony brakowało mi tego łysego łapidrucha, z drugiej odczuwałem niechęć. A do siebie wstyd. - Robert sprawiał wrażenie, że może mi to dać, ale wyrzucił mnie z mieszkania. I nie wiem dlaczego czuję się, że to moja wina.
- Dlaczego?
- Bo może za dużo chciałem wiedzieć o Sebastianie? Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Widocznie to dla niego drażliwy temat. W końcu był w nim zakochany. Byli ze sobą. I widzisz, Arek, nie wiem co jest grane. Bo i Sebastian miał po mnie "w spadku" - zakreśliłem w powietrzu palcami znak cudzysłowie - Damiana, a teraz i ja bzyknąłem się z jego Robertem. Chciałbym się ustatkować... Bardzo tego chcę, a nie umiem. Nie potrafię. Nie mam pojęcia dlaczego.
- Myślę, że wiesz, gdzie leży tego przyczyna.
Przyjrzałem mu się uważnie. Nasze spojrzenia przecięły się w locie. Wszystko zrozumiałem. Ten wzrok mi uświadomił coś, co usilnie ukryłem w głębi swojej podświadomości. Zakopałem stertą niepotrzebnych myśli, czynności, planów, byleby tylko do tego nie wracać, byleby tylko o tym nie myśleć. To o to chodzi? To w nim leży przyczyna? To, że potrafiłem ruszyć do przodu, nie dołując się i nie rozpaczając, nie myśląc o nim ani o tym co zrobił, to jednocześnie doprowadziło moją psychikę do ruiny? Jakoś nie potrafiłem w to uwierzyć? I nadal nie chciałem, by mogło się to okazać prawdą.
- Niemożliwe! - zaprzeczyłem szybko.
- Filip, możesz zaprzeczać, ale tylko sobie szkodzisz. Dobrze wiesz, że Artur zniknął z twojego życia tak po prostu, niespodziewanie, zostawiając cię samego, uciekając z mieszkania. Bez słowa się ulotnił, nie wytłumaczył ci, dlaczego podjął taką decyzję. A ty obwiniłeś się za to. Myślę, mój drogi Fifi, że już najwyższa pora stawić czoło prawdzie. Doprowadzić do konfrontacji z Arturem. Stanąć z nim twarzą w twarz.
Dźwięk jego imienia rozbrzmiał w moich uszach, niczym zygmuntowski dzwon. Imię zmaterializowało się i przed oczami stanął on, we własnej osobie. Artur. Przez sekundę odniosłem wrażenie, że w mojej głowie szaleje tornado. Ten niby porządek, który panował, który nie dopuszczał do głosu jego osobę, rozniosło w pył nagromadzone myśli, odsłaniając wspomnienia. A jak wiadomo, kropla drąży skałę, tak i w tym przypadku ruszyła fala. Nim zorientowałem się, co się ze mną dzieje, ryczałem jak bóbr. Arkadiusz w mgnieniu oka zjawił się przy mnie. Tłumaczył, pocieszał, że muszę to zrobić, że nie mam innego wyjścia, a ja przez cały ten czas, kiedy tłukł mi do głowy mądrości, beczałem, wylewając potok łez.
Późną w nocy, a raczej tuż nad ranem, kiedy na horyzoncie już zaczęło się przejaśniać, położyliśmy się spać. Mimo zmęczenia, które czułem, nie potrafiłem od razu zasnąć. Artur królował w moich myślach, paradował z uśmiechem, puszczał oczko, jak gdyby nigdy nic. Bałem się zamykać oczy. Bałem się, że utracić kontrolę nad sobą, nad swoim umysłem. Bo kiedy bym zasnął, mógłbym śnić o byłym, a tego nie chciałem. Mimo to zasypiałem z poczuciem świadomości, że muszę się z nim spotkać i ostatecznie rozmówić. A to wiązało się z powrotem do Krakowa.
Sen minął spokojnie. Artur zniknął z myśli, nawet o nim nie śniłem. Sobotę spędziliśmy z Arkiem na spacerze po mieście, w kinie, w klubach. Nie, do Toro nawet nie zajrzeliśmy. Ominęliśmy go z daleka, bo jedno słowo o nim sprawiało, że oko zaczynało mnie dziwnie piec. Taka samoobrona.
W niedzielę postanowiliśmy się trochę ukulturalnić z Arkiem, więc w ramach odchamiania się, poszliśmy do Łazienek Królewskich. Pod pomnikiem Chopina zgromadził się tłum ludzi, którzy w upalne południe rozłożyli się wygodnie na trawniku, usiedli na pobliskich ławeczkach. Nie spodziewałem się takiego nalotu mieszkańców stolicy. Sądziłem, że będzie ich garstka, tylko ci najbardziej zakochani w jego utworach. No i my, zieloni w te klocki, którzy idą na tego typu koncerty tylko z czystej ciekawości.


Z wrażenia i pełen podziwu przystanąłem, podczas gdy Arek ulokował się kilka metrów dalej. Spoglądałem na tych ludzi z wielkim szacunkiem przez dłuższą chwilę. Jezu, pomyślałem uradowany, jest dobrze z nami, z Polakami, skoro młodzi chętnie garną się do słuchania muzyki poważnej.
