sobota, 29 czerwca 2013

Epizod 29.

Weekend!
Z radości uniosłem w górę ręce, wielbiąc ideę stworzenia dwóch wolnych dni od pracy. Nie chcąc kisnąć w dusznym biurze, spakowałem papiery czym prędzej i wybyłem w tę rozgrzaną patelnię. Matti coś tam jeszcze krzyczał, że do zobaczenia w niedzielę na dworcu autobusowym, ale machnąłem mu tylko na pożegnanie, nie wdając się w głębsze dysputy.
Weekend. To się teraz liczyło. Na dwa dni chciałem zapomnieć o pracy. Zresztą dzisiejszego wieczoru czekała mnie impreza. Zwykła, normalna domówka, u niejakiego Oskara, kolegi Karola. Podobno też gej. Czasami o nim wspominał, imię to przemykało w rozmowach, ale niespecjalnie ten chłopak gościł, jako numer jeden w naszych plotkach. Z tego co Karol zdążył opowiedzieć o koledze, można było wnioskować, że całkiem niedawno przeniósł się na nowe mieszkanie. I w związku z tym organizuje parapetówkę. Życie prywatne Oskara owiane zostało aurą tajemnicy. Jedyna informacja, jaka zdążyła się przecisnąć do świata zewnętrznego to taka, że miał chłopaka.
Kiedy więc stałem już przed lustrem i prezentowałem się do wyjścia, przyjmując przeróżne pozy, dotarło do mnie, że wszyscy geje, którzy mnie otaczają są nieszczęśliwi, samotni, rozżaleni i źli na cały świat, bo ich związki szlag jasny trafił. Dlatego geje - single trzymają się razem, organizują imprezki, by choć na moment odciąć się od niesprawiedliwości z jaką się stykają. Do nich zaliczam się również ja. Do czego to doszło? O jacież pierdzielę! Przecież to zajeżdża ciotodramą! Ale skoro obiecałem Karolowi, że tam pójdę, to pójdę. Zresztą będzie Bartek. Ten fakt ostatecznie skłonił mnie do przyjęcia zaproszenia.
Umówiłem się z chłopakami w Galerii Krakowskiej koło Wentzla. Oczywiście pojawiłem się pierwszy i na dodatek za wcześnie. Plując sobie w brodę, zarzekałem się, że to już ostatni raz, kiedy tak się śpieszę na imprezę i przyjeżdżam przed czasem. Do tego trzeba oczywiście doliczyć spóźnienie. Karol zwykle się nie spóźnia, ale zdarzają się wyjątki. Za to Bartek... Ten to spóźnienie ma we krwi. Nigdy nie przychodzi na czas. Zawsze jest ostatni i jeszcze się dziwi, że ludzie mają do niego pretensje.
- Kurwa, kurwa, kurwa! - powtarzałem pod nosem, spoglądając na mijających mnie ludzi. Miałem głupią nadzieję, że jednak moi fantastyczni przyjaciele dzisiaj mnie zaskoczą swoją punktualnością.
Łudziłem się. Czas mijał, a ich nie było. Po pięciu minutach spóźnienia, kiedy tkwiłem przylepiony plecami do witryny sklepowej, przyszedł esemes od Karola, że będzie za jakieś piętnaście minut. No zajebiście! Niedługo zapuszczę tutaj korzenie. A Bartuś, gwiazda nad gwiazdami, oczywiście nie napisze nic. Bo po co?
Z tego czekania ruszyłem na spacer do toalety. Zawsze to pięć minut krócej. Tłoku na szczęście nie było, choć po galerii szwendało się sporo ludzi. Toaleta świeciła pustkami. Zatrzymałem się na moment przed lustrem. Wyprasowałem dłonią niewidoczne zagięcia i pchnąłem drzwi, za którymi...
Przystanąłem jak wryty. Pojękiwania i stękania wypełniały tę część męskiej toalety. Dochodziły z jednej z czterech kabin. Słyszałem silne pchnięcia i plaskania, zapewne mokrych od potu ciał. Mój wzrok zatrzymał się na drzwiach, które w jakiś dziwny sposób drgały w rytm wydawanych jęków. To tam musiała odbywać się ta zajebista impreza. Nie wiedziałem co mam robić. Wycofać się po cichu? Udać, że mnie tutaj nie było? A może, by tak... Spojrzałem za siebie przez uchylone drzwi. Nikt nie kręcił się przy wejściu do męskiego przybytku, a jęki z przeciwnej strony pobudzały moją wyobraźnię.
Jak na umówiony sygnał, poczułem silne parcie w spodniach. Stanął na baczność i próbował się oswobodzić. O kurwa! Tutaj? Koniecznie musiałem się gdzieś ukryć. A nuż ktoś wejdzie i mnie zobaczy, jak robię sobie dobrze, wsłuchując się jednocześnie w dźwięczną melodię jęków, stękania, ostrych pchnięć i plaskania w nagie ciało.
Już miałem podążać tym planem, nawet wypatrzyłem sobie kabinę w odpowiedniej odległości, by nie budzić podejrzeń i przypadkowo nie rozpraszać zajętych panów, gdy nagle odgłosy ucichły. Doleciało mnie tylko zasuwanie zamka w spodniach. Drzwi zdążyły się niespodziewanie otworzyć. Było za późno na jakąkolwiek reakcję. Ucieczka już nie wchodziła w grę. I zostałbym nakryty na gorącym uczynku. Z kabiny wyskoczyło dwóch roześmianych chłopaków. Ten pierwszy był trochę młodszy, za to ten drugi, który właśnie się wyłonił w pełnej okazałości, sprawił, że moja żuchwa z łoskotem roztrzaskała się o posadzkę. Jego zresztą też.
- Filip? - wykrztusił zmieszany, przeżuwając gulę, która utkwiła mu w gardle.
- O kurwa! - padło z moich ust.
Karol spłonął rumieńcem.

piątek, 28 czerwca 2013

Epizod 28.

Zegar już dawno przestał wybijać godzinę dwudziestą.
Tylko w mojej głowie wciąż jeszcze huczał ten dźwięk. Od prawie dziesięciu minut. Tamtego późnego wiosennego popołudnia, sprzed paru lat, Artur zjawił się punktualnie. Najpierw poczułem intensywny zapach Lacoste, który rozbudził moje zmysły, a kiedy spojrzałem w jego roześmiane oczy, wiedziałem już, że ten wieczór będzie udany. Wciąż pamiętałem tamtą scenę i widziałem ją oczami wyobraźni. Tak było wówczas, w zamierzchłej przeszłości. Dzisiaj jest inaczej. Łudziłem się, że Artur dotrze nad kładkę. Jak ja jestem przygłup, że w ogóle tutaj przyszedłem. Co mnie podkusiło? Co za piernik zakotwiczył się we mnie? Zacząłem nowe życie, bez Artura, a co teraz najlepszego robię? Rozpieprzyłem jedynie skrupulatnie stawiany mur, którym odciąłem się od przeszłości. Dla własnego dobra to zrobiłem. Żeby nie bolało. I sam to zniszczyłem. Cholerny dziwak ze mnie. Co ja sobie najlepszego myślałem, idąc na kładkę?
Kręciłem z niedowierzaniem głową, powtarzając w głowie, niczym mantrę, że jestem skończonym idiotą i tępakiem.
Telefon zawibrował w kieszeni. Czego znowu?, pomyślałem poirytowany. Kolejny esemes od Karola.
"Domyślam się, gdzie jesteś i popełniasz największy błąd. Proszę Cię, zawracaj, póki nie jest za późno. I odezwij się wreszcie."
Już jest za późno. Dziesięć minut za późno. Miałem ochotę cisnąć smartfonem w Wisłę. Tylko co by mi to dało? Straciłbym telefon i kontakt ze światem.
- Niesamowite!
Tuż obok mnie powietrze wypełnił donośny, męski głos. Ktoś przystanął w niewielkiej odległości ode mnie. Jakoś niespecjalnie zwróciłem uwagę na głośne zachowanie mężczyzny. Obracając w dłoni telefon, przymierzałem się do powrotu na mieszkanie. Nie mam co tutaj sterczeć. I tak Artur nie dotrze. Jesteś strasznie sentymentalny. Czas to skończyć. To przeszłość. Odszedł, zostawił bez słowa wyjaśnienia. Trudno się mówi; jego sprawa. Muszę się ogarnąć. Przecież jestem facetem. Mam kurwa jaja od tego.
- I jeszcze mnie nie rozpoznaje.
Mimowolnie mój wzrok powędrował na prawo. Omiotłem spojrzeniem Podgórze. I wtedy go dostrzegłem. Stał w odległości niespełna paru kroków. Był na wyciągnięcie ręki. W pierwszej chwili go nie rozpoznałem. Zmienił się.
- Wow! - wypsnęło mi się.
Bartek z wypiętą klatą, w kraciastej koszuli z podwiniętymi rękawami, trzymał się barierki. Nowy image, fryzura faceta metro zaczesana do góry i na bok jednocześnie dodawała mu urody.
- Wow! - powtórzyłem. - Nie poznałem cię.
- Zauważyłem - odparł z uśmiechem. Miał tylko inny głos, bardziej zachrypnięty. - Jak ci się podobam?
- Seksowny jesteś - zauważyłem z dumą.
- Dzięki. Może wreszcie ktoś na mnie poleci. Nie jakaś młoda ciota, tylko poważny fagas.
- Ale co się stało z twoim głosem? - zmarszczyłem czoło.
- To przez lody, które ostatnio wpieprzałem na Starowiślnej. Od razu mnie złapało. Ale powiem ci, że już jest lepiej. Co w ogóle tutaj robisz, Filipie?
- Yyy, spaceruję - dałem szybką odpowiedź.
Mam nadzieję, że połknął haczyk. Przecież nie może pamiętać naszej rozmowy. Do tego z takimi szczegółami. A jeśli?
- Jasne!
Ten głos już poznałem. Po prawej stronie przystanął Karol.
- Myślałeś, że tak łatwo wciśniesz nam kit?
- Szpiegujecie mnie? - zapytałem zaskoczony. Spojrzałem z pretensjami na Bartka.
- To był jego pomysł - wskazał palcem na Karola.
- Zdrajca - syknął Karol.
- Ok, wystarczy!
Musiałem ostudzić emocje moich chłopców. Jeszcze moment i będą się kotłować na kładce, a piękna fryzura Bartłomieja będzie w totalnym nieładzie i straci urok. A tego byśmy raczej nie chcieli.
- Wracam do domu - stwierdziłem.
- Do żadnego domu nie idziesz - rzekł Karol. - Popełniłeś błąd, że tu przyszedłeś. Na szczęście jesteśmy my, twoi przyjaciele, i zabieramy cię na piwo.
- Idziemy poszaleć po Podgórzu - zakomunikował Bartek.
I chcąc nie chcąc musiałem spędzić ten wieczór z nimi. Nie z Arturem, tylko z moimi przyjaciółmi.

czwartek, 27 czerwca 2013

Epizod 27.

Błękit nieba przecinały niewielkie, ale za to wyjątkowo głośne stadka jerzyków. Kołowały, ścinały powietrze, pikowały ostro w dół, by już po chwili wzbić się w górę. Szybowały nad kamienicami, kwiląc radośnie, wydając przy tym przyjemny dla uszu furkot skrzydeł. Bez nich niebo nad Krakowem o tej porze roku byłoby strasznie puste i smutne.
Przyjemność z podglądania życia jerzyków, przerwał głośny dźwięk przychodzącego esemesa. Sięgnąłem po smartfona. Od Karola:
"Hej. Co porabiasz?"
Miałem wrażenie, że przejrzał moje zamiary. Doskonale wiedział, że dzisiaj mija kolejna rocznica poznania Artura. Że nie wspomnę już, że od kwietnia nie jesteśmy razem. A pomimo to zdarzały się momenty, że ogarniała mnie za nim tęsknota. Odszedł tak nagle, bez słowa. Po prostu zniknął z mojego życia, usunął się, nie wyjaśniając dlaczego to robi. Zmieniłem swoje życie. Przeprowadziłem się na nowe mieszkanie, wpadłem w wir pracy i spędzania czasu z przyjaciółmi, a tamten okres został zepchnięty głęboko w zakamarki mózgu i starannie codziennie przykrywała je gruba warstwa kurzu.
Dzisiaj jednak nie potrafiłem zareagować inaczej. Powiał silniejszy wiatr, kurz uleciał i wspomnienia o Arturze wróciły. Oparty o kamienicę, tuż przy "Marchewce z groszkiem", zerkałem w kierunku kładki. Jeszcze tylko parę minut i wszystko będzie jasne. Czy spotkamy się tam tak, jak za pierwszym razem? A potem kontynuowaliśmy ten rytuał co roku? Jak będzie tym razem? Będę sam, a on nie przyjdzie? Wcale bym się nie zdziwił. Przecież odszedł ode mnie. Po co miałby wracać do przeszłości? A chociażby po to, że ma do mnie sentyment!, odpowiedziałem sobie z wyrzutem. Że ma poczucie świadomości, iż nasz związek był szczególny i ważny dla nas obojga. Musi przyjść. Do tej pory przychodził...
Znów spojrzałem w stronę kładki. Pary spacerowały wolno, trzymając się za ręce i głośno się śmiejąc. Tylko ja stałem, jak idiota pod kamienicą i podpierałem ścianę. Co ja najlepszego robię? Zmieniłem swoje życie po to, żeby zapomnieć o Arturze, a jedna głupia rocznica, nasza... pojebana tradycja celebrowania pierwszego spotkania, pierwszej randki, siedzi mi w głowie i pcha do wykonywania absurdalnych rzeczy. Najlepszą karą dla mnie będzie moment, kiedy jak debil będę stał na kładce i czekał, czekał, czekał. Aż zapadnie zmrok, sumienie mnie zeżre, wspomnienia ukatrupią do reszty. Tak, i będę przez kolejne dni lał łzy do poduszki! Przez własną głupotę.
Zerknąłem na wyświetlacz smartfona. Wiadomość od Karola raziła moje oczy. Ostrzeżenie przed rozczarowaniem? Ale skoro już tu jestem...
- Chuj z tym - powiedziałem do siebie. Chyba ciut za głośno, bo krzepka babcia zatrzymała się w odległości paru kroków i popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.
- Tak mi się powiedziało, babciu - machnąłem ręką.
Wsadziłem telefon do kieszeni i odważnie ruszyłem przed siebie. Z każdym krokiem, z którym zbliżałem się do kładki, serce przyspieszało rytm. Pulsowanie w głowie zdawało się momentami przybierać na sile. Przekroczyłem ulicę Podgórską i zrobiłem pierwszy krok na drewnianym pomoście. Zgrzytnęło pod stopami, ale niczym w transie szedłem dalej do przodu. Zatrzymałem się pośrodku. Tak jak dwa lata temu. Wtedy również prawie schodziłem na zawał, nie wiedząc co mnie czeka podczas spotkania. W promieniach słońca, zbliżającego się do kresu codziennej wędrówki po niebie, lśniły przyczepione metalowe, mosiężne kłódki z wyrytymi inicjałami. Miłość na wieczność. Spętana, zniewolona, bez możliwości rozwoju. Nasza kłódka nigdy tutaj się nie znalazła. Nie odczuwaliśmy takiej potrzeby. Przetrwała dwa skromne lata. Teraz przeszło mi nawet przez myśl, że może gdybyśmy się uparli na powieszenie kłódki na kładce i wrzucenie kluczyka do Wisły, nasza miłość wciąż by trwała. A tak... szlag ją trafił.
Boże, schowałem twarz w dłoniach, co ja pierdolę? Totalnie mi już odwala.
Zegar na Wawelu zaczął wolno wybijać pełną godzinę. Nadeszła chwila prawdy...

środa, 26 czerwca 2013

Epizod 26.

- Powiesz mi o co chodzi?
Matti próbował się wyszarpnąć z mocnego uścisku. Ciągnąłem go za rękaw przez korytarz w kierunku gabinetu prezesa.
- Żebym to ja wiedział - prychnąłem. - Kazał nam przyjść.
- To nie musisz mnie tak szarpać - rzekł prawie obrażony. Zmarszczył czoło w gniewie. - Potrafię sam iść.
- Matti, siedziałeś w necie i na pewno nie byłeś zajęty pracą. - Od pokoju prezesa dzieliło nas zaledwie parę metrów. - Znam cię i wiem, kiedy się obijasz. Przyznaj, co robiłeś?
Patrzył na mnie wielkimi i przerażonymi oczami. Dało się wyczuć strach. Czegoś się obawiał. Miałem nieodparte wrażenie, że coś przeskrobał albo dopiero ma zamiar to zrobić i to coś jest związane ze mną. Ostrzegawcza lampka już migotała jarzeniowym światłem w mojej głowie. Nie wiem dlaczego, ale przez umysł przebiegła mi spłoszona myśl, że to może mieć związek z moim wypadkiem w "Papierosie i kawie" sprzed ponad miesiąca i pobytem w szpitalu.
- Matti? - słyszałem echo swojego głosu.
Skąd u mnie wzięło się takie przewrażliwienie? I takie przeczucia? O dziwo, te przeczucia zaczęły się coraz częściej sprawdzać.
- Matti! - tym razem podniosłem głos. - Co ty znowu wykombinowałeś?
- Bo wiesz... - spuścił wzrok. Niepewnie przestępował z nogi na nogę, próbując wybrnąć z nieciekawej sytuacji. - Strasznie mnie interesuje ten stan... Nie mogę się powstrzymać. Już dużo na ten temat czytałem... A potem doszło jeszcze to...
- Co?
- No twój wypadek i śpiączka - powiedział szybko. Spojrzał w oczy. Pomimo strachu, który się w nich malował, był pewien swoich przekonań. - Musiałeś doświadczyć czegoś, kiedy twoje ciało wegetowało. Po prostu tego nie pamiętasz, ale jest sposób, żebyś mógł sobie to przypomnieć...
Byłem zły. Wręcz wściekły. Podniosłem rękę, by zamilkł. Przerwał w pół zdania.
- Dość - starałem się mówić całkiem spokojnie, choć mną szarpało, by wykrzyczeć Mateuszowi, że jest skończonym debilem, jeśli myśli, że doświadczałem wizji nieba, rozbłysków, fajerwerków i innych cudów. - Dość! Temat jest zamknięty. Zapominasz o tym i nie kontynuujesz. Ale jeśli zobaczę, że w pracy siedzisz na stronach z paranormalnymi zjawiskami ludzkiego ciała, wypierdolę ci komputer przez okno. Zrozumiano?
Nie czekałem na odpowiedź. Ruszyłem przodem do gabinetu prezesa. Matti powlókł się za mną, jak zdechły pies, ze spuszczoną głową. Marek siedział za biurkiem i wystukiwał coś na klawiaturze. Uśmiechnął się na nasz widok i gestem ręki wskazał miejsca, żebyśmy usiedli. Kiedy skończył pisać, rozsiadł się wygodnie i z szerokim bananem na ustach powiedział:
- Zakopane.
Jakby miało mi to coś mówić. Miasto na południu Polski, tak zwana zimowa stolica, skocznia pod Wielką Krokwią, Krupówki, góry. Chyba tyle. Bo co innego można powiedzieć o Zakopanem.
- O co chodzi z tym Zakopanem? - zapytałem zaczepnie. Nie było mi do śmiechu, a tym bardziej nie miałem ochoty na żarty z prezesem.
- Szkolenie. Od tej niedzieli do przyszłego tygodnia. I jedziecie tam we dwójkę. Macie już zrobioną rezerwację w pensjonacie. Przejazd, zakwaterowanie i wyżywienie na koszt firmy. O nic nie musicie się martwić.
- Wow! - odezwał się Matti.
Luknąłem na niego. Ucieszyła go ta wiadomość. Już widziałem te kurwiki w jego oczach. Co go tak cieszy? Góry? Też mi radocha. Nie, góry nie dla mnie, dziękuję bardzo. Musiałem się jakoś wywinąć z tego wyjazdu.
- A dlaczego nikt nie zapytał nas o zdanie? - zapytałem, opanowując złość, już drugi raz tego dnia.
- Nie cieszysz się? - zdziwił się Matti.
Obrzuciłem go spojrzeniem, które mówiło, że jeszcze jedno słowo, a zginie marnie, ale tym razem był silniejszy i nic sobie nie robił z mojej naburmuszonej mimiki.
- No dobra, czemu nikt mnie nie zapytał o zdanie? - poprawiłem się szybko.
- Bo wydaje mi się, że jeszcze taki delikatny urlopik po wypadku ci się należy. Górskie powietrze dobrze ci zrobi - z twarzy Marka nie znikał uśmiech. - Dostaniecie wszystkie wytyczne odnośnie wyjazdu jeszcze dzisiaj. Liczę na was.
- Ja bym tak nie liczył.
Wstałem i wyszedłem z gabinetu. Zakopane! Też mi frajda się trafiła. I to jeszcze cały tydzień. Chyba tam ocipieję, w tym "wielkim" mieście, z góralami na ulicy.