Ruszyłem w kierunku Arkadiusza. Drogę niespodziewanie zaszedł mi Robert. Aż mi serce przestało nagle bić z wrażenia. Ale tylko na moment, bo potem gwałtownie przyśpieszyło, jakby chciało odrobić jednosekundową stratę.
- Co tu, kurwa, robisz? - syknął przez zęby. - Mówiłem ci, żebyś stąd wypierdalał. Że nie chcę cię tu więcej widzieć.
Choć szarpał mną strach i stres paraliżował moje szare komórki tak, że nie potrafiłem normalnie myśleć, wiedziałem że muszę się ogarnąć. Nic mi nie zrobi. Bo co może? Tylko zastraszyć. A zastrasza ten, kto się boi, prawda? Dżizas kochany, co ja sobie w ogóle wmawiam? Przełknąłem głośno ślinę. Czemu ja tak reaguję w jego obecności? Czy aż tak na mnie działa, że boję się mu sprzeciwić? Tak bardzo chcę się mu podporządkować, by mnie zechciał? By mnie zaakceptował? Nie!, zgromiłem siebie w myślach. Nie, nie i jeszcze raz NIE!
- Wypieprzyłeś mnie z mieszkania - odparłem nadzwyczaj spokojnie. - Powinno ci to wystarczyć. Warszawa nie należy tylko do ciebie.
Wyprostował się energicznie. Patrzył mi prosto w oczy, a ja przyjąłem wyzwanie. Stawiłem opór prezesowi.
- Wracaj do Krakowa - syknął. - Tam, gdzie twoje miejsce.
- Oj, Roberciku, Roberciku... jaki ty jesteś dziwny. - Choć nogi telepały się na prawo i lewo niczym galareta, to mój głos nawet nie zadrżał. Brzmiał pewnie, zdecydowanie, stanowczo. - Nie mów, że się mnie boisz? Przecież spędziliśmy ze sobą taką cudowną noc.
Rozkręcałem się. Stres wolno, ale skutecznie robił w tył zwrot.
- Wcale się ciebie nie boję! - obruszył się natychmiast. Jego pewność siebie znikała. Dało się to wyczuć w jego słowach.
- To o co chodzi? - skrzyżowałem ręce na piersiach. - Masz do mnie żal, że jestem w Warszawie? Przecież to duże miasto i wcale nie musimy się spotykać. A poza tym nie jesteś już moim przełożonym, więc nie nadużywaj swoich kompetencji prezesowskich. Twoja władza ogranicza się tylko do Ya-Ha, z tego co wiem, prawda? Bądź tak dobry, Roberciku, i skoro nie chcesz mnie już widzieć, po prostu zejdź mi z drogi. Przyszedłeś na koncert? W porzo, ja też. Ty sobie siądziesz tam - wskazałem palcem gdzieś w drzewa - ja tam - przeniosłem rękę na drugą stronę - i będzie git.
Zrobiłem sztuczny uśmiech do niezbyt mądrej miny Roberta. Zgłupiał, to było widać.
- Jeszcze jedno. Pamiętaj o mojej rekompensacie i przywróceniu mojego dobrego imienia w firmie. Po powrocie do Krakowa, chcę to mieć na piśmie u Marka na biurku.
Spoglądał na mnie z niedowierzaniem. Najpierw w oczach tliła się złość, mało brakowało, a ciskałby piorunami na wszystkie strony. Teraz jednak patrzył na mnie z żalem, jakby coś utracił. Albo kogoś. Mnie. Odniosłem wrażenie, że chciał być chojrakiem. Kozaczył, by mi pokazać, jaki to jest fajny i pewny siebie. Myślał, że... No właśnie, co on sobie myślał?
- Mogło być między nami tak dobrze - wzruszyłem ramionami. - Spitoliłeś to.
- Filip! Co się dzieje? Stało się coś?
Arkadiusz zjawił się w samą porę. I bardzo dobrze! Dla Robercika będzie to kolejny szok, gdy dowie się, że jego były pracownik zna mnie. Kompletnie się załamie.
- Pan Arkadiusz? - Robert nie krył zdziwienia.
- O, dzień dobry, panie Robercie. Miło pana spotkać. - Arek uścisnął dłoń byłemu pracodawcy.
- Nie spodziewałem się... - zająknął się Robert.
- Ja też nie - odparł Arkadiusz, po czym spojrzał na mnie. - Idziesz? Mam dla nas świetne miejsce. Idziesz?
- Jasne - rzekłem zadowolony.
- Do widzenia, panie Robercie - pożegnał się z gracją Aruś, choć widziałem, że jeszcze chwila i nie wytrzyma, i ryknie śmiechem.
Wytrzymał. Do końca koncertu nie zaśmiał się z tej komicznej sytuacji, w którą wprawił zawsze pewnego siebie prezesa agencji reklamowej. Dzisiaj Robert został skompromitowany. Bo jakby na to nie patrzeć, jego potrzeba ukrywania swojej orientacji, właśnie legła w gruzach. Kryptogej, który dbał o wizerunek, o postawę, ta porcelanowa maska, rozprysła się na drobne kawałki.
Mazurki Chopina koiły stargane nerwy. Mogłem wreszcie odetchnąć. Na chwilę, na moment. Potem trzeba wstać, zebrać siły, całą artylerię i przystąpić do ataku z wrogiem. Z Arturem.