Epizod 25.

Z niecierpliwością wyczekiwałem, aż Karol pojawi się na GG. To co usłyszałem wczoraj od wrednej Gośki, nie potrafiłem zatrzymać tylko dla siebie. Musiałem natychmiast z kimś się podzielić. Dosłownie to cud, że wytrwałem całą noc, walcząc z sobą, by nie wykonać telefonu do Pawła. A dzisiaj w pracy od rana szalałem. Mało brakowało, a zacząłbym chodzić po suficie. Mateusz patrzył na mnie z boku, z bezpieczniej odległości i nie wchodził w drogę. Widział, że mam wojowniczą minę i wszystko mnie drażniło, dlatego skutecznie usuwał się w cień. Chociaż już na "dzień dobry" trochę mu się oberwało za bałagan na biurku. Tak po prostu chamsko się przyczepiłem.
Kiedy wreszcie Karol pojawił się na stanowisku pracy i uaktywniło się jego słoneczko na komunikatorze, odpaliłem okienko rozmowy. Po miłym wstępie rozpoczęła się właściwa część konwersacji. Przez ten czas Matti intensywnie wpatrywał się w ekran swojego komputera.
Filip: "Wiesz... Martwię się o Pawła."
Karol: "Jakiego Pawła?"
Filip: "Mojego przyjaciela, tego ze studiów. Opowiadałem ci o nim."
Karol: "Aaa... Teraz kojarzę. Co z nim nie tak?"
Filip: "Z nim wszystko ok, przynajmniej na chwilę obecną, ale obawiam się, że może być gorzej. I to przez tę sukę Margaret."
Karol: "Jego przyszłą żonę, chciałeś powiedzieć."
Filip: "No czyli sukę. Sorki, nie przepadamy za sobą, więc nie mam zamiaru jej słodzić."
Karol: "Ale przecież wkrótce będzie żoną Pawła."
Filip: "No właśnie nie wiem czy dojdzie do ślubu."
Karol: "???"
Filip: "Wiesz co ta pizda wymyśliła? Że ona nie wie czy chce wyjść za Pawła. Że się waha, że nie chce się wiązać sakramentalnym węzłem na zawsze."
Karol: "I ona ci to powiedziała?"
Filip: "Tak, widziałem się z nią wczoraj po pracy. Wyobraź sobie, że sama wyszła z propozycją spotkania. Nawet nie wiesz, jakie wywołała we mnie zaskoczenie jej wiadomość. My się tylko nawzajem tolerujemy. Ale szczerze... jakoś nie widzę przyszłości Pawła u boku tej wypizdrzonej gwiazdy."
Karol: "Co zrobisz? Masz jakiś pomył?"
Filip: "Nie wiem. Nie mam pojęcia."
Karol: "Jest twoim przyjacielem. Znasz go bardzo dobrze. Chyba wiesz, co powinieneś robić. Nie wiem na co jeszcze czekasz?"
Filip: "Karol, to nie takie proste. Jestem świadkiem na tym ślubie i życzę mu jak najlepiej. To, że ja nie przepadam za lady Margaret, to nie znaczy, że chcę zniszczyć jego szczęście. Przecież Paweł ją kocha."
Karol: "A ty jesteś tutaj dobrą wróżką, która wie o wszystkim, ale będzie czarować i udowadniać innym, że wszystko jest cacy. Prawda?"
Filip: "To mam mu powiedzieć?"
Karol: "Oczywiście! Niech wie na czym stoi."
Filip: "On ją kocha. Jest ślepy."
Karol: "To mu otwórz oczy! Jako jego świadek i przyjaciel, masz do tego prawo. Niech chłopak nie pakuje się w bagno. A jeśli ci nie uwierzy, to już jego sprawa. Jest dorosły i sam za siebie odpowiada."
W tym momencie zadzwonił telefon stacjonarny. Zanim odebrałem przypomniały mi się słowa Pawła, który to samo powiedział o Karolu, kiedy mówiłem mu o problemach Karola z Michałem - że jest dorosły i sam za siebie odpowiada. Okazało się, że to prezes i chce pilnie ze mną rozmawiać. A przy okazji mam również zwerbować Mateusza. Wystukałem tylko wiadomość do Karola, że muszę kończyć, bo prezes wzywa na dywanik. Po czym chwyciłem Mattiego za koszulę i zaciągnąłem kolegę w kierunku gabinetu prezesa.

środa, 19 czerwca 2013

Epizod 24.

Szliśmy Plantami w kierunku centrum. Jak na dziewczynę, a właściwie dwudziestosiedmioletnią kobietę, którą Paweł zarwał na studiach, poruszała się dosyć ociężale w szpilkach. Nie wychodziło jej to zbyt dobrze. A ślub tuż tuż. Wiedziałem, że nie spotkaliśmy się z Gosią przypadkiem, ot tak, żeby omówić plany na wesele. Od początku naszej znajomości Gosia dawała mi do zrozumienia, że nie przepada zbytnio za moją osobą, dlatego też takie zdziwienie wywołał u mnie jej telefon i chęć, wręcz nakaz spotkania się z nią. Na kilometr śmierdziało interesem. Teraz jednak widziałem, kiedy tak namiętnie trajkotała o kieckach, jedzeniu, muzyce, a nawet wtrącając zamierzchłe historie z czasów jej szalonego dzieciństwa, że czegoś się obawia. Jak nic ma stracha przed ślubem, pomyślałem. Przeszedłem więc do inicjatywy. Musiałem tak pokierować rozmową, aby sama się wypaplała, bez żadnego przymusu. Tylko że to u mnie niemożliwe. Zawsze walę z grubej rury o co mi chodzi, nigdy nie potrafię ściemniać. Tym razem nie mogło być inaczej, pomimo ogromnych chęci.
- Fajne miałaś życie - wtrąciłem, kiedy wzięła dłuższą przerwę na oddech. Wykorzystałem ten moment. - Ale zastanawia mnie fakt... po jakiego ciula mi to mówisz?
Popatrzyła na mnie przerażonymi oczami. Z wyższością. Szpilki dodawały jej parę centymetrów wzrostu.
- No sorry, ale nie patrz tak na mnie. Da się wyczuć twoją niechęć do mojej osoby - stwierdziłem bez ogródek. - Od początku jakoś nie pałałaś do mnie sympatią. Owszem tolerowałaś mnie, ale głównie dlatego, że jestem przyjacielem Pawła. No tylko nie mów, że było inaczej.
Szła milcząc. Cierpliwie czekałem na potok jej słów, jak na początku spotkania. Nic z tego. Źródło wyschło.
- Powiesz coś? - zapytałem po chwili.
Czekałem. Odezwała się. Ale akurat nie to chciałem usłyszeć.
- Waham się, czy nie odwołać ślubu.
Powiedziała to spokojnie, nie patrząc na mnie, skupiając wzrok na jakimś punkcie przed sobą. Zatkało mnie. Aż przystanąłem z wrażenia. Ona uszła kawałek, ale również się zatrzymała. Staliśmy od siebie w odległości zaledwie kilku metrów. Gosia, twarda suka, z zaciętą twarzą, bez cienia uśmiechu, poważna, skupiona. Ja, przerażony, zastanawiający się co będzie z zakochanym Pawłem, z milionem myśli na sekundę. Miałem ochotę ją rozszarpać, połamać te wielkie szpilki, roztrzaskać tę pizdę o o asfalt. Ale nie mogłem tego zrobić. Jeszcze pójdę do pierdla.
- Coś ty powiedziała? - Prawie się poplułem. - Chcesz odwołać ślub? Teraz? Na cztery tygodnie przed?
- Tak - odparła.
- Ja pierdolę! - krzyknąłem. - Zaproszenia wysłane, goście zaproszeni, potwierdzone ich przybycie, wszystko prawie dopięte na ostatni guzik. Orkiestra, sala, rodzina... A ty, kurwa, wyskakujesz z takim zajebistym pomysłem!
- Nie życzę sobie, żebyś na mnie krzyczał.
Po raz pierwszy popatrzyła mi w oczy. Zimne spojrzenie, wręcz lodowate. Zero współczucia, zero cienia skruchy. Jakby już postanowiła.
- Po co mi to mówisz? Powiedz to Pawłowi.
- Jesteś jego przyjacielem. Chciałam wiedzieć, jakby zareagował na taką wiadomość...
- Na pewno by się ucieszył i skakał z radości. Byłby wniebowzięty tą informacją - odparowałem.
- Widzę, że zmarnowałam tylko czas.
- Najwidoczniej.
Machnęła ręką i ruszyła w kierunku Rynku. Uszła zaledwie parę kroków. Zatrzymała się i powiedziała:
- Mam do ciebie prośbę. Obiecaj, że nie powiesz o tym Pawłowi.
- Chcesz mu zrobić niespodziankę?
- Powiedziałam ci tylko, że się waham co do ślubu. Nie jestem pewna, czy chcę się wiązać, jakimś węzłem małżeńskim. Nie przeinaczaj moich słów na swoją modłę. I jeszcze jedno - podniosła palec wskazujący do góry - rzeczywiście za tobą nie przepadam.
Szła wyprostowana. Przed siebie. Ostrożnie stawiała kroki, żeby przypadkiem nie skręcić sobie kostki na nierównej powierzchni. Wygrała! Pierdolona suka. Może i jestem najlepszym przyjacielem Pawła, ale mam zbyt miękkie serce i nie lubię dostarczać złych wiadomości. Wygrała picza.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Epizod 23.

Smok zagwizdał, a zaraz potem buchnął ogniem w niebo. Powietrze wokół niego zadrżało - efekt gorącego beknięcia. Stał dumnie na skale z rozwartą paszczą skierowaną groźnie ku sunącym leniwie obłokom. Pozbawiony skrzydeł raczej nie mógł się wznieść zbyt wysoko. Nie mógł również wykonać ruszyć się z miejsca. Przytwierdzony do głazu na wieczność, bez możliwości ułaskawienia. Gdyby teraz zjawił się Dratewka, chłopczyk z polskiej wsi, nie musiałby silić się na podstęp z owieczką.
Rozmyślając o chłopaczynie ze wsi, bohaterze krakowskiej legendy, oparłem się o skałę, na której dumnie prężyła się bestia. Już niegroźna, raczej jej marna imitacja, ze starości pogwizdująca zanim pierdnie ogniem w niebo. Patrzyłem na przechodzących turystów. Dzieciaki kwiczały z radości, pstrykając sobie fotki, pokazując palcami dragona. Wywoływał u nich zachwyt. Ta wszędobylska stonka rozpleniła się wokół Smoczej Jamy, niczym jakaś zaraza. Rany, pomyślałem zdziwiony, czy ja też tak szalałem, kiedy zobaczyłem go pod Wawelem, będąc tutaj pierwszy raz w życiu? Za cholerę nie potrafiłem sobie przypomnieć. Jedna z pań nauczycielek, próbując przekrzyczeć grupę bachorów z innej grupy, opowiadała znaną mi z dzieciństwa legendę. Znowu usłyszałem to imię - Dratewka. Jezu, jak można było dziecko nazwać Dratewką? Ludzie we wsi musieli mieć z niego polew.
Ktoś pociągnął mnie za spodnie. Mały szkrab stał i patrzył na mnie wielkimi, jak pięciozłotówki oczami. Wskazał palcem nieśmiało na smoka. Zerknąłem na potwora. Myślałem, że się ruszył, czy coś, i dlatego wywołał taki szok u dzieciaka. Wiedziałem tylko, że lada moment może zagwizdać.
- Nie ucieknie, spokojnie - palnąłem bez przekonania. Nie wiedziałem przecież czego może on chcieć, ale pasowało coś powiedzieć. - I nie jest groźny.
- Podsadź mnie - wskazał palcem.
Jeszcze czego! Ledwo ja mogłem się tam wspiąć. Ja - młody, pełen wigoru trzydziestoletni facet. A tu mam dzieciaka podnosić.
- Zapomnij, koleżko. Poproś rodziców.
- Ale ja chcę go dotknąć! - rzekł mały uparciuch.
- Ale go nie dotkniesz - odparowałem.
Zacisnął usta ze złości. Ściągnął brwi. No jeszcze brakuje tego, że zacznie mi tutaj beczeć na całe gardło. Ktoś pomyśli, że sprałem bachora. Wezmą mnie za ojca, który twardą ręką wychowuje dziecko. Co to, to nie!, pomyślałem.
- Smaruj do rodziców - dodałem.
- A wiesz, że on latał? - wskazał palcem na metalową imitację baśniowego stwora.
- Jasne. Z tym kamieniem i bez skrzydeł. Zasuwał tak po niebie, jak rakieta.
- Mama mówi, że on latał - tupnął ze złości pulchną nogą. - A mama wie lepiej od ciebie.
- Nie może być inaczej.
- Gerwazy! - krzyknęła jakaś kobieta. Obok mnie natychmiast zmaterializowała się jego mama. Chwyciła go za rękę. - Ile razy ci mówiłam, żebyś się nie oddalał. Przepraszam pana bardzo za Gerwazego. Mam nadzieję, że nie był natrętny.
Spojrzałem z góry na... Gerwazego. Gerwazego, kurde! Ja pitolę, matka musi być szaloną polonistką, mającą fioła na punkcie "Pana Tadeusza". Pewnie każdego ranka, zamiast pacierza odmawia inwokację. Machnąłem ręką, z trudem powstrzymując się przed parsknięciem. Na całe szczęście szybko się oddalili. Kurdupel jeszcze krzyczał, że mu bajki opowiadałem o smoku, czy coś w tym stylu.
- Cześć. Sorki za spóźnienie.
Z lewej strony przystanęła młoda, zgrabna laska. Bez skrępowania zmierzyłem ją z dołu do góry. Kilkucentymetrowe szpilki wbijały się w rozgrzany asfalt - to cud, że jeszcze buta nie zgubiła - długie, zgrabne nogi kończące się zwiewną letnią sukienką, sięgającą do połowy ud. Silniejszy powiew wiatru i stringi na wierzchu, przemknęło mi przez myśl. Ramiona odsłonięte, duży dekolt, ukazujący świeżą opaleniznę. A do tego długie, kasztanowe włosy, lekko pofalowane, pozostawione w artystycznym nieładzie. Do tego mała torebeczka, zapewne mieszcząca w sobie wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Oto Gosia, obecnie narzeczona Pawła, za cztery tygodnie jego przyszła żona.

niedziela, 16 czerwca 2013

Epizod 22.

Myśli błądziły wokół pierwszego spotkania z Arturem. Pierwszego i jakże znaczącego. Zaiskrzyło już na starcie. Przy podaniu ręki. Nie wiem czemu, ale w tym momencie wyobraziłem sobie to iskrzenie, jak tarcie kół pociągu o szyny. I ten jego uśmiech. Wspomnienia wracały, a tak bardzo pragnąłem o tym zapomnieć. Jak na złość nie było mi to dane. I to przez kogo? Przez cholernego Bartka!
- Siadaj!
Silne szarpnięcie za ramię wyrwało mnie z otępienia. Zachwiałem się, ale nie upadłem. Za to wspomnienia wyparowały. Artur zniknął sprzed oczu. Stałem przy stoliku wystawionym na chodniku tuż przy ulicy Mostowej. Tak dziwnie się czułem, nie wiem dlaczego.
- Filip, proszę cię, nie obrażaj się - jęczał Karol. Bał się, że spartolił naszą przyjaźń? - Tylko rozmawialiśmy z Bartkiem. Pytał co u ciebie, więc mu opowiedziałem. Wiem, że to dla ciebie bolesne przeżycie i nie chcesz wracać do tego, rozumiem cię, naprawdę, ale jesteśmy przyjaciółmi i Bartek na pewno nikomu nie wygada.
- No mów za siebie - prychnął z uśmiechem.
- Kurwa, uspokój się! Nawet sobie nie żartuj - zgromił go natychmiast Karol.
Usiadłem. Słuchałem tego ich przekomarzania się i... Chyba nadeszła chwila prawdy. Wymieniali między sobą zdania, padały różne epitety, Karol podniósł głos o pół tonu, stając w mojej obronie i jednocześnie tłumacząc się za przewinienie. Podniosłem rękę. Zamilkli. I Karol, i Bartek wlepili we mnie oczy i czekali na moją reakcję. Byłem w centrum uwagi, więc dla efektu wydłużyłem jeszcze chwilę ciszy.
- Już chyba najwyższa pora się z tym zmierzyć - odezwałem się wreszcie nadzwyczaj spokojnym głosem. - No wiecie, odnośnie... Artura. Nie chciałem o nim rozmawiać, myśleć, wspominać. I szło mi to całkiem dobrze. Życie z nim zostało zepchnięte w najciemniejszy zakamarek mojego mózgu. Do tego wypadek i śpiączkę. Może dzięki temu tak skutecznie udawało mi się żyć bez niego, żeby nie rozpaczać. Sam nie wiem. Ale to też nie jest do końca zbyt dobre rozwiązanie. Trzeba stanąć wreszcie twarzą w twarz ze swoimi słabościami.
Przerwałem. Chłopcy patrzyli na mnie współczującym spojrzeniem. Nie chciałem tego, nie oczekiwałem, że będą mnie pocieszać. Po co mi to?
- Do czego zmierzasz, Filipie? - Bartek nie wytrzymał przeciągającego się milczenia.
- Zamknij się! - syknął Karol. - Pozwól mu mówić.
To miał być taki wzniosły wywód z mojej strony na temat Artura, z łezką w oku w tle dla bardziej empatycznych osób. Wszystko spitolił Bartek. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Bartłomieju - zacząłem - spierdoliłeś totalnie mój patetyczny monolog o Artim.
- Straszne - pokręcił z rozbawieniem głową. - Ale nadal możesz próbować. A nuż uda ci się wycisnąć ze mnie chociaż jedną łezkę.
- Ale wy jesteście głupole - podsumował Karol.
- Mów za siebie - odpalił Bartek. Po czym zwrócił się do mnie: - No mów. To co z Arturem?
Westchnąłem głośno. Przyszło przełamać lody i opowiedzieć historię mojego byłego.
- Co tu dużo opowiadać? Już nie jesteśmy razem. Zacząłem nowe życie. W pojedynkę. Wynająłem nowe mieszkanie i staram się jakoś żyć.
- Tęsknisz za nim? - dociekał Bartek.
- Nie miałem czasu. Ale zbliża się taki dzień, kiedy chyba po raz pierwszy za nim zatęsknię.
Popatrzyli  na mnie przenikliwym wzrokiem. Ha, wreszcie udało mi się ich wprowadzić w zaciekawienie. Aż chciałem zacierać ręce z zadowolenia!
- Filip, co to za dzień? - zapytał Karol.
- Co to za rocznica? - dodał Bartek.
- Kiedy to będzie? - Karola aż rozsadzało.
- Dokładnie za tydzień miną dwa lata, kiedy się poznaliśmy. Tam na kładce - wskazałem tęsknie głową.
- No, to zabrzmiało bardzo patetycznie - skwitował Bartek.

piątek, 14 czerwca 2013

Epizod 21.

- Czyli taka dupowata ta wasza relacja - podsumowałem opowieść Bartka o Maciusiu.
Zgniotłem widelcem ruskiego pieroga, szybko nabiłem go na ostrze i pochłonąłem jednym kęsem. Hmm, pychotka, zamruczałem delikatnie. Talerz migiem został wyczyszczony z jedzenia. Karol i Bartek jeszcze miętosili się ze swoimi pierogami. Aczkolwiek koniec obiadu zbliżał się nieuchronnie. Wypiłem dwa łyki piwa i rozłożyłem się wygodnie na siedzeniu.
- Dupowata, ale nic na to nie poradzę - wzruszył ramionami Bartek.
- Król Maciuś ile ma lat? - zapytałem z ciekawości. Kurczę, zapomniałem o najważniejszym pytaniu.
- Dwadzieścia.
- Dwadzieścia? - powtórzyłem z niedowierzaniem. - Aleś kurwa, umoczył! Kurwa, co jest z wami? Panowie, macie po trzydzieści lat, a wy bierzecie się za młode dupy? Karol - wskazałem ręką na kolegę z prawej strony - zabawia się z jakimś studencikiem, który nie może się ogarnąć, a ty - zwróciłem się do Bartka - uczepiłeś się jakiegoś pryszczatego szczyla, który daje dupy za piętnaście groszy! Ogarnijcie się, ludzie.
Bartek zaniósł się śmiechem.
- Piętnaście groszy - powtórzył po mnie. - Czemu akurat tyle?
Zdębiałem. Miał się czego czepić.
- A czy to ważne? - Nadal mówiłem trochę podniesionym głosem. - To mało istotne. Ważne, że twój Maciuś to cichodajka, która chce skończyć chory układ, bo szaleje na twoim punkcie, ale nie może, bo kto go będzie wtedy utrzymywał?
Milczał. Z twarzy wynikało, że zaczyna intensywnie myśleć. Wreszcie raczył przeanalizować tę znajomość. Może byłem zbyt ostry. W gruncie rzeczy nie wypadało się wtrącać w jego prywatne sprawy i te szalone układy i układziki, ale moja bezpośredniość i niewyparzona gęba przechodziły zawsze wszelkie wyobrażenia.
- Chyba nie masz zamiaru go utrzymywać? - Karol zauważył rysujące się zamyślenie u przyjaciela, więc postanowił szybko zareagować. - Proszę cię, zaprzecz!
- Zejdźcie ze mnie - Bartek odstawił talerz. - Może poszperajmy w życiu Filipa. Co tam u ciebie?
- Odwracasz kota ogonem - zauważyłem.
Włos zjeżył mi się na głowie. Po ciele przeszły ciarki. Gdzieś w podświadomości zrozumiałem, że zbliża się chwila prawdy. Ale kurde, jaka chwila prawdy? Instynkt podpowiadał mi, że mam ostatnią szansę, żeby się bronić. Inaczej muszę się zbierać i uciekać stąd, jak najdalej. Jeśli tego nie zrobię, stanę przed faktem dokonanym. Tylko przed czym mam uciekać?
- Może trzymajmy się twojego tematu.
- Już dość się nagadaliśmy i o mnie, i o Królu Maciusiu, jak go nazwałeś. Więc co tam u ciebie, Filipie?
Kątem oka dostrzegłem, jak Karol pręży się przy stoliku. W jednej sekundzie spoważniał i piorunującym wzrokiem przygwoździł Bartłomieja. Ale było już za późno. Fala przerwała tamę i ruszyła z impetem... na mnie. Z ust Bartka wypłynęły słowa, które sprawiły, że zadrżałem.
- Co u Artura?
Trzask. Jakby mnie ktoś zdzielił ostrym narzędziem po twarzy. W tamtym momencie odżyły wszystkie wspomnienia, te głęboko zakopane, te, o których wolałem zapomnieć i nigdy więcej do nich nie wracać. Te, związane z Arturem. Po prostu nauczyłem się o nim nie myśleć. A więc to przed tym chciała mnie obronić podświadomość. Zrozumiałem, że tak skrupulatnie stworzony mur miał rysę. Wytrzymał opór przez tyle tygodni, ale jedno uderzenie sprawiło, że cała konstrukcja zaczęła pękać. Sypała się.
W tej samej chwili, gdy moje życie waliło się razem z murem obronnym, poczułem silne kopnięcie w kostkę. Z bólu aż podskoczyłem, uderzając kolanem w stolik. Zagrzechotały sztućce, a piwo w kuflach utworzyło wiry.
- Filip, przepraszam - Karol rzucił się do mnie. - Nie chciałem cię uderzyć.
- Ale to zrobiłeś! - zawołałem, masując kostkę. - Czemu mnie kopiesz?
- Ups! - dodał rozbawiony Bartek. Z całej naszej trójki to on w tym momencie bawił się najlepiej. - Właśnie sobie przypomniałem, że miałem nic nie mówić, że wiem o twoim rozstaniu z Arturem. Podobno strasznie to przeżyłeś.
No dowalaj mi dalej, Bartusiu, dowalaj. Zaraz zejdę ze wstydu. Ale jednak silniejsza okazała się agresja, która we mnie narastała w zatrważającym tempie.
- Ten kopniak od Karola był przeznaczony dla mnie. Karol mi opowiedział o tobie i o Arturze, jak chamsko cię zostawił.
To była już lekka przesada. Nie zastanawiając się dłużej, wstałem od stolika. Karol coś mówił, Bartek próbował mnie udobruchać. Nie słyszałem słów, nie rozróżniałem ani jednego zdania. W głowie huczało i zakłócało wszelkie dźwięki. Mój wzrok mimowolnie powędrował przed siebie. W kierunku kładki Bernatki. Tej pamiętnej kładki. Tamtego pamiętnego wiosennego wieczoru przy zachodzie słońca...

środa, 12 czerwca 2013

Epizod 20.

Dokładnie dwanaście minut później przy naszym stoliku zjawił się Bartek. Ze względu na dłuższy staż znajomości z Karolem to z nim, jako pierwszym się przywitał. Przy tym z jego ust nie schodził uśmiech, kiedy wymieniali uwagi na temat swojego wyglądu. Ciekawe co go tak bawiło?
- Cześć Filipie! - Raczył wreszcie mnie zobaczyć. Ścisnął mocno moją rękę na powitanie i nie puszczał. - Tak dawno cię nie widziałem, że prawie zapomniałem, jak wyglądasz. Zmieniłeś się. Przybrałeś w barach.
Wypuścił moją dłoń i bacznie mnie obserwował z góry. Powinien już siąść, ale jemu najwidoczniej tak było wygodniej. Stał, jak wyrzut sumienia i nade mną, i nad Karolem.
- Ciebie też miło widzieć - odparłem.
- Chodzisz na siłownię? - Krzesło zaszurało o płyty chodnikowe, kiedy sadowił się po mojej lewej stronie.
- Tak, staram się o siebie dbać. Zresztą nie tylko ja - zatrzymałem spojrzenie na jego napakowanych bicepsach. - Ostatnio jak się widzieliśmy, i przemilczę tu fakt z czyjej winy już się potem nie spotkaliśmy, byłeś chudy. A nawet bardzo chudy.
- Filipie - zwrócił się do mnie szarmancko - chyba nie masz zamiaru mi tego wypominać?
- Ależ Bartłomieju - odparłem tym samym tonem - będę ci o tym przypominał na każdym kroku, aż mi się znudzisz. Wiesz nad czym się zastanawiam?
- Nad czym? - zapytał zaciekawiony.
- Co cię skłoniło, że zechciałeś się z nami spotkać? - Nachyliłem się w jego stronę. - Czyżby jakieś zmiany zaszły w życiu prywatnym?
Niespodziewanie brzęknęły sztućce. Stolik podskoczył wraz z Bartkiem, który wydobył z siebie stłumiony okrzyk bólu.
- Za co to?
Spojrzał z wyrzutem na Karola. Ja również. Nasz przyjaciel zanosił się śmiechem. Próbował coś powiedzieć, ale niespecjalnie mu to wychodziło.
- Opanuj się wreszcie i wykrztuś to z siebie.
Tymi słowami starałem się mu pomóc. Bezskutecznie. Wciąż trząsł się ze śmiechu i nawet nic nie wróżyło, by coś uległo zmianie. Zwróciłem się do Bartka.
- Ten kopniak chyba miał być dla mnie.
- Ale za co? - Bartek krzywił się z bólu. Pod stolikiem rozcierał bolące miejsce, w które trafiła noga Karola. Łatwo było wywnioskować, że trafiła w kość piszczelową. - Przecież nic się nie stało.
- Chyba nie powinienem pytać o twoje życie prywatne.
- Przepraszam - wymamrotał wreszcie Karol.
- Rozmawiacie o mnie za moimi plecami? - zapytał zaskoczony. - Obgadujecie mnie?
- Tylko pytałem z ciekawości co u ciebie. A Karol podzielił się ze mną tajnymi informacjami. Nie martw się, ale dalej to nie trafi.
Zmierzył surowym wzrokiem Karola. Pogroził mu palcem, ale nic nie powiedział, ponieważ w tym momencie zjawiła się kelnerka. Wręczyła kartę dań Bartkowi. Ten szybko ją przejrzał i złożył zamówienie. Obiad został podany kilkanaście minut później.
W tym czasie Bartuś pokrótce przedstawił historię rozpadu swojego związku. Nie omieszkał jednak pochwalić się, że na horyzoncie pojawił się kolejny amant, który walczy o jego aprobatę, a może nawet i serce. Jednak jak to w życiu bywa, nie ma nic z górki. Zawsze jest ciężko i zawsze jest pod górkę. W tym wypadku była to raczej góra. Całkiem porządne wzniesienie. I bardzo przypominające przypadek Karola i jego przypały z Młodym. Z jednym małym wyjątkiem - Bartek nie przeżywał tego tak mocno. Raczej traktował to jako dobrą zabawę. Adorator Bartka miał partnera, z którym nie potrafił się rozstać. Z opowieści wynikało, że tamten utrzymywał Maciusia. Dobra materialne powstrzymywały go przed zerwaniem tej niezdrowej relacji. Bartkowi żal go było, ale nic nie mógł zrobić, tak więc tkwili w tych dziwnych układach, próbując znaleźć sensowne rozwiązanie.

wtorek, 11 czerwca 2013

Epizod 19.

Usiedliśmy przy stoliku przed wejściem do restauracji. Kawałek dalej ulokowana była knajpa "Papieros i kawa", a jeszcze dalej kładka Bernatka.
- Dzień dobry.
Kelnerka wręczyła menu. Karol ostro zabrał się do przeglądania zawartości karty. Od czasu do czasu bąkał coś pod nosem na co ma ochotę, co by zjadł, czym by sobie mógł połechtać podniebienie. Może chłodnik, może gołąbki. Albo placki ziemniaczane z gulaszem. Sugerowałem mu, żeby wziął pod uwagę również pierogi z mięsem, ale nie miał specjalnie na nie ochoty. Kiedy już prawie był zdecydowany na placki z gulaszem, zadzwoniła jego komórka.
- O, no proszę - zrobił wytrzeszcz oczu do wyświetlacza. - Bartuś dzwoni.
Bartuś, jego kolega. Ciepły chłopak, jak zwykle mawiają o sobie faceci z branży gejowskiej. Znają się od... Mówił mi od kiedy sięga ich znajomość. To musi być kawał czasu, skoro zapomniałem. Z tego co pamiętam ich przyjaźń rozwinęła się już w czasach licealnych. Nie chodzili do tego samego liceum, broń Boże, ale poznali się na jednej z osiemnastek, któregoś ich wspólnego znajomego. Chyba chłopcy się wyczuli nawzajem, bo znajomość przetrwała do dnia dzisiejszego. Jakiś czas temu przypadł mi zaszczyt poznania Bartka. Zrobił na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Przez parę miesięcy tworzyliśmy nawet taką paczkę, ale Bartek szybko się wyłamał. Powód? Wiadomo jaki. Tak się chłopaka zakochał, że wpadł po uszy. Tylko my z Karolem utrzymywaliśmy kontakt, pomimo tego, że sami też byliśmy w związkach. Tamten nie miał czasu się spotykać. Aż wreszcie coś drgnęło, na niekorzyść Bartka. Jego związek stanął pod dużym znakiem zapytania. Tyle tylko wiedziałem. Więcej informacji nie chciał udzielić. Zadziwiający jest jednak fakt, że naszą trójkę w jednym czasie spotkał taki sam los.
- Nie każ mu czekać - powiedziałem, nie odrywając wzroku znad karty. Mniej więcej już wiedziałem czym delektować się będzie moje podniebienie. - Przemilczę fakt, że my czekaliśmy na niego kilkanaście miesięcy.
Karol pogroził mi palcem.
- No halo - rzekł do telefonu, przeciągając ostatnie słowo. - Co tam u ciebie, Bartku?
Nadstawiłem ucho, żeby lepiej słyszeć, ale dochodziły do mnie jedynie zgrzyty. Tylko Karol mógł rozszyfrować język Bartka. Trochę potrwało, zanim znów głos został oddany Karolowi.
- Jak jesteś na Kazimierzu, to może byś wpadł na obiad - zaoferował mój przyjaciel.
Podniosłem natychmiast głowę znad karty. Bartek tutaj?
- Nie, jestem z Filipem. Siedzimy w "Marchewce z groszkiem". Dołącz do nas.
Zazwyczaj zdarzało się tak, że jego znajomi zawsze do nas dołączali. Tym razem nie mogło być inaczej. No nie mogło. Ale przynajmniej znowu zobaczę Bartka. Może teraz czegoś się dowiem o jego związku. Miałem cichą nadzieję, że kiedyś puści nieco farby na swój krystaliczny związek, który spowodował jego odsunięcie się od przyjaciół.
- Zatem czekamy na ciebie. Jesteśmy na zewnątrz. To jest na Mostowej, pamiętaj. Od Placu Wolnica w kierunku kładki. No to pa.
Karol zakończył rozmowę, ale jeszcze przez jakiś czas spoglądał na wyświetlacz. Potem zabrał się ostro do pisania esemesa.
- Bartek do nas dołączy - odezwał się po chwili, nie przerywając pisania. - Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że go zaprosiłem.
- Ależ skąd - odparłem. - Z kim piszesz? - odrzuciłem kartę na bok. - Z Bartkiem? Czy pojawił się nowy amant, o którym chcesz mi opowiedzieć?
- To Michał - rzekł poważnie.
- A podobno zakończyliście znajomość - złapałem Karola za słówko.
- Ale napisał coś takiego, że nie mogę tego przemilczeć.
- Mam pomysł - moją twarz wypełnił zachwyt. - Zaproś go na obiad. Pogadamy w czwórkę, zrobimy mu casting, dowiemy się o nim, jaki jest, co lubi, i tak dalej.
- Jebnęło cię? - zapytał całkiem poważnie.
Wzruszyłem ramionami.
- Chciałem tylko dobrze - bąknąłem pod nosem.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Epizod 18.

Z czarną teczką, zapewne wypełnioną licznymi dokumentami, w drzwiach bombardiera stanął Karol. Rozejrzał się po tramwaju. Kiedy mnie dojrzał, siedzącego przy oknie, przecisnął się obok przepoconego grubasa z plamami pod pachami, który wietrzył je, trzymając się uchwytu. W tym momencie współczułem Karolowi. Że musi się zaciągać tramwajowym odorem. Usiadł przy mnie. Raczej padł na miejsce wolne, wypuszczając głośno powietrze.
- Co tam? - zapytałem.
- W porządku, a u ciebie?
Zmierzyłem go wzrokiem. Chyba sobie jaja robi, że mu tak odpuszczę. Powaliło go, czy jak?
- Też dobrze - odparłem wolno - choć wolałbym porozmawiać o tobie. Mam wrażenie, że ściemniasz. Jak zwykle zresztą, ale to szczegół.
- Ja ściemniam? - zaśmiał się Karol.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co pytam - popatrzyłem na niego. - Albo raczej o kogo.
Karol wzruszył ramionami. Skrzyżował ręce na piersiach, poprawiając w międzyczasie marynarkę.
- Nie wiem co u niego - rzekł po chwili, kiedy tramwaj przyhamował na przystanku. - Nie kontaktuję się z nim już od dłuższego czasu.
- Od dwóch dni? - przerwałem ironicznie.
- Więcej - odparł Karol. - Ale możemy o nim nie rozmawiać?
Przytaknąłem skinieniem głowy. Skoro nie chciał toczyć tematu o Michale, nie będę go zmuszał. Zerknąłem przez okno. Bombardier stał na przystanku Stradom i czekał na zielone światło.
- Idziemy na obiad? - zapytałem. Cały czas patrzyłem przez okno.
- Możemy. Ale mam jeszcze jedną sprawę.
Popatrzyłem na niego z zainteresowaniem.
- O co chodzi?
- Mój kolega organizuje imprezę. Tydzień temu przeprowadził się na nowe mieszkanie i z tej okazji zaprosił mnie i nie tylko mnie na taką mini parapetówę. 
- Ale to ciebie zaprosił, nie mnie.
- Ale możesz iść ze mną - Karol nie dawał za wygraną.
- Jako kto? Przyzwoitka? Twoja dupa? - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
- Jako mój przyjaciel.
- Zobaczymy.
Tramwaj ruszył z miejsca. Wolno potoczył się przez skrzyżowanie Stradomska, Dietla i Krakowska. Impreza? Rany, przecież ja tam nikogo nie znam. Dobrze, że się jeszcze nie zgodziłem i mogę w każdej chwili odwołać swoje przyjście.

czwartek, 6 czerwca 2013

Epizod 17.

- Dzisiaj samotne popołudnie? - Julka stojąca za barem przyjrzała mi się uważnie. - Gdzie kolega?
Oderwałem wzrok od kolorowego magazynu, który leżał na ladzie. Przerwała pucowanie kufla bacznie mnie obserwując. Czyżby się domyślała, że jestem ciut inny od niej? Że odstaję od powszechnie rozumianej normalności?
- Nie wiem - wzruszyłem obojętnie ramionami. Starałem się, żeby to wyglądało, jak najnormalniej. - Pewnie siedzi w pracy nad papierami. Korporacje tak mają.
- Ale twoja korporacja jest inna - zauważyła Julka.
No tak, to fakt. Zaczynam dość wcześnie pracę, kończę też wcześniej. Czasami zdarza się, że trzeba zostać dłużej, ale nie robi to na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Jeśli trzeba, to trzeba.
- Bo ja tam pracuję i pewnie dlatego - zażartowałem.
Obawiałem się, że Julka, jako typowa blondynka nie zrozumie żartu, ale załapała. Przemykający przez usta uśmiech tylko o tym świadczył.
- A jak się czujesz? - zapytała z troską w głosie. - Wszystko u ciebie w porządku.
Wypiłem parę łyków piwa i odstawiłem kufel na bok. Rozejrzałem się po sali. Akurat siedziałem przy barze, na tym samym krześle, kiedy doszło do feralnego wypadku, przez który trafiłem na kilka tygodni do szpitala. Teraz całkowicie o tym zapomniałem. Było minęło. Ale zdarzali się bardzo troskliwi przyjaciele, którzy nie chcieli, żebym zbyt szybko zapomniał o tamtym nieszczęsnym wydarzeniu.
- O to samo pytała dzisiaj moja mama. Stwierdziła, że powinienem przyjechać do domu, gdzie odpocznę.
- Wie, że masz jeszcze zwolnienie?
- Wie - przytaknąłem skinieniem głowy. - Nie widziałem potrzeby, żeby zatajać ten fakt. Powiedziałem, że wszystko u mnie w porządku, że niedługo wracam do pracy, więc nie będzie czasu na myślenie o tym co było. Mam nadzieję, że nikt już nie będzie mi przypominał o tym co zaszło.
Ostatnie słowa wyraźnie zaakcentowałem, patrząc w zielone oczy Julki. Załapała aluzję? Skinęła głową, ale tępota na twarzy, a raczej brak jakiejkolwiek reakcji utwierdził mnie w przekonaniu, że nie zrozumiała, że piję również do niej. Westchnąłem. Cała Julka. Trudno. Ale za to jest bardzo kochana, przez tę swoją słodką tępotę. Blond włosy to jednak u niej nie przypadek.
- Czyli nie wybierasz się do domu?
- No po co ja będę jechał? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. - Tutaj też odpoczywam. Byłem na basenie wczoraj. Jest ok.
- Ale wiesz co? Fajnie ci w tych włoskach.
Przejechała ręką po krótkich włosach. Jeżyk prężnie się prezentował na głowie i zbierał coraz większe pochwały. Dodało mi to uroku, tak wczoraj stwierdził Paweł. On jeden nie wiedział, że efekt krótkich włosów powstał w wyniku wypadku w "Papierosie i kawie". Nawet nie wiedział, że byłem w szpitalu, a nie chciałem mu o tym opowiadać.
- Wiem - odparłem dumnie, prostując się na krześle. - Wszystkim się podoba.
 Mnie też, dodałem w myślach.

Epizod 16.

Przepłynąłem zaledwie parę długości basenu. Nie liczyłem, nie miałem do tego głowy. Usiadłem na brzegu, wciąż mając zanurzone nogi w wodzie, z której unosił się drażniący nozdrza zapach chloru. Kopiąc, wzburzałem delikatne fale, obserwując przy tym, jak zapaleni pływacy pokonywali kolejne odległości. Na trzecim torze ostro szarżował Paweł. Też chciałbym tak zapomnieć o problemach, kłopotach i sprawach, które zaprzątały mój umysł, ale za cholerę nie potrafiłem pozbyć się z głowy wczorajszej rozmowy z Karolem. Facet wpadł w poważne tarapaty, dotyczące Michała. Moje gadanie było już bez sensu. Skutku i tak nie odniesie. Sam musiałby się ocknąć. Ale nie potrafiłem go zostawić z tym problemem sam na sam. Potrzebował mnie, skoro chciał się pożalić. Broni się zaciekle przed spotkaniem z Młodym, unika tego. Co z tego, jak widać, że się pogrąża z każdym "nie", które wypowie. W jego przypadku to działa wręcz na odwrót. Ciekawe dlaczego?
Paweł niespodziewanie wypłynął tuż obok. Zdjął okulary. Woda spływała po jego umięśnionym torsie. Oprócz delikatnego owłosienia na brzuchu, jego ciało było pozbawione włosów. Niczym młody bóg. Ani jednego włoska. Już wcześniej to zauważyłem, ale dopiero teraz zacząłem się nad tym bardziej zastanawiać. Do tego pachy wygolone na cacy. Zadbany, wypielęgnowany, czysty z dużą ilością kosmetyków, między innymi olejków i balsamów do ciała, niczym... Nie, niemożliwe, przecież jest z Małgorzatą. To wszystko dla niej? Chociaż ostatnio są tak bardzo popularni mężczyźni metroseksualni, czyli tacy nijacy, a mimo to bardzo przystojni. Ach, można patrzeć i cieszyć oczy.
- Co jest? - Gruby głos przywołał mnie do porządku. Tak, to ten Paweł, który obiecał mi wpierdolić, jeśli zacznę się do niego dobierać. - Czemu nie pływasz? Nie mów tylko, że się tak bardzo zmęczyłeś. Nie uwierzę.
- Nie - zaprzeczyłem szybko - to nie to. Jakoś nie mam dzisiaj ochoty na pływanie.
- No, jasne. Ty i niechęć do pływania. Musiałbym cię nie znać. Gadaj o co chodzi?
- A takie pedalskie sprawy - machnąłem ręką.
- Wpierdolę temu pedałowi, który cię skrzywdził. Powiedz tylko, który to chłoptaś, to mu ściągnę ten pewny uśmieszek z ryja. Nikt nie będzie robił sobie jaj z mojego przyjaciela.
- O Jezusie! - zawołałem ze śmiechem. - Jakiś ty odważny, mój bohaterze. Pozwól, że cię ucałuję.
Już miałem się rzucać na niego, oczywiście na udawanego, ale Paweł od razu wycofał się do tyłu, na bezpieczną odległość.
- Hola, hola! Żadnych takich. Inaczej zyskasz prezent pod oczami - zagroził. - Jesteśmy kumplami i toleruję twoją inność, ale nie tak, żebyś mnie całował.
- Powtarzasz się, Pawełku - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
- Który pedał cię skrzywdził? - zapytał po chwili z troską w głosie.
- Nie chodzi o mnie, tylko o Karola. Ma taki problem z chłopaczkiem parę lat młodszym od niego. Wydaje mi się, że zakochał się po uszy w nim i nie jestem w stanie mu pomóc się z tego wykaraskać.
- O niego znowu chodzi? Ja pitolę, Filip! Karol nie jest dzieckiem. Poradzi sobie. Przestań cierpieć za niego. To jego życie. Skoro lubi się tak katować, niech się katuje, a ty nie odgrywaj tutaj sceny z Jezusem. Jesteś gejem, a w twoich ustach to słowo jakoś dziwnie brzmi.
- No dzięki - wybuchnąłem śmiechem.
- Przestań pierdzielić. Wskakuj do wody!
Założył okulary i zniknął pod powierzchnią. Przez chwilę jeszcze patrzyłem, jak odpływa. Właśnie to jest cały Paweł. Bez względu na to co się dzieje, zawsze znajdzie wyjście i potrafi pocieszyć. Taki ktoś byłby mi potrzebny i odpowiedni dla mnie. Szkoda, że nie jest gejem. Marnuje się facet. Oj marnuje, marnuje.

wtorek, 4 czerwca 2013

Epizod 15.

Burza ucichła. Jedynie gdzieś z oddali dobiegały jeszcze ciche pomruki. Teraz już bez znaczenia. Stałem na balkonie z kubkiem zimnej herbaty i wpatrywałem się w czarne niebo. Deszcz padał miarowo, jednostajnie, bębnił kroplami o maski samochodu, rynny i dachy. Ochłodziło się. Rześkie powietrze wypełnione ozonem uderzało w nozdrza.
Parę minut temu odebrałem wiadomość esemesową od Karola z zapytaniem, czy dotarłem do domu. Odpisałem, że tak, ale nie wdawałem się w szczegóły tego co mnie spotkało po drodze. Podziękował za spotkanie, za możliwość wygadania się. Chociaż wydaje mi się, że bardziej zakpiłem z jego ciotodramy. Sam nie wiem czemu. A może wiem? Młody ma faceta, jest w związku i jednocześnie nawiązuje kontakt z Karolem, robiąc mojemu przyjacielowi niepotrzebną nadzieję. Całkiem możliwe - ba, wręcz mocno prawdopodobne - że Michałek po paru dniach błądzenia w obłokach zejdzie na ziemię i przyzna się do błędu. Na koniec powie Karolowi, że fajny z niego facet, ale nie mogą być razem, bo wciąż czuje coś do swojego partnera. W takiej sytuacji Karol polegnie. Będzie załamany. Musiałem go ratować z opresji i wyrwać z rąk tego dzieciaka. Ale co mógłbym zrobić?
Westchnąłem znużony. Czy jest sens?, pomyślałem. Z dzisiejszej rozmowy łatwo można było wywnioskować, że Karol już jest zaślepiony. I choć broni się jak lew przed użądleniem uczucia, to ono już go zewsząd otoczyło i opętało. Zatem jak sprawić, by przejrzał na oczy? Przecież ma mózg. Musi go do czegoś używać.
Dudnienie deszczu o rynny przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. O tej porze? Zegarek wskazywał kwadrans po północy. Karol? Nie, jednak nie. To od Pawła.
"Mam nadzieję, że nie śpisz. Idziemy na basen?"
Paweł to kolega z czasów studenckich. Heteryk, jak zwykli mawiać geje o osobach heteroseksualnych. Ale wie o mnie, o mojej orientacji i nie ma nic przeciwko. Kiedy ujawniłem przed nim swoją prawdziwą tożsamość, nie wykazał niechęci, nie był nawet zbulwersowany tą informacją, ale zaznaczył, że toleruje mnie tylko do pewnych granic. Jeśli zacznę się do niego dobierać, mam wpierdol; tak zakomunikował. Przystojny jest na swój sposób. Szału co prawda nie ma i na kolana nie powala, ale gdyby się tak dokładniej przyjrzeć jego postawie jest i na czym oko zawiesić. Każdy ma swój gust.
Odpisałem szybko.
"Teraz za bardzo nie mogę."
Troszkę ironiczna odpowiedź, ale i wiadomość brzmiała ironicznie. SMS przyszedł już po paru sekundach. Musiał siedzieć z komórką w dłoni.
"A po południu?"
Wystukałem wiadomość:
"O 16. Pasi?"
Od Pawła:
"Pasi. Do zo."
Ja pierdzielę, jakie teksty. Stare dupy z nas, a piszemy ze sobą, jak młodzież. "Pasi", "do zo". Kto to widział używać takiego słownictwa? Wyciągnąłem nogi na łóżku. Ziewnąłem. Pora spać.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Epizod 14.

Lunęło rzęsistym deszczem, kiedy wyskoczyłem z pięćdziesiątki na pętli. Niebo na horyzoncie przecięła błyskawica. Na sekundę zrobiło się jasno, niczym w dzień. Zamarłem spanikowany. Zacisnąłem mocno powieki i skuliłem się w sobie. Wiem, idiotyczne. Ale przestraszyłem się. Chwilę potem rozległ się grzmot, który z hukiem przetoczył się nad moją głową. Pognałem co sił za innymi, którzy wysiedli z tramwaju, by schronić się pod dachem. Nie miałem parasola, więc musiałem przeczekać ulewę. Kto by przypuszczał, że będzie taka ulewa.
Wcisnąłem się między rozgadaną grupkę posuniętych w wieku pań, terkoczących o klientach. Zaledwie spojrzałem i już wiedziałem, że pracują w spożywczaku w jednej z krakowskich galerii. Osunąłem się na ścianę i odetchnąłem z ulgą. Znowu błysnęło. Zacisnąłem mocno powieki. Zadrżałem na ciele, obawiając się najgorszego. Niby lubiłem burzę, ale... Trzasnęło niedaleko. Podskoczyłem z przerażenia. Z gardła wydobył się zaledwie słaby jęk. Nie na tyle jednak słaby, żeby nie dało się go usłyszeć. Stojący nieopodal mężczyzna przechylił się w moją stronę.
- Boisz się burzy - stwierdził z kpiącym uśmiechem.
- Skąd! - obruszyłem się. Jeszcze by tego brakowało, żeby jakiś obcy cieć nazwał mnie tchórzem. Przecież nie boję się burzy... Jak jestem w swoim mieszkaniu, zawinięty w koc. Ale to szczegół.
- To nic strasznego, jeśli ktoś się boi - kontynuował.
- Ale ja się nie boję! - wycedziłem przez zęby. Czy on mnie traktuje, jak bojaźliwego dzieciaka? - To tylko...
Ciemnogranatowe niebo rozświetliła ogromna błyskawica. Na moment oślepłem. I zamarłem. Huknęło bliżej niż przedtem. Odruchowo zakryłem twarz rękami. Nie wiem czemu to zrobiłem. Kiedy grzmot rozniósł się echem nad miastem, słyszałem wyraźniejszy odgłos deszczu. Ulewa z każdą chwilą się nasilała. O jacież pierdzielę! Przecież nie mogę tutaj kwitnąć.
Mężczyzna ponownie spojrzał na mnie. Ten jego kpiący uśmieszek nie znikał mu z twarzy.
- Teraz mnie przekonałeś, że rzeczywiście się nie boisz burzy z piorunami - rzekł spokojnie.
Wyciągnąłem szybko komórkę i w liście kontaktów zacząłem szukać numer taksówki. Nie będę tutaj stał i czekał, aż burza złagodnieje.
- Co robisz? - zapytał, marszcząc czoło.
Kurwa, pomyślałem poirytowany, jeszcze ten koleś się napatoczył i nie daje mi spokoju. A gówno!, przebiegło mi przez myśl. Aż miałem ochotę mu tu wykrzyczeć w twarz.
- Wzywam taksówkę. Nie będę tu sterczał.
Jest. Nareszcie. Potwierdziłem połączenie i przyłożyłem smartfona do ucha.
- A gdzie mieszkasz?
- Niedaleko stąd.
Po co ja się wdaję z nim w dyskusję?
- Nie dzwoń. Za moment podjedzie mój kolega. Podrzucimy cię pod blok.
Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem. W prawym uchu wciąż słyszałem dźwięk połączenia z dyspozytornią.
- Jeszcze będziesz przepłacał. Zresztą nie wiem, czy wiesz, ale na krótkie odcinki, to taksiarzom nie opłaca się jechać. Podwieziemy cię. O już jest! - wskazał ręką na podjeżdżającego seata. - Chodź.
W telefonie wciąż słyszałem sygnał. Błysnęło.
- Ożesz kurwa - wyrwało mi się.
Potężny grzmot przetoczył się po niebie. Normalnie, jakby aniołki tam w górze urządzili sobie turniej zbijania kręgli.
- Chodź - ponaglił mężczyzna.
Ten ostatni grzmot zadecydował o wszystkim. Schowałem komórkę. Pobiegłem za obcym facetem do samochodu jego kolegi. Wytłumaczył mu, że podwiozą mnie pod blok, bo boję się błyskawic i grzmotów. Chciałem coś powiedzieć, ale machnąłem ręką. Poinstruowałem kierowcę, w którą stronę ma jechać. Parę minut później dziękowałem im za podwózkę.
- Do następnego razu - odparł mężczyzna, z którym stałem na pętli.
Dostrzegłem, jak kolega marszczy czoło niezadowolony. Szturchnął łokciem chłopaka, ale już nie słyszałem ich rozmowy. Wyglądało to co najmniej dziwnie, ale jednak znajomo. Puściłem się biegiem do klatki, gdzie czekało mnie ciepłe schronienie. Jeszcze musiałem pilnie załatwić jedną sprawę, która nie dawała mi spokoju.

niedziela, 2 czerwca 2013

Epizod 13.

- Nie wiem od czego zacząć - westchnął Karol. Siedział wpatrzony w kufel. Pewnie miał nadzieję, że w piwie znajdzie podpowiedź. - To trochę skomplikowane.
- Najlepiej od początku - powtórzyłem - czyli ile ma lat, jak ma na imię, jak wygląda i skąd go znamy.
- My? - Karol uniósł brwi.
- Jak mi o nim opowiesz to będzie tak, jakbym go już znał.
Karol spuścił wzrok. Znowu milczał. Jego długie, smukłe palce bawiły się zmrożonym kuflem, po którym spływały cienkie strużki wody. Gwar w "Papierosie..." jakby się nasilił. O tej porze to całkiem normalne. Wiele osób po skończonej pracy idzie się zrelaksować przy piwie. Ale musiałem się skupić na Karolu. Uparcie wpatrywałem się w niego, a ten jak zaklęty głaz siedział i wpatrywał się w kufel. Miałem ochotę nim potrząsnąć, by wreszcie zaczął mówić. Już wyciągałem ręce, już się podnosiłem, gdy usłyszałem jego głos.
- Zagadał do mnie na wiadomym portalu - wzruszył ramionami. - Sporo pisaliśmy. Szybko przeszliśmy na esemesy. I wciąż sporo piszemy. Chce się spotkać, ale jakoś nie możemy się zgrać terminami.
Zamilkł. Postanowiłem wykorzystać tę chwilę ciszy i zabrałem głos:
- Ale się spotkacie, prawda? Karol, sam wiesz, że nie możecie pisać w nieskończoność. Nie na tym polega związek.
- Wiem - rzekł lekko poirytowany.
Coś mi tutaj śmierdziało. Niby wie, ale postępuje wręcz odwrotnie. Ta cała sprawa z tym... No, nawet nie powiedział, jak ma na imię ten fagas z internetu. Ale ta sprawa miała drugie dno. Skąd w ogóle u mnie takie podejrzenia? Do tej pory intuicja raczej nie grała pierwszych skrzypiec. Nie u mnie.
- To czemu się z nim nie spotkasz? - zapytałem spokojnie, choć wewnątrz już mną szarpało, by potrząsnąć parę razy tym Karolem. Zachowanie jak u przedszkolaka.
- Bo nie możemy się zgrać. Albo on nie może, albo mnie coś wypada.
A mówiąc to nawet nie raczył na mnie spojrzeć.
- Karol, ja ci zaraz przypierdolę! - Nie wytrzymałem. Poniosło mnie, ale już nie było odwrotu. - Gorszych farmazonów nie słyszałem! Słyszysz się co mówisz? Masz trzydzieści lat, chłopie, a pierdzielisz takie smutki, że mam ochotę dać ci z liścia. Jak pedał pedałowi!
Ups, trochę za głośno. Dziunie ze stolika obok zamilkły i spojrzały w naszą stronę. Jedna puściła głupkowaty uśmiech, a dwie pozostałe nie wiedziały co mają ze sobą zrobić.
- Potrzebujecie czegoś? - prychnąłem w ich stronę.
Szybko wróciły do przerwanej rozmowy.
- Uważaj, to Polska - wycedził Karol. - Musimy się pilnować.
- "Papieros..." jest akurat knajpą friendly, więc jak laseczkom coś nie pasi, to niech stąd wyjdą. A wracając do tego chłoptasia... Jak mu tam? Przypomnij mi, jak ma na imię?
- Nie mówiłem ci, jak ma na imię.
- Możesz powiedzieć. Chyba że to tajemnica.
- Michał - odparł Karol głosem tak rozanielonym, że aż mnie ścisnęło w żołądku.
- Co piąty gej to Michał - skomentowałem, a komentarz popiłem piwem. - Więc wiemy już, że znacie się z portalu randkowego dla ciot. Dużo esemesujecie, ale nie możecie się spotkać, bo los ciągle wam rzuca kłody pod nogi. No i ma na imię Michał. Słucham dalej.
Karol wzruszył ramionami.
- Ile ma lat? - musiałem mu pomóc.
- Jest młodszy.
- Lubujesz się w młodszych. Ile ma lat? - powtórzyłem.
Milczenie. Milczenie, które dawało sporo do myślenia.
- W tym roku będzie miał dwadzieścia cztery.
Jakby ten rok miał Michałowi przyspieszyć dojrzewanie i dać więcej rozumu.
- Czyli studencik.
- Na ostatnim roku.
Proszę, proszę... Jak to Karolek już usprawiedliwia chłoptasia. Młody pewnie jest podjarany, że udało mu się zarwać starszą dupę. Przechyliłem twarz, by lepiej widzieć błądzące spojrzenie przyjaciela. I wtedy dostrzegłem to, co powinienem był zobaczyć już na samym początku. Karolek się zakochał. Ale nie mogłem ujawnić, że wiem.
- To czemu nie chcesz się z nim spotkać? - zapytałem spokojnie.
- Już ci mówiłem - podniósł wzrok.
- Tak, wiem - wtrąciłem szybko. - Nie możecie się zgrać. Dobra, ta bajeczka jest fajna dla nieznajomych. A jak jest naprawdę?
Zaległo milczenie. Z niepokoju serce zabiło mi odrobinę szybciej. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że staję się empatyczny. Głośne westchnienie zapowiadało, że Karol przymierza się do wyjawienia prawdy. Zamarłem, by nie uronić ani jednego słowa.
- Ma faceta. Jest w związku. Ale powiedział, że oszalał na moim punkcie i chce odejść od tamtego. Nie wie tylko, jak to zrobić, bo wciąż jeszcze ma sentyment do niego.
Wypluł te słowa na jednym wdechu.
- To mamy ciotodramę - podsumowałem.

Epizod 12.

Za pięć osiemnasta.
W oczekiwaniu na Karola zamówiłem wcześniej piwo, odpaliłem papierosa i delektowałem się wdychaniem tytoniu. Uspokajało po męczącym dniu. I przygotowywało na starcie z Karolem. Po jego wiadomościach, które namiętnie do mnie słał na gtalku, zorientowałem się, że coś jest na rzeczy. Sprawa wyglądała poważnie. Bo niby zdołowany, niby niechętny do rozmowy, a mimo to łatwo można było wysunąć wniosek, że chce się wygadać. Więc zapodałem termin, stałe miejsce, czyli "Papieros i kawa" i... zgodził się. Od razu. Nawet się nie zastanawiał. Szczegóły miałem dopiero poznać, dosłownie za trzy minuty, jeśli się nie spóźni, ale domyśliłem się, że chodzi o faceta.
Drzwi uchyliły się gwałtownie. Karol zatrzymał się w progu i rozejrzał się po knajpie. Miałem mu machnąć ręką, żeby ułatwić mu zlokalizowanie siebie, ale w ostatniej chwili powstrzymałem się przed podniesieniem ręki. Niech sobie radzi, pomyślałem i odwróciłem wzrok. Gasiłem papierosa, kiedy stanął przy stoliku.
- Cześć - przywitał się z szerokim uśmiechem.
- No, przyszedłeś przed czasem. Prawie perfekcyjnie.
Rozgościł się obok. Po czym niepewnie świdrował pomieszczenie wzrokiem.
- O co chodzi? - zapytałem. Czyżby zapach papierosów mu nie odpowiadał?
- Zawsze musimy siedzieć w miejscu dla palących?
- Ja palę - rzuciłem ostro.
- Nie zawsze paliłeś. Powinieneś to świństwo rzucić.
- Palę dopiero od paru miesięcy. Nie jestem nałogowcem. Zmieniłem swoje życie i zacząłem palić. Jak znowu coś ulegnie zmianie, to może również rzucę fajki. A póki co - nachyliłem się w jego stronę - mam zamiar delektować się tym smakiem.
Nim przeszliśmy do sedna naszego spotkania, Karol zdążył ponarzekać na palaczy, na smród fajek, że dymu ciuchy mu śmierdzą. W efekcie końcowym skapitulowałem i przenieśliśmy się do sali dla niepalących. Parę godzin z piwem w dłoni wytrzymam bez fajek. Nie umrę z tego powodu.
- Ale zebraliśmy się tu...
Spojrzałem wyczekująco na Karola, który zanurzył usta w kuflu, jakby miał zamiar zaraz odgryź kawałek szkła. Chciałem, żeby za mnie dokończył. I żeby zaczął tę rozmowę, która wisiała nad nami. Już i tak byłem przygotowany na jego gorzkie żale.
- Żeby pogadać - odparł spokojnie, odstawiając kufel. - Dawno się nie widzieliśmy.
- Przestań pierdzielić! - uciąłem szybko. - Co to za fagas?
W jednej sekundzie jego uśmiechnięte oczy zgasły. Wypełnił je smutek i strach. Trafiłem w czuły punkt. A mówią, że tylko kobiety mają intuicję, a mężczyźni są nieczuli. My, geje, jednak też ten dar posiadamy.
- Fajny chłopak - Karol odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
- No w to nie wątpię. Zwłaszcza że widzę jak reagujesz. Zaraz będziesz sikał oczami z tej jego fajności. Karolku, mamy czas. Zacznij od początku.